wtorek, 3 stycznia 2017

Rozdział dwunasty: Pierwszy września ‘95



9:07, czas środkowoeuropejski letni, niezamieszkana wyspa na Morzu Bałtyckim
Szarobiałe chmury zasnuwały niebo niczym wata cukrowa, wyglądało jednak na to, że nie należy się spodziewać deszczu – z pewnością nie na bałtyckiej przystani, z której jak co roku odpływał statek do Durmstrangu.
- Na pewno masz wszystko? – upewnił się Aidan. Jego ciemny płaszcz powiewał na wietrze, jednak chłopak zdawał się nie zwracać na to uwagi. Podobnie, jak nie poświęcił jej w najmniejszym stopniu dwóm nastolatkom, które przeszły właśnie obok, z aprobatą taksując go wzrokiem.
- Tak, mamo. – Siostra mrugnęła do niego, poprawiając plecak. – A jeżeli nie, wyślę ci sowę.
- Ciekawe, czy mnie złapie.
- A wybierasz się gdzieś? – zapytała podejrzliwie.
- Nie twój interes – podjudzał auror.
- Ostrzegam cię, będę w wolnym czasie wyskakiwać znienacka z kominka, żeby sprawdzić, czy jesteś w domu.
- Czyli, biorąc pod uwagę, ile będziesz miała zajęć obowiązkowych, dodatkowych i pobocznych, może mnie tam spokojnie nie być całymi dniami, a i tak nic nie zauważysz.
- Obyś się nie zdziwił – prychnęła, zaplatając ramiona na piersiach.
Na przystani kłębiły się już pokaźne tłumy. Część uczniów wciąż jeszcze żegnała się z rodzinami, pozostali zaś maszerowali już pomostem w stronę statku. Stanowiący własność Durmstrangu „Jastrząb” na pierwszy rzut oka wyglądał jak okręt-widmo, ale ktokolwiek miał okazję nim podróżować wiedział, że to jedynie element wizerunku. Północnoeuropejska szkoła magii mogła się cieszyć szemraną reputacją, ale celowe narażanie własnych uczniów na utopienie nie leżało w jej interesach (nie znaczy to, że nigdy nikt nie wypadł za burtę, jednak winą należy obarczyć samych poszkodowanych).
Aidan miał ochotę odgarnąć niesforny kosmyk opadający na czoło siostry, powstrzymał się jednak. Jak zwykle w publicznych miejscach unikali nawet najdrobniejszych czułych gestów. Ostrożność w ich przypadku była bardziej niż wskazana.
- Uważaj na siebie, Księżniczko.
- Ty też. Wiesz, że odeślą mnie do wujostwa jeśli ci się coś stanie?
- Tu przynajmniej sytuacja jest jasna. Pytanie, co zrobią z tobą Malfoyowie, gdy dasz się im we znaki.
Dziewczyna nie zdążyła wymyślić odpowiedniego przytyku, poczuła bowiem czyjeś ramiona oplatające ją od tyłu w pasie.
- Cześć wam – przywitała się Vespera, cmokając pannę Black w policzek. Jej krótkie włosy były artystycznie zmierzwione, którą to fryzurę upodobała sobie od czasu sekretnych schadzek z paniczem Malfoyem. – Dość tych tkliwych pożegnań, mieliście na to cały ranek, a ja muszę omówić z tą tutaj sprawy najwyższej wagi.
- Mają coś wspólnego z międzynarodową korespondencją? – Auror uśmiechnął się, ubawiony wyrazem twarzy przyjaciółki siostry.
- Powiedziałaś mu? – Wyrzut w głosie panny von Sternberg był niemal namacalny.
- Nie, on po prostu ma oczy i umie ich używać. Ale masz rację, idziemy. – Wyplątała się z objęć przyjaciółki i chwyciła rączkę niewielkiej walizki. – Do zobaczenia, Dan. Nie zapomnij odwiedzać Dejmosa, inaczej pomyśli, że oddaliśmy go pani Peredur na stałe.
- Nic mu nie będzie – zapewnił Aidan. – Szczęśliwej podróży. Postarajcie się, żeby w tym roku też was nie wylano.
Dziewczęta pomachały mu, odchodząc w stronę statku przy akompaniamencie kółek od walizek stukających o deski długiego pomostu.
- Lew był strasznie zły, że nie przypadło mu w udziale szukanie ciebie – stwierdziła Vespera, gdy minęły rodzinę jasnowłosych Norwegów. – Konrad zresztą też.
- Jak on się czuje? – zainteresowała się przyjaciółka. Najmłodszy z von Sternbergów nie wyleczył się z tajemniczej choroby przed jej urodzinami, nie widziała go więc przez dłuższy czas.
- Wrócił do normy, sama zresztą niedługo zobaczysz.
- Wiadomo, co to było?
- Wiatrowa ospa. Uzdrowiciel powiedział, że to od mugoli, i że więcej na to na pewno nie zachoruje, więc młody uparł się, że dalej będzie chodził do tamtych dzieciaków zza wzgórza. Na szczęście jedzie już do szkoły, zajmie się czymś innym i przejdą mu te fanaberie.
- Zrozum go, nie macie magicznych sąsiadów z dziećmi, więc chłopak się nudzi – zaczęła ostrożnie Viktoria. - Ominęły go wyścigi, i obiecany pobyt u bliźniaków, a w lipcu ty i Lew nie spędzaliście w domu dużo czasu.
- Gdybym wiedziała, że zacznie zadawać się z mugolami, na pewno bym tyle nie wychodziła.
- Podobno nie wszyscy są źli.
- Podobno to charłak miał różdżkę.
- Paskudnie generalizujesz, wiesz? A ten tekst jest jakiś znajomy… Nie nauczyłaś się go przypadkiem od Dracona?
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz, panno Black.
Viktorii udało się nie wyrazić mimiką tego, co pomyślała na temat swego domniemanego nazwiska. Ostatecznie miała w tym długą praktykę.
- Co u niego słychać? – zapytała zaczepnie, chcąc sobie poprawić humor.
- Nie pisał do ciebie wczoraj? – zdumiała się Vespera.
- Dzięki pewnej osobie wymieniam z nim listy znacznie rzadziej niż dotąd.
- I tak nie zdarzało się to zbyt często.
- Liczy się jakość, nie ilość.
- Tak czy inaczej… Draco został prefektem Slytherinu!
- Naprawdę? – ucieszyła się Viktoria. – To wspaniale. Muszę mu pogratulować. – Zawahała się na chwilę. Z tego, co wiedziała, prefektami w Hogwarcie zostają zwykle najbardziej wpływowi uczniowie na danym roku, a to musi znaczyć… - Nie wspomniał przypadkiem, kto został prefektem Gryffindoru?
