Głównym bohaterem dzisiejszego rozdziału jest pan Lucjusz Malfoy, który bardzo dużo zapłacił za rolę wiodącą. Dzięki tej szczodrej donacji Vanity spróbuje obłaskawić Wenę za pomocą nieprzyzwoitej ilości czekolady (trzymajcie kciuki) i dostarczyć trochę fabuły w trakcie wakacji.
Również pan Malfoy jest sponsorem przeprowadzki pod nowy adres, gdyż stwierdził, że nie godzi się go prezentować publiczności w tak nędznej oprawie graficznej jaką mógł nam zaoferować wordpress (wprawdzie nie jest to jego pierwszy występ, ale prolog był tak dawno, że zdążył zapomnieć). Bardzo mu się spodobała kolorystyka obecnego szablonu oraz dziewczę obsadzone w roli jego siostrzenicy. Ponieważ pan Malfoy nie umie ani słowa po polsku, mogę śmiało wyznać, że przeprowadzka była całkowicie darmowa, a za fundusze przeznaczone na ten cel pojedziemy sobie z Weną do spa ;)
Rozdział ma długość ponad normę, ponieważ trudno mi było przestać wrzucać do niego kolejnych dawnych znajomych, za którymi tęskniłam okrutnie (mam nadzieję, że Wy też ^^)
***
- Kogo my tu widzimy… Patronus Potter – wycedził Lucjusz Malfoy. Niewyszukana drwina dość dobrze zamaskowała autentyczną wściekłość, jaką poczuł na widok dzieciaka. Ponieważ minister stał obok, wyrachowany arystokrata ograniczył się do wyrażenia jej samym spojrzeniem. Harry Potter za wiele już zepsuł w misternym planie Czarnego Pana, ogromna przewaga, jaką uzyskali dzięki Korneliuszowi Knotowi i jego wybujałemu ego, nie mogła zostać zaprzepaszczona. – Minister właśnie mi powiedział, że znowu ci się upiekło, Potter. Zdumiewające, jak ty wciąż potrafisz prześlizgiwać się przez bardzo ciasne szczeliny… Zupełnie jak wąż…
- Taak – odparł Harry, bez najmniejszych oporów patrząc śmierciożercy prosto w oczy. – Tak, ucieczki to moja specjalność…
Bezczelny bachor, pomyślał Lucjusz. Obaj doskonale wiedzieli, o czym była ta wymiana zdań, i obaj zdawali sobie sprawę, że Malfoy jest tu górą, ponieważ minister woli zaprzeczać rzeczywistości niż podjąć stanowcze kroki, mogące prowadzić do utraty przez niego stanowiska. Cała kampania ośmieszająca Pottera na łamach prasy była tak udana, że śmierciożercy mieli już swoje ulubione kawałki, które ciągle cytowali między sobą – i większość nieodmiennie ich śmieszyła, zwłaszcza, że nie przyłożyli do niej nawet palca, nie mówiąc już o całej ręce. A jednak chłopak miał dość tupetu, by pyskować dorosłemu czarodziejowi o znacznie wyższej pozycji społecznej (co z tego, że o podejrzanych koneksjach i kryminalnej przeszłości, kto by zwracał na takie drobiazgi uwagę). Bardzo dobrze, niech korzysta, póki może.
- I Artur Weasley! – Malfoy nie mógł sobie darować zwyczajowych uszczypliwości, jakie serwował wspomnianemu członkowi Zakonu Feniksa przy każdym spotkaniu. – Co ty tutaj robisz, Arturze?
- Ja tutaj pracuję - odparł wysoki, łysiejący ojciec pokaźnej rodziny rudzielców.
- Ale chyba nie tutaj? – Śmierciożerca uniósł brwi, spoglądając na drzwi do Departamentu Tajemnic. Pokręcił się w ich okolicy robiąc rekonesans zabezpieczeń i mając kompletną ciszę za sprzymierzeńca usłyszał kroki w pustym korytarzu. Jeden z ludzi Dumbledore’a ukrywał się pod peleryną niewidką, nie był jednak dość ostrożny, by uniknąć zaklęcia rzuconego znienacka. Kiedy Lucjusz był małym chłopcem, jego matka zwykła mawiać, że jest dzieckiem szczęścia, ponieważ urodził się w niedzielę, pod wpływem Słońca – stąd też wzięło się jego świetliste imię. W przypadkach takich jak ten trudno mu było się nie zgodzić, że szczęście wyjątkowo mu dopisywało. – Wydawało mi się, że pracujesz gdzieś na drugim piętrze… Nie zajmujesz się przypadkiem szmuglowaniem produktów mugoli do swojego domu i ulepszaniem ich czarami?
- Nie. – Pan Weasley bezsprzecznie odwzajemniał czystą pogardę Malfoya wobec siebie, ale nic nie mógł mu zrobić. I to właśnie najbardziej się śmierciożercy podobało.
- A co pan tutaj robi? – odezwał się Harry. Słowo daję, obruszył się w myślach Lucjusz, ten chłopak zupełnie nie umie się znaleźć. Draco nigdy by tak ordynarnie nie wtrącił się do rozmowy dorosłych.
- Nie sądzę, żeby cię mogły obchodzić prywatne sprawy między mną a panem ministrem, Potter – odparł, celowo gładząc się po piersiach, by podzwanianiem monet dać do zrozumienia, co to były za sprawy. W końcu przed tym dzieciakiem nie musiał niczego udawać – wiedział wprawdzie o wiele więcej, niż powinien, ale nikt, kto miał coś do powiedzenia, nie dawał mu posłuchu. Nawet słowo dyrektora Hogwartu okazało się za mało znaczące, z czego środowisko Lucjusza było bardzo zadowolone. – I naprawdę, to, że jesteś ulubieńcem Dumbledore’a, nie upoważnia cię do tego, byś spodziewał się, że inni będą wobec ciebie tak samo pobłażliwi… - Uznając, że poświęcił małolatowi wystarczająco dużo uwagi, zwrócił się do Knota. – No to co, ministrze, pójdziemy do twojego biura? – Nie zadał sobie nawet trudu, by tytułować go panem, przecież ten człowiek nie zasłużył sobie niczym na szacunek.
Korneliuszowi najwyraźniej nie przeszkadzało zbyt poufałe, można by nawet powiedzieć, że lekceważące pytanie.
- Oczywiście. Tędy, Lucjuszu.*
Odeszli w głąb opustoszałego estetycznie korytarza dziewiątego poziomu ministerstwa, kierując się do windy.
- Doprawdy, co za skandaliczny werdykt – szepnął konfidencjonalnie Malfoy, używając jednakże obojętnego tonu, by udać, że gniewa go to jedynie ze względu na ministra. Absolutnie nic osobistego.
- Nawet mi nie mów – odparł równie cicho Knot. – Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie Dumbledore. Co za licho przysłało go wcześniej do ministerstwa?
- Nie mam pojęcia. – Śmierciożerca zaczął obmyślać wszelkie możliwości, z próbą udaremnienia jego własnych planów na czele, odkąd tylko zobaczył Dumbledore’a wychodzącego z Sali Rozpraw. Przeklinał się w duchu, że nie przyszedł na dół przed nim, mógłby spróbować oszołomić dyrektora i uniemożliwić mu świadczenie na korzyść Pottera – mógł jednak tylko ukryć się, by nie doszło do spotkania w cztery oczy. Weasley na pewno zaraz mu doniesie o pojawieniu się przedstawiciela wrogiego obozu w ministerstwie, ale kogo to obchodzi, skoro Malfoy dostał to, co chciał? Sturgis Podmore, już poddany Klątwie Imperius, nic im nie zdradzi, od teraz pracuje dla Czarnego Pana.
Naturalnie te wszystkie przemyślenia nie nadawały się dla uszu ministra.
- Rozsiewa bzdury na prawo i lewo, nawet w Wizengamocie ma wciąż posłuch, chociaż udało się go usunąć z tego grona. – Knot chętnie przypomniał sobie – i Lucjuszowi – niedawny sukces, by osłodzić gorycz dzisiejszej porażki. Wcisnął guzik przyzywający windę.
- Bardzo rozważna decyzja. Przykro widzieć, jak wielcy niegdyś czarodzieje upadają, ale cóż... Starość dosięgnie kiedyś nas wszystkich – oświadczył obłudnie arystokrata, który doskonale wiedział, że Knot niegdyś pisywał do dyrektora z prośbą o radę, i teraz trochę się tego wstydził. Nie zaszkodziło podsunąć mu wygodną wymówkę, przy okazji stawiając samego siebie w korzystniejszym świetle. – Tak… szkoda, że Dumbledore przegapił idealny moment, by wycofać się z życia publicznego. Teraz odejdzie w infamii, i po co mu to było?
Jego słowa były niczym miód na uszy Knota. Zapatrzony w siebie polityk słyszał tylko to, co mu odpowiadało, bez głębszej refleksji. Nawet mu do głowy nie przyszło, by zastanowić się, jaki interes może mieć ktoś taki jak Lucjusz w nagłym uznaniu zasług Dumbledore’a, gdy ten nie miał już wielkich wpływów.
Tym lepiej dla wspomnianych interesów Malfoya.