- Ten Weasley, którego tak nie lubi.
- Nie Potter? – Oczy Viktorii zaokrągliły się jak spodki.
- Nie, prosił, by ci to koniecznie przekazać.
- Ciekawe, co się stało.
- Zapewne miało to związek z przesłuchaniem. Prefekt powinien być przecież wzorem dla pozostałych uczniów, a nie jakimś podejrzanym indywiduum.
Viktoria uśmiechnęła się. Wyglądało na to, że dobra passa Pottera czasem zawodzi.
Przyjaciółka nadal mówiła o otrzymanym poprzedniego wieczoru liście.
- Pani Malfoy podobno bardzo się mną interesuje. Nie wiesz, o co może chodzić?
- Pewnie sprawdza twoje pochodzenie. To bardzo w stylu ciotki Narcyzy. Na szczęście nie masz się czym martwić, na pewno jej się spodoba.
- A jeśli nie?
- Tylko jeśli macie w rodzinie coś do ukrycia, w co wątpię. Ale jeśli nawet zdarzą się mugole albo mugolaki, wystarczy się od nich odciąć. W mojej rodzinie to bardzo powszechna praktyka.
- Naprawdę?
- Weźmy siostrę Narcyzy, Andromedę. Wyszła za mugolaka, po czym rodzina, włącznie z siostrami i rodzicami, zerwała z nią wszelkie kontakty. Ciotka opowiadała mi o tym tylko raz, była przy tym bardzo zawstydzona.
- Ojej… - zmartwiła się Vespera, kręcąc głową. – Biedactwo. Naprawdę muszę przypilnować Konrada, żeby nie zrobił podobnej głupoty. Jeszcze mugole zepsują mi brata.
- Szkoda by było – przyznała Viktoria. – Ale nie naciskaj za mocno. Wiesz, jaki on jest, zabronisz mu, a zrobi dokładnie na odwrót. Może właśnie dlatego chodzi do tych mugoli, chce zrobić na przekór temu, co ma w domu.
- Myślisz?
- Nie zdziwiłabym się.
Niebawem dziewczęta dotarły do końca krótkiej kolejki przed podestem, z którego bagaże były lewitowane na pokład statku przez brodatego czarodzieja w pasiastym, marynarskim podkoszulku i czerwonej bandanie. Załoga „Jastrzębia” nie nosiła powszechnych wśród reszty magicznej społeczności szat – były za mało praktyczne.
Nieco na uboczu przystanął niewysoki chłopiec o gęstych, idealnie prostych brązowych włosach, jakich zazdrościły mu wszystkie jego koleżanki – jedyny z rodzeństwa von Sternbergów, który nie eksperymentował z tym, co mu dała natura. Dobrze wiedział, że i tak jest na co popatrzeć, choć miał tylko dwanaście lat.
Siostrę i jej najlepszą przyjaciółkę zauważył dopiero, gdy się z nim zrównały po odprawieniu walizek; przerwał w pół zdania skierowanego do jednego ze swoich rówieśników, po czym rzucił się Viktorii na szyję.
- Jak dobrze cię widzieć, Tori! – zawołał, zwieszając się z niej całym ciężarem.
- Ciebie też, przystojniaku. Chodzą słuchy, że mnie zdradzasz z mugolkami.
- Nie wierz w takie bzdury, nigdy bym ci tego nie zrobił. Nie jestem Lwem.
Konrad z przyjaciółmi, bliźniakami Lizą i Lukasem, ustawili się razem z dziewczętami w ogonku uczniów zmierzających na pokład. Słuchając radosnego paplania dwunastolatków, Viktoria przypomniała sobie swoją pierwszą podróż do Durmstrangu. Jej nastrój znacząco różnił się wówczas od obecnego.
Dopiero od roku mieszkała na stałe z bratem i nie chciała go zostawiać.
- Nie podoba mi się ten statek – oświadczyła wówczas, ściskając mocno dłoń Aidana. – Rozpadnie się i pójdzie na dno.
Chłopak zaśmiał się.
- Jak dotąd przez kilkaset lat nigdy się to nie zdarzyło. Nie ma się czego bać, Księżniczko.
- Nie boję się – zapewniła, wzmacniając uścisk. - Ale wolę się teleportować.
- Zmienisz zdanie po pierwszym rejsie. Obserwuj uważnie okna w kajucie, możesz zobaczyć interesujące rzeczy.
- Na przykład dalekich krewnych – oświadczył Bastien, najlepszy przyjaciel jej brata.
Spojrzała zdumiona na niewysokiego chłopaka o złocistobrązowych oczach ocienionych długimi rzęsami.
- Krewnych?
- Węże morskie – wyjaśnił uprzejmie, mrugając do niej. – Tradycyjnie węże są związane z wodą, przynajmniej te brytyjskie, więc akurat tobie morska podróż nie powinna zaszkodzić.
- Nie powinniśmy o tym rozmawiać publicznie – przypomniała mu, rozglądając się z niepokojem. Swoją największą tajemnicę poznała stosunkowo niedawno, i czasami wydawało jej się, że obserwują ją nieprzyjazne oczy.
- Powinniśmy – zapewnił niepoprawny młody czarodziej. – Musimy tylko uważać, co dokładnie mówimy i do kogo. A czasem nawet, co chcemy przez to powiedzieć.
- Czy to zagadka?
- Sama jesteś zagadka, mała damo.
Rozśmieszał ją, odkąd tylko pamiętała i zawsze wiedział, jak jej poprawić humor. Przez następne dwa lata przychodził z Aidanem na przystań za każdym razem, gdy wyjeżdżała do Durmstrangu lub z niego wracała. Raz nawet przyszedł bez przyjaciela.
A później przestał, i już nigdy go nie zobaczyła. Mimo to w tym jednym miejscu pozwalała sobie na złudzenie, że może jednak… jeśli wystarczająco uważnie przyjrzy się otaczającym ją tłumom…
Konrad wyrwał ją z zamyślenia komunikując, że on i bliźniaki idą poszukać reszty klasy. Przed chwilą ich mała grupka dotarła na pokład.
- Jasne – odparła. – Do zobaczenia z powrotem na lądzie.
- Idź, i nie przynieś rodzinie wstydu – pożegnała młodszego brata Vespera.
- Wzajemnie, starsza siostro. – Zasalutował dziewczynom, po czym wespół z przyjaciółmi zniknął w tłumie.
Kiedy ruszyły w stronę zejścia pod pokład, Viktoria spojrzała raz jeszcze w stronę przystani. Po odpłynięciu z portu sama się zgani za podobnie nierealne życzenia, ale jeszcze nie teraz.
Zagapiła się do tego stopnia, że Vespera musiała pociągnąć ją za łokieć, by nie wpadła na stojącą tuż przed klapą w pokładzie dziewczynę. Otrząsnęła się błyskawicznie i równie prędko pojęła, z kim omal się nie zderzyła – wystarczył rzut oka na płowy, wysoko związany kucyk i złote kolczyki w kształcie półksiężyców.
- Pączuszku, jeśli masz ochotę zmienić się w obłok dymu, mogę ci w tym pomóc, tymczasem jednak nadal jesteś ciałem stałym, przez które nie można przeniknąć.
Adresatka wypowiedzi wzdrygnęła się nieco, po czym odwróciła w stronę Viktorii.
- Ach, to ty, serdeńko – odezwała się Katerina Leonidow, wykrzywiając usta w najpaskudniejszym uśmiechu, na jaki było ją stać. – Miałam nadzieję, że wyniosłaś się za granicę.
Patrzyły sobie w oczy, tocząc obok słów pojedynek na spojrzenia.
- Niezmiernie mi przykro przynosić ci zawód. Czy twoje wakacje były tak okropne, jak ci życzyłam?
- Ależ skąd. Pogoda była piękna i nigdzie w pobliżu śmierciotul ani dementorów. Mam też nowego chłopaka.
- Musiał to być dla niego straszny cios.
- W każdym razie jest tutaj, na statku. Możesz go sobie zobaczyć. A jak się miewa twój mityczny narzeczony?
- Kiedy ostatnio sprawdzałam, jeszcze istniał. Ale jeśli to faktycznie ginący gatunek, muszę coś z tym zrobić. Dziękuję za ostrzeżenie.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Viktoria przeniosła wzrok z Kateriny na stojącą obok jej młodszą o rok kopię, niewiele tylko niższą od oryginału.
- Dzień dobry, Beatriso.
Nie musiała uśmiechać się zastraszająco, dramatycznie ściszać głosu ani wchodzić w sferę intymną dziewczyny. Kuzynce panny Leonidow wystarczył kontakt wzrokowy, którego uparcie unikała.
- Straszysz dzieci, bąbelku – upomniała pannę Black rówieśniczka.
- Nie ma najmniejszego powodu, by się mnie bać. Chyba, że nieczyste sumienie. Będziecie tu stały do zanurzenia? – zapytała konwersacyjnym tonem.
- Prawdopodobnie.
- W takim razie miłego pływania, słonko – odparła Angielka odwracając się. Ruszyła ku przeciwnej stronie okrętu, gdzie usytuowano drugie zejście pod pokład.
Nim Vespera podążyła za przyjaciółką, dostrzegła cokolwiek zdziwiony wyraz twarzy Kateriny.
- Zamierzasz tak po prostu jej ustąpić? – zapytała Viktorię, zrównawszy się z nią.
- Nie chce mi się z nią użerać.
Vespera nie była do końca przekonana.
- Po co właściwie używasz tych wszystkich pieszczotliwych określeń? – drążyła nieustępliwie.
- Pieszczotliwych? – Black zaśmiała się krótko. – Są całkowicie pozbawione znaczenia. Zupełnie jak to, co kiedyś uważałam za moją przyjaźń z Kateriną.
Dokładnie z tym panna von Sternberg miała problem.
- Nie brakuje ci jej?
- Czasami. Ostatecznie miałyśmy parę dobrych wspomnień. I to nie jest tak, że cała wina spoczywa na niej, bo też się do tego przyczyniłam. Ale nie zamierzam płakać nad rozlanym wywarem. Dan powiedział mi kiedyś, że nie trzeba żałować tych, którzy odeszli i nie wrócili, mając na to szansę. Najwyraźniej ich czas w naszym życiu się skończył.
- Aidan czasami jest za mądry.
- Też tak uważasz? To aż irytujące, jakby się tak zastanowić.
Do drugiej klapy chwilowo nie ustawiła się kolejka, więc dziewczęta prędko zeszły pod pokład w poszukiwaniu wolnych miejsc. Wnętrze statku nie było wyszukane: dwa poziomy przeznaczono na kajuty dla uczniów, a prowadzące do nich, zbudowane z ciemnego drewna korytarze oświetlały niewielkie lampy naftowe.
Nie zdążyły się jeszcze porządnie rozejrzeć, gdy usłyszały, jak ktoś wykrzykuje ich imiona.
- Tutaj! – wołał entuzjastycznie Odilion, wychylając się zza otwartych drzwi w odległości metra od nich i zupełnie niepotrzebnie machając ręką. – Trochę wam zeszło.
- Tori miała pogawędkę z Katią. – Vespera specjalnie nie używała pełnego imienia nielubianej rówieśniczki, ponieważ bardziej jej się podobało niż zdrobnienie.
- Ves, nie osłabiaj mnie. – Przyjaciółka objęła ją od tyłu w pasie i wepchnęła do kajuty. – Cześć, Lew.
- Cześć. Pewnie nie miałyście okazji widzieć Aleksa?
- A co z nim? – zainteresowała się Viktoria, sadowiąc na kanapie. Rzeczony mebel przylegał do trzech ścian niewielkiego pomieszczenia. Prostego wystroju dopełniały drewniane półki pod sufitem i zawieszona pośrodku niego lampa. Zza pojedynczego bulaja do środka dostawało się słabe światło słoneczne.
- Spóźnia się.
- Przecież to normalne – zauważyła panna von Sternberg. Alex nie był znany z punktualności.
- Niby tak, w każdej innej sytuacji. Ale na statek jeszcze nigdy się nie spóźnił. A zaraz będzie dziesiąta.
- Magnus poszedł go szukać? – zainteresowała się Black. Odilion skinął głową. – W takim razie pozostaje nam czekać. Na pokład jest tylko jedno wejście, z pewnością nie przeoczy jego przybycia.
- Chyba, żeby spakował się do walizki – zauważył chłopak, powodując ogólną wesołość.
Vespera zaczęła niespokojnie spoglądać na zegarek.
- Nie martw się, na pewno zdąży – odezwała się Viktoria.
- Och… wiem, ja tylko…
- Wcale nie myśli o biednym, spóźnionym Aleksie, tylko zastanawia się, czy Draco już jest w pociągu – wciął się jej w słowo brat. Siostra zmierzyła go spojrzeniem z kategorii morderczych, czym się w ogóle nie przejął, zadowolony z rozbawienia Angielki.