Voldemort opierał się plecami o obramowanie starego kominka w chwilowo najlepiej utrzymanej w porządku komnacie. Skrzaty robiły co mogły, ale większość domu wciąż nie nadawała się do użytku. Kiedy Czarnemu Panu zdarzało się o nich myśleć (a trzeba było ku temu wyjątkowego trafu, między innymi dlatego, że wciąż nie przywykł do ich posiadania), głowił się, z jakiej przyczyny, mimo że z jednego po trzynastu latach zrobiły się trzy, Twierdza Cieni zarosła takim brudem. Doszedł do wniosku, iż kreatury nie ruszyły palcem odkąd się upewniły, że gospodarz nie wróci – skądkolwiek by nie uzyskały takiej idiotycznej informacji. Gdyby chodziło tylko o niego, prawdopodobnie wystrzelałby je zaraz po powrocie, ale przypomniał sobie, jakoby niehigieniczne otoczenie nie było wskazane dla dzieci. Diabli wiedzą, kto mu o tym mówił – Vigdis, Daria, a może Winylda? Z perspektywy czasu stwierdzał, że wpuszczenie do swego życia tylu kobiet, nawet chwilowo, nie było najszczęśliwszym pomysłem; dowiedział się od nich zbyt wielu rzeczy, które nie były mu absolutnie do niczego potrzebne (a o niektórych wolałby zdecydowanie zapomnieć; szkoda, że nie było to takie łatwe). Tak czy inaczej obecnie jego myśli były dalekie od przyziemności tego świata, jako że Lucjusz Malfoy właśnie zdawał mu raport dotyczący Departamentu Tajemnic, najnowszej obsesji Voldemorta.
- Spróbuje dostać się do środka, gdy tylko będzie miał ku temu okazję. - Zadowolony z siebie arystokrata nie zwlekał z dostarczeniem Czarnemu Panu dobrych wieści, choć nie dostał wcześniej polecenia, by pojawić się tego wieczoru. Uważał, że nie ma na co czekać. – Naturalnie, to dopiero pierwsze podejście, powiedziałbym, że sprawdzanie gruntu. Podmore nie jest niewymownym, być może nie będzie w stanie dotrzeć zbyt daleko, ale jeśli mu się uda, zaoszczędzimy dużo czasu. Będzie mnie informował o zmianach wart przy Departamencie, na wypadek komplikacji.
Chwilę potrwało, nim Voldemort zareagował na otrzymane informacje – kiedy jednak to zrobił, jego słowa zmroziły Malfoya do szpiku kości.
- Zastanawiam się, co skłoniło cię do uznania, że podobne bzdury są warte choć minuty mojego czasu, Lucjuszu.
- Ou… Panie, ja… pomyślałem… - Głos mężczyzny nie brzmiał już tak pewnie jak jeszcze przed chwilą. Nagle półmrok w odgrodzonym ciężkimi kotarami od wciąż skąpanego w świetle zachodzącego słońca świata pokoju wydał się o wiele bardziej złowieszczy.
- Że przedstawisz mi ledwie zaczątek planu, który wygląda wystarczająco optymistycznie, by w razie porażki nie okazało się, że za każdym razem, gdy się widzimy, przekazujesz mi wiadomość o niepowodzeniu? Nie interesują mnie obietnice, Lucjuszu, wymagam rezultatów. Jeżeli ich nie masz, nie wychodź przed szereg.
- Tak jest, panie – odparł śmierciożerca, wyraźnie zgaszony. Odnotował jednak, że Voldemort nie był wściekły, co najwyżej poirytowany.
Jakby odpowiadając na to przemyślenie – co nie było wcale bezzasadne – czarnoksiężnik kontynuował.
- Nie oczekiwałem zdobycia przepowiedni na tym etapie. Mamy w końcu do czynienia z najtajniejszą częścią ministerstwa, oczywistym jest, że nie będzie to popołudniowy spacer. Idealnie byłoby mieć tajnego współpracownika wewnątrz, zaklęcie Imperius nie jest w końcu permanentne, a po pewnym czasie łatwiejsze do przełamania. Problem polega na tym, że nikogo z was ministerstwo nie zatrudni, to byłoby zbyt podejrzane. Twoje wizyty też nie mogą być przesadnie częste, inaczej nawet Knot zacznie się czegoś domyślać.
- Mamy Macnaira, panie… - przypomniał Lucjusz.
- Macnair się nie liczy. Wzbudza zbyt wielką niechęć w ministerstwie, by zdobyć użytecznych tej konkretnej sprawie przyjaciół. Poza tym dla wszystkich związanych z Dumbledorem zawsze będzie śmierciożercą, nieważne, co ma w pergaminach, a to im trzeba zamydlić oczy. Potrzebuję świeżej twarzy, tymczasem każdy nowy pracownik na tym etapie wzbudzi niepotrzebną sensację.
- Mógłbym…
- Nie, ty nie będziesz nikogo rekrutował. Widziano cię na tamtym poziomie, widziano cię z Knotem. Jesteś pod obserwacją, więc nie rób niczego, czego już o tobie nie wiedzą. – Voldemort zamilkł na chwilę. – Przynajmniej wtedy, kiedy patrzą. A żebyś się nie nudził, idź z Carrowem na Pokątną.
- Tak, panie. – W obecnej sytuacji Malfoy zrezygnował z wcześniejszego zamiaru zapytania, czy podjąć jakieś kroki w sprawie Viktorii. Postanowił jednak zaczekać na powrót Dracona, by nie dostarczać niekompletnych informacji. Miał dość nieprzyjemności na jeden dzień.
Draco starał się nie spoglądać bezpośrednio na Viktorię w piątkowy poranek, kiedy siedzieli przy śniadaniu. Powodem była jej fizjonomia – usta wygięte w podkówkę i świdrujące go z wyrzutem spojrzenie. Siedziała tak od dobrych pięciu minut.
- Naprawdę chciałbym jeszcze zostać – zapewnił, wpatrując się uporczywie w swój talerz. – Ale wiesz, że umawialiśmy się na miesiąc, więc byłoby to nadużywanie gościnności.
- Jeden miesiąc to całe nic po sześciu latach.
- Przecież nie jest tak daleko do Świąt. Niedługo znów się zobaczymy. Od września będzie łatwiej, w szkole czas szybciej płynie. To już jest coś, na co możemy czekać.
- To tylko trzy tygodnie. Albo nawet mniej.
- Dobrze, pogadam z Lukrecją, zrobimy przegląd gości, i wyszukamy wszystkie dziewczyny, z którymi możemy ożenić Aidana, żebyście mogli przenieść się do Anglii na stałe.
Rozległo się parsknięcie, a kropelki kawy rozbryznęły się po stole.
- Że co proszę? – rzucił młody auror, sięgając po różdżkę, by posprzątać bałagan.
- Obawiam się, że to bezcelowe – westchnęła panna Black, ignorując brata. – Do niego naturalnym biegiem rzeczy ciągną tylko nieuleczalne pustaki i wredne małpy. Za ładny jest, i w dodatku ciężko pracuje na opinię kobieciarza.
- Spróbować nie zaszkodzi – pocieszył ją Draco. Nie mógł sobie darować nawiązania do sugestii Aidana, jakoby rodzeństwo miało wkrótce wrócić do ojczyzny, ale nie znając nawet przybliżonej daty i wiedząc, że wszystko może zależeć od Lucjusza, wolał obrócić to w żart (nie pozbawiony jednak szczypty nadziei).
- I nawet nie mogę się pocieszyć czymś pozytywnym w sprawie Pottera – kontynuowała dziewczyna, kładąc złożone ramiona na stole, po czym opierając o nie podbródek. – Ten wasz dyrektor nie powinien się wtrącać w nie swoje sprawy.
- Z pewnością będąc w takiej sytuacji byłabyś wdzięczna za wsparcie nauczyciela – zwrócił jej uwagę Aidan.
- Ja nie będę w takiej sytuacji. I dlaczego go bronisz, to jakaś Solidarność Patronusów, czy coś?
Viktorię bardzo dotknęła wzmianka w ostatnim liście od wujostwa, jakoby zaklęcie, które zawiodło Harry’ego Pottera przed oblicze władz czarodziejskiego świata, należało do najtrudniejszych, o których panna Black słyszała. Dotąd nigdy nie próbowała go rzucić, ale poczuła się osobiście urażona – oraz, choć nie chciała się do tego przyznać sama przed sobą, nawet przestraszona, że osoba odpowiedzialna za śmierć jej ojca potrafi opanować taką magię. Draconowi udało się przekonać ją o braku wyjątkowości Pottera, tymczasem fakty przemawiały na korzyść ostatniego. Nie były to dobre wieści.
- Nie bronię go, raczej staram się zobiektywizować twoje myślenie.
- Proszę bardzo, ale wiesz dobrze, że w tym jednym przypadku ci się to nie uda.
- Spróbować nie zaszkodzi – uśmiechnął się Aidan, celowo powtarzając wcześniejszą wypowiedź Dracona.
Viktoria demonstracyjnie wstała, odsuwając nogą krzesło.
- Idę po prezent dla wujostwa - oświadczyła, po czym wyszła z kuchni.
Draco odprowadził ją wzrokiem, po czym spojrzał na jej brata, a raczej prosto w jego oczy.
- Ostatnia szansa - zachęcił go Valerious. - Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, następnym razem zobaczymy się za cztery miesiące, a do tego czasu dużo może się zmienić. Od dłuższego czasu chcesz ją o coś zapytać, ale ona ma niesamowity talent do uników. I nie wszystko może powiedzieć. Ja to co innego.
Draco nie tracił czasu na zbędne zaprzeczenia, Viktoria mogła wrócić w każdej chwili. Starał się ją wybadać, ale faktycznie, jakby ze wsparciem legilimencji zmieniała temat za każdym razem, gdy był o krok od zadania kluczowego pytania. Równie zaintrygowana Vespera niewiele mu pomogła, ponieważ dwie godziny po ucieczce z pensjonatu wróciła do domu. Zobaczył ją ponownie w ubiegły wtorek, podczas urodzin Viktorii, a wiedząc, że to ich ostatnie spotkanie podczas tych wakacji, większość przyjęcia spędzili w ustronnej części mieszkania, a obszar ich zainteresowań w tym czasie był znacząco odległy od Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać i wszelkich osób z nim powiązanych.