- Zostało mu mnóstwo czasu. Na Wyspach nie ma jeszcze dziewiątej, pociąg odjeżdża dopiero za dwie godziny. Mogę śmiało założyć, że kończy właśnie śniadanie i prawdopodobnie wysłuchuje, co ciotka Narcyza myśli na temat zerkania na zegarek w trakcie posiłku.
- I ty przeciwko mnie? – poskarżyła się Vespera. – Słowo daję, jesteście siebie warci.
- Kochana, wiesz, że jesteśmy po prostu zazdrośni – zapewniła ją przyjaciółka. – Lew nie ma najmniejszych szans na normalny związek, a ja za parę lat wyjdę za mąż za chłopaka, o którym wiem tylko tyle, że ma ładny charakter pisma, hoduje skrzydlate konie i był w Ravenclawie zamiast w Slytherinie.
- Nie każdemu dane jest zaznać prawdziwej miłości – dodał żałośliwym tonem Odilion, obejmując siedzącą obok Viktorię, jakby chciał pocieszyć ją we wspólnym nieszczęściu. Przy czym oboje mieli tak bezczelnie kpiące miny, że musieli uchylić się przed czerwoną smugą, która rozbiła się o ścianę w miejscu, gdzie przed momentem znajdowały się ich głowy.
- Pewnego dnia to ja się będę śmiała – zapowiedziała złowrogo, odkładając różdżkę do rękawa jak gdyby nigdy nic. – Będę z was rechotać, aż padnę. I to bardzo niedługo.
Wkrótce po tym, jak dzwon okrętowy wybił godzinę dziesiątą (co było jednocześnie sygnałem odbicia od brzegu) w kajucie pojawił się Magnus – sam.
- Czekałem na niego przy wejściu do ostatniej chwili – wyjaśnił przyjaciołom. – Ani śladu.
Pozostała trójka zaczęła mówić jednocześnie. Nowo przybyły nie poddał się zbiorowej panice; spokojnie usiadł na kanapie i odchrząknął na tyle głośno, by znów przykuć ich uwagę.
- Nie ma powodu do obaw – uspokajał Magnus. – Przewidziano specjalne procedury dla spóźnialskich. Nawet nie trzeba będzie po niego wysyłać transportu, bo może się już teleportować. Pewnie zobaczymy go w przystani.
- A jeżeli miał wypadek? – Viktoria kurczowo wbiła palce w siedzenie kanapy. – Na przykład się rozszczepił… albo wpadł pod samochód?
- Samochód nic by mu nie zrobił – przypomniał Odilion.
- Ale musiałby udawać, że tak, bo po mugolskiej stronie to nie jest normalne, żeby otrzepać się i pójść dalej. I miałby kłopoty z ministerstwem.
- Ojciec chyba by go jakoś wyciągnął – uznał Magnus; pan Mannerheim był jednym ze znaczących urzędników ministerstwa.
- Albo dorwali go tamci z pensjonatu – dorzuciła Vespera.
- Jakim sposobem? – zaniepokoiła się przyjaciółka.
- Może nas śledzili? Na pewno szukali tego gościa, który wpadł w zasadzkę.
Viktoria przygryzła wargę.
- Aidan mówił, że on już nie będzie stanowił problemu… ale nie dowiedziałam się, dlaczego. Pewnie zamknęli go w więzieniu.
- Tak czy inaczej nie był sam, a pozostali znają nasze twarze – nie ustępowała Vespera. – W szkole będziemy bezpieczni, ale co, jeśli jego znaleźli wcześniej?
- Może… - Odilion wyglądał na dość przekonanego.
- Nie dajmy się zwariować – Magnus pozostał sceptyczny. – Faktycznie nie mieliśmy szczęścia z wycieczką do Arjeplog, ale sami mówiliście, że od tamtej pory wasi rodzice uważniej przyglądali się, gdzie i z kim wychodzicie.
- Powiedzmy. – Jego przyjaciel wyszczerzył się odruchowo. – Byli zachwyceni, gdy Aidan i Viktoria opowiedzieli im, jak sobie poradziliśmy. Ojciec oświadczył, że tego właśnie spodziewał się po uczniach Durmstrangu, sprawnego radzenia sobie w kryzysowej sytuacji. Fakt, uparli się, żebyśmy trochę więcej czasu spędzali w domu, ale chodziło raczej o to, że zbliżał się wrzesień.
- Pan Mannerheim na pewno go przypilnował – nie ustępował Magnus. Jego pewność siebie była zaraźliwa; wkrótce wszyscy nabrali przekonania, że niebawem zobaczą swojego ulubionego pół-Hiszpana całego i zdrowego.
- Jak stoją sprawy z mrocznymi myślami? – zapytał Viktorię Odilion, częstując wszystkich domowymi przekąskami. Kucharka von Sternbergów cieszyła się zasłużonym uznaniem każdego, kto kiedykolwiek próbował jej specjałów.
- Na razie w normie – zapewniła Viktoria. – W razie czego jestem przygotowana na koszmary.
- Koszmary będziesz miała z pewnością, ale jeszcze przed zaśnięciem – przewidywała Vespera. – Widziałam ją wcześniej, kiedy wchodziła na pokład z siostrami.
- Niech sobie robi, co chce, nie zamierzam się nią przejmować. To już jej ostatni rok.
- Nasz też - westchnął Odilion. – Aż ciężko to sobie wyobrazić.
- Akurat za wami będziemy tęsknić – uśmiechnęła się Viktoria.
- Gorzej, że trzeba wreszcie się zastanowić, co dalej, a ten kretyn nadal nie ma pomysłu – docięła bratu Vespera.
- Będę się zastanawiał podróżując po świecie. Osiemnaście lat to zdecydowanie zbyt mało, żeby podjąć decyzję, co będę robił przez resztę życia.
- Wiecie już, gdzie zaczniecie? – zainteresowała się Viktoria. Podróż po zakończeniu szkoły była tradycją w większości czarodziejskich społeczności, a Odilion, Magnus i Alex wybierali się w nią razem już za rok.
- Prawdopodobnie od Europy Wschodniej, żeby zgłębić korzenie Jastrzębia i Pięciu. Później zapewne Egipt, Afryka Środkowa, na pewno Hiszpania, ze względu na Aleksa, ale nie chcemy skupiać się na Europie. Zobaczymy, gdzie nas poniesie, nie będziemy się ograniczać sztywnym planem.
Opowieść o spodziewanych niezwykłościach dalekich krajów ciągnęła się jeszcze długo. Viktoria i Vespera słuchały jej chętnie, same bowiem planowały odbyć podobną podróż, gdy zakończą edukację instytucjonalną.
Nawet nie zauważyli, gdy statek wypłynął na pełne morze i rozpoczął zanurzenie.

10:40, czas zachodnioeuropejski letni, dworzec King’s Cross
Draco pierwszy zauważył psa. Od matki nie można było tego oczekiwać, ponieważ wszystkim, co ją interesowało na peronie, był opuszczający ją na długie miesiące syn. Myśli ojca natomiast krążyły w rejonach znacząco odległych od Londynu. Tymczasem młody Malfoy zawsze bezbłędnie wyszukiwał w tłumie swych gryfońskich ulubieńców. Dostrzegł ich w momencie, gdy skrzat wniósł już kufer do pociągu, a sam Draco nastawił policzek do ucałowania Narcyzie.
Stali w zbitej grupce pośród wszechobecnego, pełnego kufrów, małych dzieci i sowich piór chaosu panującego na ukrytym peronie co roku: kilkoro nieznanych mu osób, mnóstwo rudych Weasleyów, Granger i Potter. Oraz wielki, czarny pies.
- Od kiedy psy mają wstęp na peron? – rzucił pogardliwie. Oczywiście, nic by go ten zwierzak nie obchodził, gdyby nie przyszedł z Potterem.
Lucjusz podążył wzrokiem w kierunku, który zainteresował jego syna… i nagle jego usta wykrzywił chytry uśmieszek.
- Obawiam się, że to nie jest bynajmniej pies – oświadczył cicho, tak, by tylko rodzina go usłyszała. – W każdym razie nie prawdziwy.
- Cóż za non… - zaczęła Narcyza, i urwała, dostrzegłszy psa oraz towarzystwo, w jakim się znajdował. – Niesłychane. Widział ktoś podobną bezczelność?
- O czym mówicie? – zdumiał się Draco.
- To jest Syriusz Black – oświadczył pan Malfoy. – W animagicznej formie. Dobrze mu się przyjrzyj, na wypadek, gdyby zawitał w okolice Hogwartu.
- Skąd wiesz? – Chłopak uniósł wysoko brwi.
- Od jego dawnego kamrata, Petera Pettigrew. Podał nam dokładny rysopis.
Draco znał nazwisko Glizdogona, w końcu niemal od zawsze wiedział, że zarzuty wobec Blacka nie miały nic wspólnego z prawdą.
- On jest niezarejestrowany, prawda? Popełnia przestępstwo.
- Owszem – przyznał Lucjusz. – I jestem pewien, że ministerstwo podejmie odpowiednie kroki w tej sprawie. Znakomite spostrzeżenie, Draco.
- Jeśli się pojawi, natychmiast nas zawiadom – poleciła matka. – Nie zbliżaj się do niego, nie rozmawiaj z nim, jeśli będziesz musiał poinformować o tym kogokolwiek jak najszybciej, to tylko i wyłącznie Severusa.
- Ale nawet Severusowi nie wspominaj o Viktorii i Aidanie – dodał pan Malfoy. – Ani tym, co ich łączy. Gdyby ktoś pytał, pamiętasz, co masz mówić?
- Pamiętam – zapewnił chłopak zgodnie z prawdą. Tego, czego się domyślił, nie mógł przekazać dalej, ale i tak czuł się wyróżniony, że nareszcie dopuszczono go do rodzinnej tajemnicy. Miała swój urok, a jeszcze nie dostrzegał jej ciemniejszych stron. Zwłaszcza, że nie uświadamiał sobie, jak dużą częścią jego wizerunku było popisywanie się wiedzą, do której inni nie mieli dostępu. – Ale przecież profesor Snape jest po naszej stronie, prawda?
- Oczywiście – zapewnił Lucjusz. – Po prostu nie wolno nam wyjawiać cudzych sekretów.
Brzmiało to o wiele lepiej niż stwierdzenie, że pan na Dworze Malfoyów nie ma pojęcia, czy Severus Snape zna rzeczony sekret. Na wszelki wypadek Narcyza nauczyła ich syna podstaw oklumencji. Lucjusz już  raz się naraził, nie dbając należycie o dziennik. Przeszedł go dreszcz na wspomnienie, co go spotkało za tamto zaniedbanie.
- Muszę już iść. Nie chcę być później niż Granger i Weasley.
- Oczywiście – uśmiechnęła się pani Malfoy. – Pisz do nas, bądź ostrożny… i pamiętaj, co ci mówiłam w sprawie Pansy.
- Dobrze, mamo.
- Unikaj kłopotów z nową nauczycielką obrony przed czarną magią – przypomniał Lucjusz. – Jeśli sprawy pójdą po naszej myśli, może spowodować w Hogwarcie korzystne dla nas zamieszanie. Obserwuj i informuj nas, co się dzieje.
- Tak, ojcze.
- Korzystaj z przywilejów prefekta, nigdy nie wiesz, kiedy okażą się przydatne. I…
- Lucjuszu. – Narcyza dotknęła nadgarstka męża. – Jeśli będziesz go zatrzymywał jeszcze dłużej, spóźni się.
- Tak, tak… Szczęśliwej podróży i udanego semestru, synu.
- Dziękuję. – Draco wskoczył na stopień wagonu i pomachał im.
- Przyślę ci jutro twoje ulubione czekoladki, kochanie – obiecała Narcyza. Małżonek spiorunował ją wzrokiem.
- I to ja go zatrzymuję?
- Z pewnością nie chciałeś powiedzieć nic, czego nie słyszał już wcześniej – uśmiechnęła się pani Malfoy, gdy jej syn zniknął we wnętrzu pociągu.
- Na pewno nie aż tyle razy, ile obietnicę przysyłania słodyczy.
- Zawsze obiecuję inne.
Narcyza ujęła Lucjusza pod ramię, po czym małżeństwo deportowało się ze stacji.
Draco natomiast prędko odnalazł przedział prefektów. Tuż przed nim czekała na niego Pansy.
Oczywiście.
- Cześć – przywitał się. Naturalnie i po przyjacielsku, mówiła matka. - Jak ci minęły wakacje?
- Och, nic specjalnego. Zmarnowałam większość w Herts*, gdzie wszystko obracało się wokół jubileuszu moich dziadków. Na szczęście pojawiła się na nich ciotka Tamora, która zaraz po tym wybierała się do Grecji, i udało mi się namówić matkę, by pozwoliła mi z nią jechać. Tylko dwa tygodnie, ale świetnie się bawiłam. Przysłałam ci pocztówkę.
- Tak, pamiętam. Chyba nie odpisałem, przepraszam. – Co było najwyraźniej powodem, dla którego w ogóle o tym wspomniała, uznał więc, że wypada coś dodać. – Nie chciałem ci przeszkadzać w trakcie wakacji.
- Daj spokój, nigdy mi nie przeszkadzasz – zapewniła.
By uniknąć pytania o jego wakacje, zajrzał do przedziału prefektów.
- Macmillan za chwilę wzniesie się w powietrze, tak się nadął. Nie sądziłem, że da się jeszcze bardziej.
- Pewnie przyszedł na peron zanim pociąg przyjechał. Niektórzy nie mają umiaru.
- Ale przynajmniej jest ze starej rodziny. Abbott też, Patil i Goldstein przejdą. Za to Gryffindor musi się zawsze wyróżniać.
- Więc to prawda? Sądziłam, że Parvati będzie prefektem.
- Profesor Snape potwierdził, że jednak nie. Był u nas jeszcze przed listami.
- Bardzo późno przyszły w tym roku, nie uważasz?
- To ze względu na nauczyciela obrony przed czarną magią. Dumbledore nikogo nie znalazł, w takiej sytuacji ministerstwu wolno przedstawić własnego kandydata, ale dopiero w ostatniej chwili.
- Ale po co, jeśli profesor Snape jest na miejscu?
- Uprzedzenia, i tyle – uznał Draco, po czym otworzył drzwi do przedziału i przepuścił koleżankę przed sobą.
Prefekci Hufflepuffu i Ravenclawu byli już w komplecie. Hanna Abbott niemal niedostrzegalnie skrzywiła się na widok Ślizgonów, a Anthony Goldstein uniósł brwi.
- Cześć – przywitał się Draco. Odpowiedziały mu niechętne pomruki.
- Dzień dobry. - Ernie Macmillan mógł za nimi nie przepadać, ale wyuczone maniery nakazywały mu odwzajemnić grzeczność, choćby z przymusu. – Późno przyszliście.