Pochylił się do przodu nad stołem.
- Może nie powinienem tego mówić... ale to trochę niepokojące, jak bardzo ona jest... zafascynowana Czarnym Panem. To nie jest akademicka ciekawość, bardziej coś osobistego. Tylko że nie potrafię zrozumieć, jak to możliwe.
Aidan przyglądał mu się uważnie przez dłuższą chwilę. Młodszy chłopak zaczął się już martwić, że zmienił zdanie i jednak nic mu nie powie.
- Potrafisz to zrozumieć - zapewnił auror. - Musisz po prostu odrzucić wszystko, co wydaje ci się w tej sprawie niepotwierdzone twardymi faktami. Zadaj sobie pytanie i poszukaj odpowiedzi. A kiedy ją znajdziesz, spróbuj to powiedzieć na głos. Jeśli ci się nie uda, będziesz wiedział, że trafiłeś.
- Dlaczego...?
- Zaufaj mi. Ja ufam w to, że zgadniesz. - Uśmiechnął się lekko. - Pomoc rodziców dozwolona.
- Oni wiedzą? - zdumiał się Draco.
- Tak. Ale nie powiedzą ci wprost, bo nie mogą. To też jest wskazówka.
Malfoy zrozumiał, że temat jest na dziś zakończony, zwłaszcza, że chwilę później wróciła Viktoria. Czuł się trochę rozczarowany; wyglądało jednak na to, że musi dostosować się do reguł Aidana.
Viktoria demonstracyjnie wstała, odsuwając nogą krzesło.
- Idę po prezent dla wujostwa - oświadczyła, po czym wyszła z kuchni.
Draco odprowadził ją wzrokiem, po czym spojrzał na jej brata, a raczej prosto w jego oczy.
- Ostatnia szansa - zachęcił go Valerious. - Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, następnym razem zobaczymy się za cztery miesiące, a do tego czasu dużo może się zmienić. Od dłuższego czasu chcesz ją o coś zapytać, ale ona ma niesamowity talent do uników. I nie wszystko może powiedzieć. Ja to co innego.
Draco nie tracił czasu na zbędne zaprzeczenia, Viktoria mogła wrócić w każdej chwili. Starał się ją wybadać, ale faktycznie, jakby ze wsparciem legilimencji zmieniała temat za każdym razem, gdy był o krok od zadania kluczowego pytania. Równie zaintrygowana Vespera niewiele mu pomogła, ponieważ dwie godziny po ucieczce z pensjonatu wróciła do domu. Zobaczył ją ponownie w ubiegły wtorek, podczas urodzin Viktorii, a wiedząc, że to ich ostatnie spotkanie podczas tych wakacji, większość przyjęcia spędzili w ustronnej części mieszkania, a obszar ich zainteresowań w tym czasie był znacząco odległy od Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać i wszelkich osób z nim powiązanych.
Pochylił się do przodu nad stołem.
- Może nie powinienem tego mówić... ale to trochę niepokojące, jak bardzo ona jest... zafascynowana Czarnym Panem. To nie jest akademicka ciekawość, bardziej coś osobistego. Tylko że nie potrafię zrozumieć, jak to możliwe.
Aidan przyglądał mu się uważnie przez dłuższą chwilę. Młodszy chłopak zaczął się już martwić, że zmienił zdanie i jednak nic mu nie powie.
- Potrafisz to zrozumieć - zapewnił auror. - Musisz po prostu odrzucić wszystko, co wydaje ci się w tej sprawie niepotwierdzone twardymi faktami. Zadaj sobie pytanie i poszukaj odpowiedzi. A kiedy ją znajdziesz, spróbuj to powiedzieć na głos. Jeśli ci się nie uda, będziesz wiedział, że trafiłeś.
- Dlaczego...?
- Zaufaj mi. Ja ufam w to, że zgadniesz. - Uśmiechnął się lekko. - Pomoc rodziców dozwolona.
- Oni wiedzą? - zdumiał się Draco.
- Tak. Ale nie powiedzą ci wprost, bo nie mogą. To też jest wskazówka.
Malfoy zrozumiał, że temat jest na dziś zakończony, zwłaszcza, że chwilę później wróciła Viktoria. Czuł się trochę rozczarowany; wyglądało jednak na to, że musi dostosować się do reguł Aidana.
Pan Pwyll przygotował świstoklik na jedenastą rano. Bezwzględnie wymagał użycia go przed budynkiem, by nie naruszyć sieci zaklęć. Taką samą zasadę stosowano w przypadku aportacji. Zagadką było, w jaki sposób kawałek przestrzeni przed apartamentowcem, mimo braku przeciwwskazań do używania magicznych środków transportu, nadal jest niewidoczny dla osób postronnych.
- Dziękuję za gościnę. – Draco zwrócił się w stronę Aidana. Valerious uśmiechnął się i wyciągnął dłoń, którą Malfoy tym razem uścisnął bez wahania.
- Cieszę się, że mogłem cię poznać. Do zobaczenia wkrótce.
Viktoria uściskała kuzyna i przez kilka chwil ostentacyjnie nie chciała go puścić. Dopiero przypomnienie brata, że jeśli tego nie zrobi, deportuje się razem z nim, skłoniło ją do ustępstwa. Wprawdzie z radością zobaczyłaby wujostwo, lecz dobrze wiedziała, że nie może lekkomyślnie zniweczyć wszystkich środków bezpieczeństwa.
- Przekaż wujowi i cioci, że tęsknię i nie mogę się doczekać, kiedy znów się spotkamy. I powiedz, że mój prezent urodzinowy jest cudowny, ale nie w sensie rozumienia ciotki Roksany.
- Przyznaj się, za ciotką Roksaną tęsknisz najbardziej.
- Uwielbiam ją tak samo, jak dziadek Abraxas, wiesz o tym. Pisz do mnie.
- A ty odpisuj.
- Zawsze ci odpisuję.
- Tak, tylko czasami po miesiącu.
- Czepiasz się szczegółów.
- Dziesięć sekund – poinformował ich Aidan, patrząc na zegarek.
Wzrok Viktorii powędrował do trzymanego przez kuzyna składanego parasola, który naturalnie niczym się nie wyróżniał. Uśmiechnęła się po raz ostatni, trochę smutno – i to była ostatnia rzecz widziana przez Draco zanim silne szarpnięcie świstoklika porwało go z powrotem do Anglii.
Gdy krótko po tym młody Malfoy przekroczył próg dworu, który zwykł nazywać domem, wpadł prosto – i całkowicie dosłownie – w ramiona matki. Wyglądało na to, iż Narcyza wciąż przeżywała historię z pensjonatem.
- Kochanie, tak się martwiłam – zapewniała, gładząc go kciukami po policzkach. – Wiedziałam, że coś na pewno się stanie, jeśli wyjedziesz tak daleko.
- Dzień dobry, mamo. Przecież nic się nie stało, nikt nawet nie został ranny.
- Ale zagrożenie było, prawda?
- Nie większe, niż w szkole przez ostatnie cztery lata. Poza tym… - zaczął Draco, nim ugryzł się w język. Aidan wolał sam poinformować Malfoyów o szczegółach ataku, zwłaszcza jeśli chodzi o wiedzę napastników na temat tożsamości ich syna i to, że próbowali go porwać. W obliczu wystarczająco już zdenerwowanej Narcyzy Draco uznał się za zdecydowanie niekompetentną osobę do przekazywania podobnych wieści. Nie miał ochoty ryzykować ewentualnej histerii, czy nawet żądania definitywnego zerwania kontaktów z Aidanem i Viktorią – zdecydowanie podejrzewał nadopiekuńczą matkę o takie posunięcie. Tymczasem dla niego konsekwencje niedawnego zajścia przedstawiały się w najlepszym możliwym świetle i ani myślał nastawiać panią Malfoy przeciwko rodzeństwu. Odchrząknął więc dla zamaskowania zmiany poruszanego wątku, i kontynuował. – Poza tym jaki byłby ze mnie Ślizgon, gdybym bezmyślnie narażał się na niebezpieczeństwo?
- Ale dlaczego nie wróciłeś do domu od razu?
- Ponieważ pojechałem tam, by spędzić czas z Viktorią, i nie było najmniejszego powodu, by z tego rezygnować. Aidan wszystkim się zajął.
Narcyza, przyzwyczajona do nieustannych pretensji swej latorośli na tematy wszelakie, odnotowała znaczącą zmianę w postawie syna. Nie tylko na nic nie narzekał, ale wydawał się niezwykle jak na niego opanowany i stanowczy. Przed wielką wyprawą Dracona na kontynent Lucjusz odbył z żoną długą rozmowę za zamkniętymi drzwiami obłożonymi zaklęciem nieprzenikalności, a koronnym argumentem przedstawionym przez pana Malfoya za przyjęciem zaproszenia był fakt, że Viktoria od zawsze miała na kuzyna korzystny wpływ. Najwyraźniej nic się w tej materii nie zmieniło.
- Dobrze już – uśmiechnęła się wreszcie, biorąc syna pod ramię i prowadząc go w sobie tylko wiadomym kierunku. – Opowiadaj, jak tam było. Dobrze cię karmili? Wyobrażam sobie, jak wyglądają posiłki na kawalerskim gospodarstwie.
- Mamo, dom bez skrzata nie oznacza jedzenia na mieście i pustej chłodziarni.
- Przepraszam, pustego czego?
- Takiej szafki chłodzącej jedzenie. Jakiś niemiecki czarodziej wymyślił to trzy lata temu, wbudował w szafkę zaklęcia i w środku jest zwyczajnie zima. Wkładasz tam jedzenie i dłużej pozostaje świeże.
Draco dostrzegł na twarzy matki uprzejme zdumienie osoby nieświadomej skąd i w jaki sposób jedzenie pojawia się na jej talerzu, poza tym, że jest dostarczane przez służbę. Zmienił więc temat pytając o ojca.
- Ach tak, postaraj się go dziś nie denerwować. Miał ciężką noc.
Draco wiedział co to znaczy, choć w domu nigdy wprost nic nie zostało na ten temat powiedziane – półsłówka i domyślne spojrzenia wystarczyły. Lucjusz załatwiał sprawy śmierciożerców i coś poszło niezupełnie po jego myśli. Młody Malfoy od dawna wiedział, że jego ojciec zajmuje ważną pozycję w Wewnętrznym Kręgu, więc generalnie nie ma czym się martwić, dopóki jest lojalny. Oczywiście krążyły opowieści o chimerycznej łasce Czarnego Pana oraz trupie ścielącym się u jego stóp w momentach gniewu, bez względu na to czy trup był wysoko postawiony, czy nie, jednak Draco naiwnie wierzył, że jego ojciec ma za dużo szczęścia w życiu, by kiedykolwiek znaleźć się w tego typu niebezpieczeństwie. Poza tym takie rzeczy przytrafiały się innym – na pewno nie Malfoyom. Malfoyowie byli niezniszczalni.
Pozwolił się przeprowadzić matce przez ogromny, wyłożony dywanami i wyzłocony hall, którego ściany zdobiły portrety najznamienitszych przedstawicieli rodziny. Większość pomieszczeń we dworze mogła się poszczycić imponującymi rozmiarami, jako że już Armand Malfoy** mógł sobie pozwolić na radosne marnotrawstwo funduszy w celach reprezentacyjnych. Na co dzień, gdy nie wyprawiano żadnego balu bądź przyjęcia, te przestronne pomieszczenia wyraźnie ziały pustką, jednak nikomu z mieszkańców nie wydawało się to sprawiać problemu.
Narcyza chciała wiedzieć wszystko, czego nie napisał w listach, a spacer po domu zajął im wystarczająco dużo czasu, by poruszyć większość kwestii. Nikt z przyjaciół Viktorii nie jest z mugolskiej rodziny, mają po prostu kaprys na poznawanie tamtego świata i stąd tyle wzmianek o niemagicznych wynalazkach. Moda jak każda inna, przejdzie. Viktoria nawet mówi, że głupotą jest nie znać swojego wroga. Tak, to cytat. Prosiła, by podziękować za prezent, ale nie tak, jak ciotka Roksana. Oczywiście, że pamięta ciotkę. Tak, powiedzieli, że na pewno przyjadą na Święta. Nie, nie jest dla niej niedobry, uwielbia ją, a ona jego. Mówi, że to ze względów bezpieczeństwa, mają tam świetną ochronę. Nie, żadnych mugoli, ścisły zakaz, za dużo magii wokoło, wszędzie dzieci i magiczne stworzenia. Ma własnego psidwaka, twierdzi, że sowy i koty są przereklamowane, ale nie może go zabrać do szkoły. Tak, bardzo chwali Durmstrang, szczególnie naukę pojedynków. Nie, nie ma oficjalnych zawodów ani nic takiego, ale pojedynkują się na zajęciach pod nadzorem nauczyciela. Podobno bardzo wykwalifikowany czarodziej, zgodził się zająć to stanowisko, ponieważ jego żona tam uczyła. Spotkali ich przelotnie podczas festiwalu. Pisał o tym? Tak, teraz pamięta, faktycznie Vespera wspomniała, że Viktoria miała propozycję z Akademii Śpiewu w Norwegii, ale nawet jej poważnie nie rozważała. Mówi, że z powodu Zoriana. Tego nie jest pewien, Viktoria raczej nie zagłębiała się w ten temat. Cóż... jest pewien chłopak, ale chyba nie traktuje go poważnie. Musiałaby sama się wypowiedzieć.
- W takim razie, skoro omówiliśmy Viktorię, powiedz mi coś więcej o Vesperze – niespodziewanie zmieniła temat pani Malfoy.
Draco spojrzał na nią zaskoczony.
- Vesperze? Dla… dlaczego chcesz wiedzieć?
Narcyza zaśmiała się wesoło.
- Draco, kochanie, nie sądzisz chyba, że mi to umknęło? Wspominałeś o niej kilkakrotnie w każdym liście, a przed chwilą oczy ci się rozjaśniły, gdy wymówiłeś jej imię. Nie pamiętam tylko, byś wspominał, jakie nosi nazwisko.
- Em… Von Sternberg. Vespera von Sternberg.
- Chyba je gdzieś słyszałam. Zrobimy małe rozeznanie, ale tym sobie nie zawracaj głowy, ja się wszystkim zajmę.
- Mamo, ja wiem, że ona jest czystokrwista.
- Wspaniale, ale sprawdzić nie zaszkodzi. Wiesz, jak to bywa, mówi się jedno, a po zamieszaniu w kociołku na wierzch wypływają brzydkie sekrety. Wiadomo, sama nauka w Durmstrangu coś mówi o statusie krwi, ale jednak nie wszystko. Przywiozłeś może fotografie?
- Tak, mam ich sporo.
- Cudownie.
W międzyczasie dotarli do pokoju dziennego, podobnie imponującego jak reszta pomieszczeń reprezentacyjnych. Kryształki ogromnego żyrandola poruszały się dzwoniąc delikatnie pod wpływem lekkiego wiatru przemykającego do pomieszczenia przez otwarte okno – lub raczej sprawiającego takie wrażenie. Tegoroczne lato było wyjątkowo upalne, jednak Narcyza nie byłaby sobą, gdyby pozwoliła na zaduch w domu lub wysuszone trawniki. Nawet wiedząc, co na ten temat myślą mugole, nie przejęłaby się tym ani odrobinę.
Dawno zapomniany fortepian stał na podwyższeniu w kącie, przykryty ciemnym pokrowcem. Draco przypomniał sobie rozmowę z Vesperą na jego temat – nie tę krótką w dniu, w którym ją poznał, ale późniejszą, na osobności. Wtedy przyznał jej się, dlaczego już nie dotyka instrumentu. Nie mógł się na to zdobyć, odkąd jego ukochana babcia Raylene zmarła słuchając grającego wnuka. Chłopak odnosił wrażenie, że fortepian przyciągnął śmierć.
- To babcia nalegała, żebym uczył się grać, a Viktoria śpiewać – wyznał dziewczynie nie tak dawno temu. – Twierdziła, że romantyczne pieśni z akompaniamentem fortepianu to jej najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa. Często prosiła nas, żebyśmy coś dla niej wykonali, nic nie podejrzewaliśmy…
- Tak mi przykro – zapewniła Vespera, gładząc go po policzku. – Ale byliście dziećmi, mogliście nie zwrócić uwagi, że jej zdrowie się pogorszyło… Wiele starszych czarownic i czarodziejów ma swoje sposoby na ukrycie choroby przed rodziną. Mój stryjeczny dziadek używał zaklęć maskujących. Kiedy zmarł i przestały działać, okazało się, że miał straszliwie oszpeconą skórę od eliksirów, które sam sobie przyrządzał, a nie był w tym zbyt dobry i w efekcie tylko mu zaszkodziły. Twojej babci na pewno nie zabił fortepian.
- Ktoś mógł go przekląć – upierał się chłopak.
- Wtedy umarłaby cała rodzina, a już na pewno ty, skoro byłeś najbliżej. Powinniście sprawdzić instrument pod kątem klątwy, wtedy nie nachodziłyby cię takie absurdalne pomysły.
Nie miał pojęcia jak, ale jej pewność siebie niemal zupełnie go przekonała.
- Mamo… czy ty albo ojciec moglibyście sprawdzić, czy na fortepianie ciąży jakaś klątwa?
- Klątwa? – zdumiała się Narcyza. – Co też przychodzi ci do głowy? Nie zapraszamy przecież nikogo nieodpowiedniego… - Urwała nagle, mierząc syna uważnym, nawet lekko przestraszonym spojrzeniem. – Czyżbyś usłyszał coś niepokojącego od Aidana?
- Nie, skądże – zapewnił pospiesznie chłopak. – Po prostu… kiedy babcia umarła, ja grałem, i…
- Niech cię Merlin strzeże, Draco! – Narcyza uniosła dłonie, zakrywając usta, jawnie przerażona. Podeszła do syna szybkim krokiem, chwytając go za ramiona. – Ty myślałaś, że to dlatego? Dziecko, dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
- Nie wiem, ja… chyba się bałem. Że to potwierdzicie.
Pani Malfoy pociągnęła chłopaka za sobą w stronę sofy. Gdy na niej usiedli, zaczęła mówić bardzo cicho, trzymając jego dłonie w swoich.
- Nie chciałam z tobą o tym rozmawiać, widziałam, jak cierpisz po jej stracie. Nie pamiętasz Raylene sprzed wojny. Była wspaniałą osobą. Pogodną i towarzyską, niezwykle lubianą, choć pochodziła z innego kraju i nie znała tu wielu osób, nim wyszła za mąż. Zawsze ją podziwiałam, najpierw z daleka, później jako synowa, i wiele się od niej nauczyłam. – Kobieta westchnęła smutno. – Niestety, wszystko się zmieniło, gdy zginęła Daria Diana. Raylene bardzo ciężko przeżyła tę stratę, zwłaszcza że nie były ówcześnie w dobrych stosunkach.