- Mimo to nie jesteśmy ostatni – zauważył Malfoy, siadając obok Pansy, która zajęła miejsce przy Erniem. Po przeciwnej stronie miałaby po lewej Padmę, a panna Parkinson już dawno nauczyła się, by unikać sąsiedztwa dużo ładniejszej dziewczyny. Poza tym w ten sposób mogła z nią swobodniej rozmawiać, a Krukoni zwykle byli mniej uprzedzeni do Ślizgonów niż pozostałe dwa domy.
- Może powinniśmy zamienić się miejscami – zaproponował Anthony, szczupły szatyn o lekko kręconych, krótkich włosach. – Jeśli Potter i Malfoy będą siedzieć tak blisko siebie, lada chwila dojdzie do rękoczynów.
Draco spojrzał na pustą przestrzeń po prawej stronie Padmy i uśmiechnął się.
- Spodziewam się raczej Weasleya.
- Ron jest prefektem Gryffindoru? – zdumiała się panna Patil. – To niedorzeczne. Dyrektor na pewno wybrał Harry’ego.
- Słyszałem co innego. Zresztą, czemu się dziwić? Potter jest nieobliczalny i nie waha się przed łamaniem prawa, to chyba nie jest materiał na prefekta?
- Łamanie prawa to duży zarzut – zauważył Ernie.
- Tego lata stanął przed Wizengamotem – wtrąciła niewinnie Pansy.
- Tak, i został oczyszczony z zarzutów. Poza tym opinia waszej dwójki na temat Harry’ego jest mało obiektywna, bo wszyscy wiedzą, jak się nie znosicie. A jeżeli Ron jest prefektem, najwidoczniej na to zasłużył.
- Albo wybrano go drogą eliminacji – podpowiedział Malfoy.
- Z pewnością nie drogą faworyzowania – odciął się Ernie, trafiając w punkt. Gdyby Potter został prefektem, byłoby zasadne to zarzucić, ale nie w przypadku Weasleya. Co do Granger, od pierwszego roku było wiadomo, że ją wybiorą, kandydatury najlepszych uczniów były rozpatrywane w pierwszej kolejności. Prawdopodobnie żadna z obecnych osób nie musiała obawiać się posądzenia o poplecznictwo… poza Draco. To opiekunowie domów przedstawiali propozycje obsadzenia stanowisk, w końcu dyrektor rzadko znał uczniów osobiście, a Snape nigdy nie ukrywał faworyzowania Malfoya.
Nowy ślizgoński prefekt zamilkł na chwilę wystarczającą, by przybyła brakująca dwójka. Granger miała jakby mniej włosów; wmaszerowała do przedziału z szerokim uśmiechem, który zbladł na jego widok.
- No tak, nie było to takie trudne do przewidzenia – prychnęła, nie mając bladego pojęcia, jak bardzo przez to przypominała Malfoyowi jego kuzynkę. Aż nim wstrząsnął dreszcz; by to zamaskować, musiał jej dogryźć.
- Granger, tylko nie mów, że o mnie myślałaś przez wakacje. Mdli mnie na samą sugestię.
- Nie obawiaj się, miałam ciekawsze rzeczy do roboty. Prefektów naczelnych jeszcze nie ma? – Z ostatnią kwestią zwróciła się do nieślizgońskiej części obecnych. Ron Weasley z jakiegoś powodu uznał, że nie będzie kłócił się z Draco, ale uszy aż czerwieniały mu z gniewu. Albo zażenowania. Merlin go wie, pąsowiały z byle powodu.
- Przyjdą później, po tym, jak pociąg ruszy – wyjaśniła Hanna.
Hermiona usiadła obok Padmy, która ponad jej kolanami spiorunowała wzrokiem Rona. Uśmiechnął się do niej trochę niezręcznie, ale najwyraźniej nie o to jej chodziło.
- Przy okazji, Draco, mam do ciebie pytanie – odezwała się panna Patil. – Czy Lukrecja Fawley nie jest przypadkiem twoją krewną?
Ślizgon zwrócił się lekko w stronę dziewczyny.
- Owszem. Ty zapewne jesteś spokrewniona z Aravindem?
- To mój kuzyn w pierwszej linii. – Padma pochyliła się do przodu. – Wy też byliście tak zaskoczeni tym nagłym ślubem?
- Zdecydowanie. W jednej chwili oboje byli przeciwko, a kilka dni później…
- Właśnie. Gdyby daty nie wyznaczono na grudzień, sądziłabym, że powód jest oczywisty, ale to i tak podejrzane. Czy Lukrecja mówiła coś może na ten temat?
- Nic, co tłumaczyłoby pośpiech.
- A Zorian?
- Też jest zaskoczony.
- Czekaj, ale czy my zostaniemy teraz kuzynami?
- Nie, powinowactwo zachodzi tylko między Aravindem a naszą rodziną i Lukrecją a waszą. Między nami to nic nie zmienia, może tylko będziemy się od czasu do czasu widywać poza szkołą. Wiesz, różne przyjęcia, wizyty towarzyskie. Takie tam.
- Nie jest to jakaś straszna cena za uatrakcyjnienie przerwy świątecznej – zauważyła Padma, prostując się i wygładzając szatę.
Piętnaście minut później pociąg przemierzał już przedmieścia Londynu, a ośmioro piętnastolatków wysłuchiwało instrukcji prefektów naczelnych. Była to mało barwna para złożona z Gryfona i Krukonki, silnie przejęta powierzoną funkcją. Zapewne tradycyjnie byli najlepszymi uczniami na swoim roku, ale nie wyglądało na to, by cechowali się jakimiś szczególnymi przymiotami dobrego przywódcy. W burzliwych czasach, takich jak wojny, prefektów naczelnych dobierano raczej na podstawie umiejętności zjednania sobie tłumu i pokierowania nim; podczas pokoju stawiano na wzór rozwoju intelektualnego – nie zawsze jednak były to powszechnie lubiane osoby i efekt mijał się z celem. Draco zerknął kątem oka na Hermionę. Ona zapewne dostanie to stanowisko za dwa lata, bez różnicy, czy oficjalnie wybuchnie wojna, czy nie. Reprezentuje sobą wszystko, czemu sprzeciwia się Czarny Pan, i choć jest mało popularna, ma zadatki na przywódcę. Draco zawsze był za nią o krok w wynikach testów, ale go nie wybiorą, jeśli Dumbledore nadal będzie kierował szkołą. W takim wypadku doskonale wiedział, kto go zastąpi, mimo że dziś go tu nie było. Dlaczego miałby się w takim razie przykładać do obowiązków prefekta? Dostanie najwyższy uczniowski stołek tylko tak, jak dostał obecny – przez znajomości, i to o ile pozostanie po właściwej stronie, a ta strona przejmie szkołę w ciągu najbliższych dwóch lat.
Oczywiście nie wątpił, że tak się stanie. Tyle, że wtedy będzie mu partnerowała Pansy, a miał z nią już wystarczająco duży problem, by jeszcze go powiększać.
Gdyby Viktoria uczyła się w Hogwarcie, byłoby mu łatwiej. Lepiej niż on radziła sobie z ludźmi, wcale nie zabiegając o ich uwagę i osiągając wręcz przeciwny skutek. Nawet gdyby chciał pójść w jej ślady, nie wiedziałby, gdzie zacząć stosować taką strategię, zwłaszcza zabrnąwszy tak daleko w przeciwną stronę. Dużo by dał, aby przeniosła się z bratem do Anglii. A jeszcze więcej, gdyby mogła zorganizować również przyjazd Vespery.
Na razie były to jednak tylko mrzonki. Dumbledore nigdzie się nie wybierał, a Viktoria uwielbiała Durmstrang. A za dwa lata nie będzie mógł nawet porozstawiać po kątach Złotego Trio, bo przecież w szkole przejętej przez Czarnego Pana nie będzie dla nich miejsca.
Żyć, nie umierać.