- Dlaczego?
- Z powodu Viktorii, oczywiście. Daria kategorycznie sprzeciwiała się idei ślubu z Syriuszem, nie chciała mu nawet powiedzieć o córce. Rodzice nie dawali za wygraną, nawet gdy Lucjusz stanął w jej obronie. Miał rację, tylko popatrz, co głupi chłopak zrobił ze swoim życiem! Tak czy inaczej Daria wyprowadziła się, pisała jednak do Lucjusza i do mnie, później też do rodziców, więc wydawało się, że sytuacja się poprawia. Niestety, trzy miesiące po narodzinach Viktorii Daria wybrała się do nas z wizytą… i nie dotarła. Nigdy nie znaleziono sprawcy.
- Gdzie była wtedy Viktoria? – zapytał poruszony Draco.
- Nie mam pojęcia. Pod koniec wojny skontaktowała się z nami pewna kobieta... Lucjusz spotkał się z nią i wrócił do domu już z Viktorią.
Młody Malfoy miał kłopoty z przyswojeniem sobie tych rewelacji.
- A skąd byliście pewni, że to dziecko ciotki Darii? - zadał najbardziej oczywiste pytanie.
- Och, dziadkowie stwierdzili, że była bardzo podobna do matki. Zlecili jednak poufne badania w Świętym Mungu, na wszelki wypadek, i wtedy zyskali pewność. To wszystko miało jednak poważne konsekwencje dla Raylene. Po wojnie staraliśmy się wrócić do normalności, ale ona wydawała się taka... inna. Przestała wychodzić z domu, na przyjęciach, które organizowaliśmy, pojawiała się tylko na chwilę, z czasem odcięła się od wszystkich poza najbliższą rodziną. Dla ciebie to nic nowego, ale nie zawsze taka była. Później zmarł dziadek, a babcia całkowicie się załamała. W najlepszej formie była w towarzystwie twoim i Viktorii, oboje jesteście tak łudząco podobni do jej dzieci, że z pewnością wasz widok pozwalał jej złagodzić smutek. Ale bardzo podupadła na zdrowiu, nie chciała widzieć uzdrowicieli przekonana, że przyczynili się do śmierci dziadka.
Młody Malfoy miał kłopoty z przyswojeniem sobie tych rewelacji.
- A skąd byliście pewni, że to dziecko ciotki Darii? - zadał najbardziej oczywiste pytanie.
- Och, dziadkowie stwierdzili, że była bardzo podobna do matki. Zlecili jednak poufne badania w Świętym Mungu, na wszelki wypadek, i wtedy zyskali pewność. To wszystko miało jednak poważne konsekwencje dla Raylene. Po wojnie staraliśmy się wrócić do normalności, ale ona wydawała się taka... inna. Przestała wychodzić z domu, na przyjęciach, które organizowaliśmy, pojawiała się tylko na chwilę, z czasem odcięła się od wszystkich poza najbliższą rodziną. Dla ciebie to nic nowego, ale nie zawsze taka była. Później zmarł dziadek, a babcia całkowicie się załamała. W najlepszej formie była w towarzystwie twoim i Viktorii, oboje jesteście tak łudząco podobni do jej dzieci, że z pewnością wasz widok pozwalał jej złagodzić smutek. Ale bardzo podupadła na zdrowiu, nie chciała widzieć uzdrowicieli przekonana, że przyczynili się do śmierci dziadka.
Draco zamarł ze zgrozy. Nigdy mu to nie przyszło do głowy, przecież Malfoyowie mogli sobie pozwolić na najlepszych specjalistów i nie szczędzili złota na opiekę medyczną. Niewiele pozostało już takich rodzin, większość leczyła się w klinice Świętego Munga, dlaczego więc ktoś miałby… Odrzucał od siebie myśl o nazwaniu takiej możliwości.
- Czy…
- Naturalnie, że nie – zapewniła Narcyza. – Smocza ospa może przytrafić się w każdym wieku, a dziadek nie przechodził jej wcześniej. Im człowiek starszy, tym cięższy przebieg. Chcę powiedzieć, że stan Raylene był ciężki i nie poprawiał się. Lucjusz osobiście warzył dla niej eliksiry, konsultując się z Severusem, nic nie skutkowało. Była wyczerpana życiem, a na to nie ma lekarstwa. Żadna w tym twoja wina, kochanie, podejrzewam raczej, że dzięki tobie i twojej muzyce żyła dłużej.
Szare oczy Draco wpatrywały się w okno umiejscowione za plecami matki, jednak chłopaka w żadnym stopniu nie interesowało to, co się za nim znajduje. Odczuwał wielką ulgę, choć podejrzewał, że pani Malfoy podkoloryzowała jego rolę, by poczuł się lepiej. Nie musiała. Kochał babcię i tęsknił za nią, ale nie był naiwny, od dawna rozumiał, że na każdego musi przyjść odpowiednia pora. Raylene Malfoy mogła przecież odejść tak, jak jej córka: młodziutka matka skonfliktowana z rodziną, być może będąc czyjąś przypadkową ofiarą i pozostawiając trzymiesięczne niemowlę z obcą kobietą, pewnie opiekunką.
- Ale dość o tym – zarządziła pani na Dworze Malfoyów, prostując się i wygładzając dłońmi spódnicę. – Pomówmy o przyjemniejszych sprawach. Jutro mamy umówioną przymiarkę u madame Malkin.
- Przymiarkę?
- Szaty na ślub Lukrecji. Twoja musi być zamówiona już teraz, za chwilę wracasz do szkoły, a w grudniu wystarczy czasu co najwyżej na ostateczne poprawki. W dodatku to ma być tradycyjna hinduska szata – Narcyza zmarszczyła nos, swoją popisową miną dając do zrozumienia, co myśli o tego typu wymaganiach.
- Naprawdę? Zamierzają wyprawić hinduski ślub? Świetnie, nigdy na takim nie byłem.
- Nie wątpię, że może być oryginalnie, ale cóż to za pomysł, by rodzina panny młodej też ubierała się w ten sposób! Przecież to nie nasza tradycja. A ile problemów, przecież sklep madame Malkin to jedyne miejsce, gdzie można dostać takie szaty, tymczasem rozpoczął się już sezon zakupów szkolnych i niemal niemożliwością jest uniknąć tłumów.
Draco pozwolił matce narzekać na wszelkie niedogodności wiążące się z pospólstwem, a trzeba uczciwie przyznać, że nigdy nie brakło jej natchnienia w tym temacie.
Tuż przed południem dołączył do nich Lucjusz. Gdyby młody Malfoy nie wiedział lepiej, nigdy by nie posądził starszego o nieprzespaną noc. Ojciec zdążył już nie tylko nadrobić braki snu, ale i doprowadzić się do zwykłego, nieskazitelnego stanu. Lunch minął na powtórce z rozrywki, z tą różnicą, że tym razem więcej mówiła pani Malfoy, a Draco jedynie czasem coś uzupełniał lub poprawiał. Większość posiłku spędził na obmyślaniu, jak pozbyć się matki i porozmawiać z ojcem w cztery oczy. Zakładał, że tak czy inaczej mąż wtajemnicza ją we wszystkie swoje sprawy, ale wolał pominąć część programu w której Narcyza upiera się, że Draco nie powinien pewnych rzeczy wiedzieć, ponieważ Lucjusz zbyt często był w nastroju ugodowym. Bez niej istniała szansa na jakąkolwiek wskazówkę, a lepiej, by dowiedziała się o tym po jej uzyskaniu, a nie przed.
Odpowiednia okazja nadarzyła się sama, gdyż około czwartej po południu pani domu udała się na proszoną herbatę do najbliższych sąsiadów, jak określała mieszkających w Somerset Traversów.
- Wyobrażam sobie, że na dziś masz dość indagacji – orzekł Lucjusz, przechodząc za kanapą, na którą opadł jego jedynak.
- Nie było tak źle – przyznał chłopak. – Mama nie pytała o nic, co powinienem przed nią ukrywać.
- Skoro o tym mowa… - Pan Malfoy zawiesił głos wyczekująco.
- Pytał mnie, czy w Anglii jest bezpiecznie.
- I powiedziałeś mu…
- Właściwie nic. Poradziłem, żeby zapytał ciebie.
Lucjusz uśmiechnął się.
- Niegłupi wykręt. Wiesz może, dlaczego w ogóle pytał?
- Słyszał pogłoski. O Karkarowie, o Diggorym. O Kamieniu Filozoficznym w szkole. Wspomniał wprost o tym, co utrzymuje Potter, ale trudno stwierdzić, czy w to wierzy. Być może spróbuje sprawdzić. – Przedłużające się milczenie wywołało w nim potrzebę jego przerwania. – Czy on… jest po naszej stronie?
- Dobre pytanie – stwierdził mężczyzna, siadając na podłokietniku kanapy. W dłoni trzymał szklankę whisky, ale najwyraźniej o niej zapomniał (jak też o tym, że Narcyza stanowczo sprzeciwiała się piciu alkoholu przy synu). – Okaże się, jak mniemam.
Draco bezbłędnie rozpoznał, że jest zbywany. Nie zamierzał na to pozwolić, nie tym razem.
- Wiesz, że Viktoria nienawidzi Pottera?
- Zdziwiłbym się, gdyby go lubiła, skoro należy do naszej rodziny – odparł nieco nieobecnym tonem Lucjusz.
- Nie chodzi o zwykłe nielubienie – naciskał Draco. – Ona go nienawidzi. Więcej, zamierza go przekląć albo zrobić jakieś inne paskudztwo, i traktuje to bardzo osobiście. Uważa, że powinien zapłacić za upadek Czarnego Pana.
- Sądzę, że to raczej powód do zadowolenia. Biorąc pod uwagę jej relacje z bratem, istnieje duże prawdopodobieństwo wspólnoty poglądów.
Draco ostrożnie dobrał słowa następnego pytania.
- Gdzie Viktoria była po śmierci ciotki?
- Słucham?
- Mama powiedziała, że ciotka zginęła, kiedy Viktoria miała trzy miesiące. Ale gdy trafiła tutaj, miała ponad rok. A Aidan twierdzi, że spędzili razem dziewięć lat, nie osiem.
Lucjusz spojrzał na syna podejrzliwie.
- Skąd te pytania?
- Po prostu chcę zrozumieć, co tu się dzieje. Czy Aidan uważa, że Viktoria jest jego prawdziwą siostrą? A tamta prawdziwa nigdy nie istniała? Ktoś go oszukał? Dlaczego? Powiedział, że będę w stanie sam się domyślić.
Pan Malfoy westchnął ciężko, jakby to on coś zrozumiał - tylko niezupełnie takiego efektu oczekiwał.
- No tak. Mogłem się tego spodziewać. - Oparł szklankę o kolano i zwrócił się ponownie do syna. - Prędzej czy później i tak się dowiesz, więc spróbuję ci to ułatwić. Nie wszystko, co ci przez te lata mówiliśmy o Viktorii jest prawdą, dlatego musisz podchodzić do tego z rezerwą. Jedyne, co przyjmij za pewnik to to, że jest córką mojej siostry.
Draco w lot zrozumiał.
Ojciec, pomyślał, bo nie był w stanie tego wymówić. Mają wspólnego ojca. Jak w tej historii, którą mi opowiedział. Są prawdziwym rodzeństwem, i wiedzą o tym.
- Nie powiesz mi, kim on jest?
Lucjusz pokręcił głową.
- Jeżeli tak szybko to odkryłeś, reszta nie powinna zająć ci dużo czasu. I nawet nie muszę cię ostrzegać, byś tego nie rozpowiadał, bo nie będziesz w stanie. Wszystkich nas wiąże zaklęcie. Może to nawet lepiej... czasy są niespokojne, dobrze jest mieć właściwe informacje... – Spojrzenie pana Malfoya znów powędrowało gdzieś w niebyt, łagodniejąc nieco. – Ona musi być teraz niesamowicie podobna do Darii.
- Gdzie Viktoria była po śmierci ciotki?
- Słucham?
- Mama powiedziała, że ciotka zginęła, kiedy Viktoria miała trzy miesiące. Ale gdy trafiła tutaj, miała ponad rok. A Aidan twierdzi, że spędzili razem dziewięć lat, nie osiem.
Lucjusz spojrzał na syna podejrzliwie.
- Skąd te pytania?
- Po prostu chcę zrozumieć, co tu się dzieje. Czy Aidan uważa, że Viktoria jest jego prawdziwą siostrą? A tamta prawdziwa nigdy nie istniała? Ktoś go oszukał? Dlaczego? Powiedział, że będę w stanie sam się domyślić.
Pan Malfoy westchnął ciężko, jakby to on coś zrozumiał - tylko niezupełnie takiego efektu oczekiwał.
- No tak. Mogłem się tego spodziewać. - Oparł szklankę o kolano i zwrócił się ponownie do syna. - Prędzej czy później i tak się dowiesz, więc spróbuję ci to ułatwić. Nie wszystko, co ci przez te lata mówiliśmy o Viktorii jest prawdą, dlatego musisz podchodzić do tego z rezerwą. Jedyne, co przyjmij za pewnik to to, że jest córką mojej siostry.
Draco w lot zrozumiał.
Ojciec, pomyślał, bo nie był w stanie tego wymówić. Mają wspólnego ojca. Jak w tej historii, którą mi opowiedział. Są prawdziwym rodzeństwem, i wiedzą o tym.
- Nie powiesz mi, kim on jest?
Lucjusz pokręcił głową.
- Jeżeli tak szybko to odkryłeś, reszta nie powinna zająć ci dużo czasu. I nawet nie muszę cię ostrzegać, byś tego nie rozpowiadał, bo nie będziesz w stanie. Wszystkich nas wiąże zaklęcie. Może to nawet lepiej... czasy są niespokojne, dobrze jest mieć właściwe informacje... – Spojrzenie pana Malfoya znów powędrowało gdzieś w niebyt, łagodniejąc nieco. – Ona musi być teraz niesamowicie podobna do Darii.
- Z grubsza. – Draco wzruszył ramionami. – Ale wydaje mi się, że jest raczej mieszana. Sam zresztą zobaczysz podczas Świąt.
- Tak, oczywiście. – Lucjusz pociągnął łyk alkoholu. – Pisałeś, że chcesz mi o czymś powiedzieć i że nie jest to temat do korespondencji. O co chodzi?
Chłopak zmarszczył brwi, ale szybko sobie przypomniał.
- Dowiedziałem się, że Kadma Lestrange mieszka w Szwecji.
Pan Malfoy spojrzał na syna z niedowierzaniem.
- Jak…?
- Nie uwierzysz. Przez cały czas tam mieszkały. Kadma związała się z jakimś czarodziejem, a syn tego człowieka był w zeszłym roku w Hogwarcie, z Karkarowem, i słowem się o niej nie zająknął. A najzabawniejsze jest to, że Nerissa jakimś cudem dzieli pokój w Durmstrangu z Viktorią. Chociaż Viktoria twierdzi, że nie jest to cud, ale ból du… szy, bo żywcem się nie znoszą.
- Znasz nazwisko tego chłopaka? Tego, który był w Hogwarcie.
- Knox, chyba Christian. Nic więcej o nim nie wiem, poza tym, że nie lubi się z przyjaciółmi Viktorii.
- To wystarczy. Lista delegatów z Durmstrangu jest gdzieś w archiwach ministerialnych, nie powinienem mieć problemu z dotarciem do jego adresu.
- I do Kadmy.
- Dokładnie.
Szczekanie Dejmosa wywabiło Viktorię z sypialni, gdzie przepakowywała walizkę. Jak przewidziała, na parapecie siedziała uszatka błotna, z wyższością obserwująca zza szyby jazgoczące czworonożne stworzenie.
- Spokój, Dejmos – nakazała dziewczyna, przechodząc mimo psidwaka. Otworzyła okno, by odebrać przesyłkę – niewielką paczkę w brązowym nieprzemakalnym papierze. Spojrzała na wypisane niebieskim atramentem nazwisko, krzywiąc się w taki sposób, że ciotka Narcyza byłaby z niej dumna.
Black. Viktoria Black.
Ze wszystkich obelg na świecie nazwisko wybrane przez Winyldę było dla dziewczyny największą. Osiem lat w domu Malfoyów przyuczyło ją do właściwego reagowania na nie, wspólnie z Aidanem podejrzewali też, że skoro ojciec zmienił to, które niegdyś nosił, z jakiegoś powodu musiało być dla niego nieprzyjemne. Nie znała jednak prawdziwego, a mimo to czuła się zarówno oszustką, jak i ofiarą oszustwa za każdym razem, gdy przedstawiała się lub podpisywała jako Black. Jasne, że nie mogła używać nazwiska Voldemort, nigdy nawet nie uważała, że powinna, zważywszy na reputację jej ojca, ale… no właśnie, ale. Nie chciała udawać, że się wstydzi tego, kim jest, swoich korzeni i dziedzictwa. Nie musiałaby, gdyby on żył. Nie musiałaby mieszkać na wygnaniu, z dala od większości krewnych, pod fałszywym nazwiskiem, udając, że jej brat właściwie nie jest jej bratem, a ojciec ojcem.
Do samego Syriusza Blacka nie czuła jakichś specjalnie silnych uczuć. Oczywiście, udawała, że je ma. Paskudnie przeklęła kilku chojraków, którym zdarzyło się wyzwać „jej ojca” od kryminalistów albo pytać, czy odwiedza go w Azkabanie (podczas jednej z takich sytuacji zyskała niespodziewanego sojusznika: Alex Mannerheim z trzeciego roku stanął w jej obronie; był to początek tworzenia się jej własnego małego kręgu przyjaciół). Dwa lata później rozpoczęła się nowa fala zniewag, z tytułu ucieczki Syriusza z więzienia, ale tym razem miała o wiele mniejszą siłę, jako że Viktoria spędzała już wtedy sporo czasu z Magnusem, miała znaczące wyniki w dziedzinie pojedynków, a w bezpośredniej konfrontacji potrafiła obronić się samymi słowami. Zdarzały jej się nawet sytuacje, gdy ludzie wyrażali radość, że Syriusz jest na wolności, nadzieję, że się z nią skontaktuje albo przypuszczenie, że został niewinnie skazany (o tych ostatnich przypadkach zawsze informowała Aidana, ponieważ to mogło oznaczać, że w Durmstrangu jest ktoś powiązany z Zakonem Feniksa). Reagowała uprzejmie, ale niewiele ją to obchodziło, w końcu nie miała z tym człowiekiem nic wspólnego poza sfałszowaną tożsamością. Czasami zastanawiała się, co by było, gdyby ktoś z uczniów znał prawdę. W Durmstrangu omawiano Voldemorta na historii magii na czwartym roku – jego modus operandi (na tyle, na ile był znany), przebieg wojny, rodzaje czarnej magii, jaką otwarcie się posługiwał, podejmowano nawet próby zdefiniowania jego motywów działań – i były w szkole osoby, którym naprawdę imponował. Z całą pewnością spędził kiedyś trochę czasu w Skandynawii, o czym mógł zaświadczyć dziadek Aidana, ale w Durmstrangu o tym nie wiedziano, ponieważ nie pozostawił po sobie żadnych śladów, więc nie był niczym więcej jak problemem innej społeczności, i to nawet nie obecnie – a z niekompletnym obrazem, po części opartym na niezweryfikowanych informacjach, łatwo było o przeinaczenia czy niewłaściwą interpretację. Duży wpływ na przedstawienie Voldemorta uczniom miała naturalnie osoba dyrektora Karkarowa – w końcu kto z nauczycieli nadmiernie demonizowałby byłego szefa ich własnego szefa? Mistrzowie z pewnością wiedzieli o wszystkim, podczas gdy pośród uczniów krążyły jedynie plotki.