- Valerious, chodź tu na chwilę.
Aidan, który przeglądał papiery dotyczące prowadzonej właśnie sprawy, odsunął je od siebie na dźwięk niskiego głosu swojej szefowej. Jej rozwichrzona, ruda czupryna zniknęła już za drzwiami gabinetu, pozostało mu więc pójść w jej ślady. Minął biurka kolegów i koleżanek z wydziału aurorów, zajętych swoimi obowiązkami w biurze i poza nim.
- Kawy? – zapytała drobna, całkiem ładna stażystka, którą napotkał po drodze. Pracowała tu od niedawna, więc jeszcze nie przestała codziennie wyglądać jak spod igły, ale to się zmieni po pierwszym samodzielnym zadaniu.
- Karen, nie jesteś sekretarką – uśmiechnął się do niej. – Nie musisz wszystkim robić kawy.
- Nie proponuję tego wszystkim, tylko tobie.
I jeszcze to.
- Zapytaj mnie później, dobrze? – zasugerował, uśmiechając się do niej.
Zapukał do drzwi szefowej wydziału i wszedł do środka po krótkim 'proszę'.
- Tak, pani Törnell?
- Jakiś postęp? – Kobieta stała przy biurku, zwrócona do niego bokiem, wpatrując się w wiszącą na ścianie tablicę, zapełnioną zdjęciami i zapisanymi pergaminami. Machnęła różdżką, a dwie z wielu różnokolorowych karteczek poprzyczepianych przy tym czy innym obiekcie zmieniły położenie.
- Dostałem wyniki z laboratorium, potwierdzają wcześniejszą tezę o udziale wampirów. Wydział Nadzoru Wampirów twierdzi jednak, że nie pasują do żadnego zarejestrowanego osobnika.
- Ależ zaskoczenie, nie? – Törnell zaciągnęła się papierosem, po czym wypuściła dym na fotografię jednego z podejrzanych. Aidan nie mógł się nie zgodzić – w końcu dobrowolnie rejestrowały się tylko te istoty, które nie miały nic do ukrycia i chciały czegoś od ministerstwa, na przykład pozwolenia na rozpoczęcie działalności. Wampiry rzadko można było do nich zaliczyć.
- Nie będę w stanie powiedzieć więcej przed ponownym przesłuchaniem świadków.
- I bardzo dobrze, nie ma po co strzępić języka. Podejdź tu.
Chłopak zbliżył się do tablicy i spojrzał na wyeksponowaną na niej dokumentację.
- Tutaj. – Aurorka wskazała fotografię przedstawiającą malunek na ścianie jaskini. – Pierwsze skojarzenie?
Przyjrzał się uważnie rozmazanej ciemnej plamie.
- Pająk, jak sądzę.
- Na pewno? Kogo nie spytam, twierdzi, że to motyl.
- Strasznie okaleczony w takim razie.
Ingrid Törnell roześmiała się. Był to bardzo kobiecy dźwięk, kontrastujący z jej nieco zmaskulinizowaną urodą. Nosiła przepisowe, czarne szaty aurorów, ale pod białym kołnierzykiem zamiast broszki czy pereł, jak niektóre inne czarownice, nosiła krawat, który dawał o wiele lepszy efekt. Aidan lubił ją między innymi dlatego, że miło było na nią popatrzeć, ale nie musiał obawiać się z jej strony niemoralnych propozycji, jako że miała już ponad pięćdziesiąt lat i żyła w szczęśliwym związku.
- Dobrze, ale do rzeczy. Słyszałeś te pogłoski z Wielkiej Brytanii?
- Jakieś na pewno, tylko o które pani chodzi?
- Te o Voldemorcie.
- Oczywiście.
- Ich ministerstwo wydaje się bagatelizować sprawę, a ja wolałabym wiedzieć, czy słusznie. Podczas ostatniej wojny wyspy zamknęły się na ludzi z zewnątrz, więc nieźle trzeba było się nagimnastykować, żeby wprowadzić tam wtyki. Teraz udają, że nic się nie dzieje, więc mamy szansę.
- Ministerstwo to jedna sprawa, ale dyrektor Hogwartu na pewno ma już tam swoich ludzi.
- W to nie wątpię. Miałam okazję zetknąć się z nim osobiście, to człowiek, który wydaje się wiedzieć wszystko, a skądś musi te informacje brać. I ma ich tam od dawna, nawet jeśli dopiero teraz zostali jego ludźmi. Ale zajmiemy się nim, gdy przyjdzie czas. Czy istnieje szansa, że znasz kogoś, kto pracuje w ministerstwie? Zdaje się, że jesteś w połowie Anglikiem?
- Tylko formalnie, nie znam zbyt dobrze tamtych czarodziejów. Mój dziadek miał w Anglii przyjaciela, ale jego rodzina raczej nie pomogłaby nam niepostrzeżenie przeniknąć do ministerstwa.
- Dlaczego?
- Nazywał się Abraxas Malfoy. Jego syna oskarżono o…
- Tak, wiem. Lepiej byłoby nie zasłaniać się Lucjuszem Malfoyem, bo od razu znalazłbyś się na świeczniku.
- Ja? – zdumiał się Valerious.
- Sugerujesz kogoś innego? Zatrudniłam cię trzy lata temu, po tygodniu miałeś już paczkę kumpli do drinka po pracy, po miesiącu dziewięć na dziesięć niezamężnych dziewczyn z całego ministerstwa zaczęło regularnie nadkładać drogi, żeby tylko przejść przez nasz wydział…
- A tak się czasem zastanawiałem, dlaczego bywa tu tak tłoczno…
- Nie dowcipkuj, Valerious, tylko to wykorzystaj. Jeszcze nie wiem jak, ale przemycę cię na wyspy pod nosem Knota, i zrobimy to tak, że nawet Dumbledore się nie zorientuje. Na razie wracaj do swoich wampirów, ale spodziewaj się przekazania sprawy komuś innemu.
Aidan pomyślał o siostrze, która najbliższe cztery miesiące miała spędzić bezpiecznie daleko na Północy, o Zorianie Fawleyu, Lucjuszu i ojcu, o wszystkich sprawach, którymi prędzej czy później musiał się zająć. Dlaczego by nie teraz?
- Nie mam nic przeciwko. Proszę dać mi znać.