Wszystko to jednak pozostawało w sferze spekulacji. Prawda nie była właściwą drogą, mogła Viktorii i Aidanowi tylko zaszkodzić, gdyby dotarła do Dumbledore’a.
Dziewczyna przymknęła oczy, wzięła głęboki oddech i wróciła do rzeczywistości. Zauważyła, że niebieskim różom, które dostała na urodziny, brakuje wody, wypełniła więc flakon z pomocą zaklęcia. Musnęła palcami płatki jednego z kwiatów. Nie przepadała za zapachem róż, ani za nimi w szczególności, ale ten jeden rodzaj bardzo lubiła ze względu na ofiarodawcę. Zaśmiała się na wspomnienie jego występu na wyścigach – historyczne lądowanie, doprawdy. Odniosła paczkę do pokoju, a potem zabrała Dejmosa na spacer.
Kadma Lestrange nakrywała ogrodowy stół w altance, a przy tym wymachiwała różdżką z taką furią, że podchodzenie na odległość pięciu metrów groziło poważnym uszczerbkiem na zdrowiu, a przynajmniej na aparycji. Tej niedzieli rodzina miała zjeść normalny, przyjemny obiad na świeżym powietrzu, jednak pani domu była raczej w nastroju na sabat. Jedna z filiżanek ze świstem przecięła powietrze i rozbiła się o pień drzewa, tuż przy skroni nadchodzącego od strony domu mężczyzny.
- Kochanie, mogę ci jakoś pomóc? – zapytał czarnowłosą piękność, pastwiącą się nad zastawą. Kobieta odwróciła głowę i spojrzała na niego spode łba.
- Nie – warknęła. – Ale dziękuję za troskę.
Szpakowaty mężczyzna naprawił filiżankę i postawił ją na stole. Następnie zabrał Kadmie różdżkę i posadził jej właścicielkę na krześle.
- Powinnaś usiąść i odpocząć – oświadczył zdecydowanie. – Skończę za ciebie.
- Ja muszę coś robić – upierała się Kadma.
- Tak ci się tylko wydaje, kochanie. Jesteś podenerwowana, odkąd pod koniec czerwca deportowałaś się przed kolacją, a wróciłaś nad ranem. Nie pytałem do tej pory, ale teraz nie mam wyboru. Czy tamtej nocy zaszło coś ważnego?
Kadma odruchowo zacisnęła palce prawej ręki na lewym przedramieniu, owiniętym jasnożółtą chustką. Podniosła oczy na swego partnera. Ale co miała mu powiedzieć? Że nie mogła nie odpowiedzieć na wezwanie Czarnego Pana, pierwsze po niemal czternastu latach? Bertram wiedział o Rabastanie i przyczynie, dla której trafił do Azkabanu – nie była w stanie tego ukryć – ale o tym, że Kadma również należała do grona zwolenników Voldemorta nie miał pojęcia. Kobieta bez zmrużenia oka sprzedała mu bajeczkę o nieszczęśliwym małżeństwie, mężu-śmierciożercy (ten szczegół wypłynął, nieprzypadkowo, trochę później niż reszta opowieści) i ucieczce z Anglii, gdy tylko miała okazję, a on, nawet jeśli nie uwierzył, nigdy nie dał tego po sobie poznać. W końcu o jego byłej żonie też nigdy nie rozmawiali.
- Nic takiego. Musiałam pilnie spotkać się z paroma starymi znajomymi. Ale wiesz co, Bert? Naprawdę potrzebuję chwili spokoju. Skończ to za mnie, proszę, a ja pójdę zrobić sobie herbatę.
Czując na sobie spojrzenie Bertrama, Kadma podążyła do domu, ze wskazaniem na kuchnię. Głupszej wymówki nie mogła wymyślić, ale, bądź co bądź, nie skłamała. Czarny Pan, Lucjusz, Avery, Yaxley, Selwyn… W końcu to byli jej starzy znajomi. Mogła przez lata udawać, że nie istnieją, że nigdy nie miała z nimi nic wspólnego, że Czarny Pan umarł, ale nie teraz. Teraz używała wszelkich możliwych środków, by ukryć swoje sporadyczne wypady do Anglii - eliksiry nasenne, herbatki u wymyślonych przyjaciółek, zakupy, wizyty u uzdrowiciela… Była fantastycznie zorganizowana, nigdy jakoś specjalnie nie siedziała w domu, a do tego córka ją kryła. Nerissa od dawna wiedziała o wszystkim, Kadma nie życzyła sobie, by poszła do Durmstrangu nieprzygotowana na wszelkie możliwe reakcje na jej nazwisko. Poza tym dziewczyna nie przepadała za Bertramem (choć kurtuazyjnie się z tym nie obnosiła), więc okłamywanie go nie sprawiało jej najmniejszego problemu. Kiedy więc matka wymykała się z domu za dnia, Nerissa zajmowała się przyrodnimi siostrami, serwując wiarygodne wyjaśnienia Bertramowi i Kristianowi, jeśli przypadkiem któryś z nich pojawił się pod nieobecność gospodyni. Do tej pory Kadma nie miała wiele do roboty, wzywano ją tylko w wyjątkowych przypadkach – ale to się zmieni. Pamiętała poprzednią wojnę, też zaczęło się niewinnie, a później wszyscy zostali wezwani pod broń. W dodatku teraz Zakon Feniksa działa od początku, więc muszą być gotowi do natychmiastowej reakcji.
Woda w czajniku właśnie się zagotowała, gdy Kadma usłyszała dzwonek u drzwi.
- Ja otworzę! – rozległ się krzyk Lizetty i pospieszny tupot jej stóp. Kadma mimo woli uśmiechnęła się. Najmłodsza z jej córek zawsze miała dziwną manię na punkcie otwierania drzwi i witania gości. Matkę cieszyła jej komunikatywność – Lizetta umiała dogadać się z każdym, czy to z listonoszem, czy kolegą z pracy ojca.
Zdjęła czajnik z ognia i poszła za córką, by sprawdzić, kto zacz.
- Mamo! Przyszedł bardzo miły pan do ciebie! – oznajmiła Lizetta, odwracając się do matki. Kadma natomiast zamarła na widok gościa.
- Dziękuję, kochanie. Wracaj do Nerissy, dobrze? – poleciła, kładąc dziecku dłoń na ramieniu.
Lizetta, nieco zawiedziona, poszła powoli do pokoju. Matka odczekała, aż zamknie drzwi, dopiero wówczas zwróciła się do przybyłego.
- Co ty tu robisz, na Morganę? – zapytała ze złością.
- Auć – uśmiechnął się Lucjusz, bardzo z siebie zadowolony. Odnalezienie właściwego adresu nie zajęło mu więcej niż dwa dni, i choć nieco go zmyliła dziewczynka w znikomym stopniu podobna do Kadmy, jego przypuszczenia prędko się potwierdziły. – Nie sądziłem, że aż tak się nie lubimy.
- W takim razie już wiesz.
- A ty wiesz, że mamy parę spraw do omówienia.
- Skontaktuj się z moim doradcą prawnym.
- Dlaczego tak bezosobowo, moja droga? Przecież prawie jesteśmy rodziną.
- Prawie, jak słusznie zauważyłeś, a nawet tyle by nas nie łączyło, gdyby Rudolfus nie poślubił tej idiotki.
- Ich ślub był wcześniej niż wasz. A skoro już jesteśmy przy temacie…
- Nie teraz.
- Ależ…
- Kochanie, dlaczego trzymasz gościa na progu? – odezwał się zza pleców Lucjusza głos Bertrama.
Malfoy odwrócił się do niego z najuprzejmiejszym ze swoich wystudiowanych uśmiechów. Trzeba było go dobrze znać, by rozpoznać, że nie jest naturalny.
- Pan Knox, jak mniemam? Za pozwoleniem… Lucjusz Malfoy.
Wymienili uścisk dłoni, na co Kadma spoglądała z dezaprobatą.
- Co pana sprowadza, panie Malfoy? – zainteresował się Bertram. Nazwisko nic mu nie mówiło, ułaskawieni śmierciożercy nie byli za granicą tak popularni jak ich skazani koledzy.
- Jedynie przyjacielska wizyta w sprawie posagu panny Lestrange. Nic poważnego, jednakże Nerissa wkrótce skończy siedemnaście lat***, i powinna wiedzieć, co się jej prawnie należy.
- Rozumiem. Ale nie stójcie na progu, w pokoju jest o wiele wygodniej.