___
* Herts – hrabstwo Hertfordshire; wybrałam je ze względu na fakt, że mieszkała tam rodzina Bennetów z Dumy i uprzedzenia.

12 komentarzy:

  1. No i na to czekałam. Warto było. :)

    chroberfoto.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Po raz pierwszy znalazłam tę opowieść dy byłam jeszcze w gimnazjum, prawie siedem lat temu (czy jakoś tak). Później kilka razy migała mi gdzieś w internecie, ale pamiętam kilka zawirowań, nowy początek i jakoś tak zapomniałam o niej. Od dłuższego czasu wszystko co zacznę czytać przestaje być aktualizowane, dlatego tak wpisałam sobie w google "Dziedzictwo węża" z nadzieją na przypomnienie sobie starej dobrej opowieści. Wchodzę, patrzę i nie mogę uwierzyć. aktualizacja z tego roku! Z wczoraj! To cudowne i wspaniałe! Mam tylko nadzieję, że nie przyniosę pecha i opowiadanie nie umrze. Tak się cieszę, że ten ff wciąż istnieje i się rozwija!

    rose29

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyżbyś była tą Rose, która kiedyś zostawiła mi parę komentarzy? :) Aż przejrzałam je sobie, będąc święcie przekonana, że znam ten pseudonim minus numer :)

      Jej, strasznie się cieszę, że ten mój Tforek może jeszcze przynieść komuś tyle radości :) Nie mów nawet o pechu, obłożyłam się zielonymi cebulami Neville'a i będzie dobrze. Cały czas piszę, gdy tylko Wena raczy mnie odwiedzić, a życie da odetchnąć.

      Bardzo się cieszę, że do mnie napisałaś, to niesamowicie motywuje :)
      Pozdrawiam,
      Vanity

      Usuń
    2. To mogłam być ja, 29 zostało dodane później z konieczności :)

      Mam nadzieję, że masz tych cebulek naprawdę sporo bo będą potrzebne :)

      Naprawdę podoba mi się Twoje opowiadanie. Draco jest uroczy, a Aidan i Victoria przywodzą mi na myśl Cezara i Lukrecję Borgiów, a uwielbiam to słynne rodzeństwo. Jestem też ciekawa Twojego Voldemorta, ale wydaje mi się, że wiesz jak wykreować mrocznego geniusza :)

      Cieszę się, że mój komentarz był w jakiś sposób motywujący, weny życzę!

      rose29

      Usuń
    3. W takim razie bardzo się cieszę, mogąc Cię znów gościć, zwłaszcza po tak dużej przerwie :) Ogromnie miło mi jest, gdy wracają dawni znajomi :)

      Zamawiam specjalną dostawą z Pokątnej, moja sowa ma już dość tych wycieczek ;)

      Na razie jest uroczy, na razie ;) Chociaż kto go tam wie, jak się rozwinie.
      Cezare i Lukrecja, radość dla mych oczu :) Nie jestem pewna, czy pójdę w tym kierunku, na pewno tej części z kazirodztwem nie przewiduję, ale Riddle'owie mogą coś z nich mieć. Odkąd o nich piszę, mam hopla na punkcie ciekawych układów między rozmaitymi braćmi a siostrami, mogło się coś zaplątać pośród inspiracji ;)

      Dziękuję bardzo :)

      Usuń
    4. Czuję się ugoszczona :)

      Ponoć ich kazirodztwo jest tylko propagandowym wymysłem, a Cezar był po prostu kochającym i troskliwym (na swój Borgiowy sposób) starszym bratem i tego się trzymajmy :)

      rose29

      Usuń
    5. Taką wersję też słyszałam, i szczerze mówiąc, bardziej mi odpowiada niż ta propagandowa :)

      Usuń
  3. Powitać,

    Wciąż nie trzeba się martwić tym, że nie ma rozdziału?

    pozdrawiam

    rose29

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A skąd, rozdział się pisze :) Powoli, ale jednak.

      Jeszcze trochę cierpliwości :)

      Również pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Och to wspaniale! Czyli cebulki działają :)

      rose29

      Usuń
    3. Oczywiście :) Wprawdzie trochę mnie rozprasza Draco-W-Ameryce (a.k.a. Tom Felton w serialu The Flash - nie mogłam sobie odpuścić ;)), ale wciąż brnę do przodu. Po prostu wzięłam sobie na warsztat Durmstrang, a choć jestem raczej zadowolona z dotychczasowej wersji, wydaje mi się niedopracowana. Uwielbiam tę szkołę, i chcę ją odpowiednio przedstawić, zwłaszcza, że grozi mi widmo kanonicznego Durmstrangu w nowych filmach. Chcę skończyć moją wizję, nim Joanne nas tam zabierze.

      Usuń