- Nie chcesz do nas dołączyć? – zapytała Kadma. Obecność pana Knoxa wykluczyłaby wszystkie pytania, których kobieta chciała uniknąć. – To nie są żadne podejrzane sprawy, przy których nie może być świadków.
- Niestety, nie mogę, kochanie. Bremerowie wysłali mi sowę, wygląda na to, że mają inwazję gnomów. Nie czekaj na mnie z obiadem.
- Och… dobrze – odparła, niespecjalnie zachwycona. – Powodzenia.
- Miło było pana poznać, panie Malfoy.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Bertram zdeportował się; zaraz po tym Kadma spojrzała na Lucjusza nieżyczliwie.
- Wysłałeś gnomy do ogródka naszych sąsiadów?
- Ja? Moja droga, cóż za okropne przypuszczenie! – odezwała się skrzywdzona niewinność w osobie pana na Dworze Malfoyów.
- Nie zmyślaj, wiem, że to ty.
- Zaprzeczam z całą stanowczością. Ale, zaiste, bardzo szczęśliwy traf, że możemy pomówić na osobności.
Ciemnowłosa czarownica westchnęła z rezygnacją. Malfoy był uparty jak osioł, nie odczepi się, póki nie dostanie tego, po co przyszedł.
- Wejdź, proszę.
Odwróciła się, ruszając po ciemnoszarej wykładzinie w głąb mieszkania. Zatrzymała się na chwilę przy drzwiach z ciemnego drewna, za którymi wcześniej zniknęła Lizetta i zajrzała do pokoju. Nerissa siedziała w fotelu, zaplatając francuski warkocz najmłodszej dziewczynce, podczas gdy Opal, druga siostra, malowała małej paznokcie. Wszystkie jak na komendę odwróciły się w stronę matki.
- Nerisso, Bert wyszedł do Bremerów, a ja mam gościa z Anglii. Weźcie sobie lunch i idźcie zjeść w ogrodzie, dobrze?
- Nie ma sprawy – odparła pierworodna, zawiązując warkocz Lizetty wstążką.
Załatwiwszy sprawę pozbycia się córek z zasięgu słuchu, pani Lestrange powiodła gościa do pokoju dziennego.
- Piękny dom – pochwalił pan Malfoy, rozglądając się z ciekawością.
- Nie wysilaj się.
- Ależ naprawdę – zapewnił mężczyzna. – Podoba mi się, że dominuje tu żywioł wodny, to takie… ślizgońskie. – Miał rację: ta część domu, którą miał okazję dotąd zobaczyć, obfitowała w interesujące układy luster i przeszklone powierzchnie. Po zielonkawym korytarzu pokój dzienny okazał się wyłożony dębowym drewnem, a wszystkie rośliny należały do gatunku wodnych – niektóre wręcz przypominały wodorosty. W wielu miejscach umieszczono szklane naczynia wypełnione wodą, z kompozycjami kwiatów, kamieni i świeczek, natomiast sporą część ściany zajmowało imponujące akwarium, w którym pływały nie tylko ryby. – Naturalnie, gdybym ja miał, odpukać, czworo dzieci, zdecydowanie powiększyłbym metraż.
- I miał gdzieś, co twoje dzieci robią w odległych zakątkach domu? Masz w ogóle jakieś inne poza Draco?
Nie miała zamiaru o to pytać, wszak dotąd świetnie obywała się bez żadnych wieści ze swojego dawnego – a może nie tak zupełnie, zważywszy na drastyczne zmiany zaszłe tuż przed letnimi wakacjami? – środowiska.
- Nic mi na ten temat nie wiadomo – odparł wesoło Lucjusz. Swego czasu miewał drobne przygody przedmałżeńskie, ale zrobił dokładne rozeznanie w kwestii ewentualnego ojcostwa. Bardzo nie lubił niespodzianek, poza tym wolał nie drażnić Narcyzy.
- Napijesz się czegoś? – zaproponowała gospodyni niemalże odruchowo. Pewne rzeczy, raz wyuczone, pozostają na zawsze, nieważne, czy ma się na to ochotę, czy nie.
- Z przyjemnością. Już dawno nie mieliśmy okazji do przyjacielskiej pogawędki przy szklaneczce.
- Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi, Lucjuszu – przypomniała Kadma, przywołując dwa kieliszki i karafkę ze złocistym napojem.
- Po co zaraz wyciągać szczegóły? Poza tym wygląda na to, że prędzej czy później zaczniemy częściej przebywać w swoim towarzystwie, może spróbujmy udawać chociaż, że… czy ja wiem… lubimy się?
- Wolałabym słowo: tolerujemy – stwierdziła Kadma, siadając w fotelu tuż po tym, gdy Lucjusz zajął miejsce. – Skoro Czarny Pan powrócił, będziemy do tego zmuszeni. Może jednak przejdziemy do sprawy, która cię sprowadza? Tej prawdziwej.
- Skąd przypuszczenie, że nie jestem tu w sprawie posagu?
- Ponieważ Nerissa doskonale wie, co i kiedy jej się należy. Nie ma to nic wspólnego z moim rozwodem, Rabastanowi można wiele zarzucić, ale świnią nie jest.
- Dlaczego tak się przy tym upierasz? Przy rozwodzie?
- Nie zauważyłeś, że mam nową rodzinę? – Kobieta spojrzała na Malfoya z półuśmieszkiem. – Chcę się pozbyć tego przeklętego nazwiska i wziąć kolejny ślub. Chyba mi wolno, skoro okazało się, że pierwszy mąż jest do niczego.
- No wiesz! Tak obrażać bohatera… – oburzył się Lucjusz, nie mając ani odrobiny skrupułów z powodu faktu, że sam po wojnie zrobił coś dokładnie przeciwnego niż Rabastan. – Zdajesz sobie sprawę, że Czarny Pan nie zamierza pozwolić swoim najwierniejszym ludziom pozostać w zamknięciu?
- Nie mogę się doczekać. W ten sposób łatwiej będzie dostarczyć pergaminy rozwodowe, formalności w Azkabanie to niekończąca się męczarnia.
- A jak sądzisz, dlaczego Rabastan nie chce ich podpisać?
- Nie pytaj mnie, co siedzi w głowie tego kretyna.
- Kadmo, on cię nie porzucił. – Dość zaskakujące oświadczenie z ust Lucjusza było efektem wielu rozmów z Narcyzą, która tłumaczyła mu jak trollowi spod mostu**** w jaki sposób działa umysł żony znienacka pozostawionej z małym dzieckiem, gdy mąż trafia do więzienia.
I najwyraźniej Narcyza całkiem dobrze rozumiała Kadmę.
- Nie? – W głosie pani Lestrange zabrzmiała kpina. – Twierdzisz więc, że nie dał się zamknąć na dożywocie w Azkabanie, gdy mieliśmy mocne alibi gwarantujące, że ministerstwo zostawi naszą rodzinę w spokoju? Uprzejmie więc informuję, że jak najbardziej – jak amatorzy dali się złapać in flagrante, torturując aurorów. Aurorów! Jestem naprawdę bardzo ciekawa, jak Bellatrix wydedukowała, że aurorzy mogą wiedzieć, gdzie jest Czarny Pan.
- Sądzisz, że to był jej pomysł?
- Rudolfus zawsze robi to, co ona mu powie, a Rabastan chodzi za nimi, bo przecież mały Rudi nie poradzi sobie bez niego. To ona zawsze ma takie ryzykowne zagrania.
- Czasami się opłacają.
- Z naciskiem na „czasami”.
- Czarnemu Panu jej pomysły nie przeszkadzają.
- Ponieważ Czarny Pan potrzebuje wielu rodzajów ludzi, nie tylko takich, którzy robią użytek z mózgu. A trzeba jej przyznać, że jeśli chodzi o sianie zamętu i destrukcji, nie ma sobie równych.
- Czyli to wszystko z powodu Bellatrix? Bo twój mąż jej posłuchał, zamiast zostać w domu? Rozumiem, że było ci ciężko, ale teraz to obróci się na twoją korzyść.
- Masz na myśli, że podniesie moje notowania? W żadnym razie. Zwróciłeś uwagę, że tamtego wieczoru na cmentarzu, gdy padło nazwisko Lestrange, Czarny Pan nie zapytał mnie wprost, dlaczego z nimi nie poszłam?
Lucjusz, który owej nocy skupił się przede wszystkim na przetrwaniu do rana, posłał jej teraz zaintrygowane spojrzenie.
- Bo widzisz – kontynuowała kobieta – moja i Nerissy obecność tutaj jest częścią większego planu. Tego samego, w który ty także jesteś żywotnie zaangażowany, inaczej bym ci o tym nie mówiła. Sądząc po twojej minie, podobnie jak ja nie masz wszystkich kawałków układanki, ale to są prywatne sprawy Czarnego Pana i dla naszego dobra lepiej tego nie drążyć. Sądzę też, że nie powinniśmy nigdy więcej o tym rozmawiać.
- Naturalnie. Jestem po prostu zaskoczony.
- Tak trudno uwierzyć, że Czarny Pan dba o to, co do niego należy?
- Nie. Że posunęłaś się aż tak daleko w udawaniu, że Rabastan nic cię już nie obchodzi, byle wypełnić swoją rolę.
Kadma uśmiechnęła się kpiąco.
- Och, obchodzi mnie. Tak mnie obchodzi, że udusiłabym go gołymi rękami, gdyby mi się teraz pokazał. Mam swoje życie, Lucjuszu, a nawet jeśli nie pasuje ono do twoich standardów, jest moje i nie chcę go stracić.
Malfoy pokręcił głową. Szczerze wątpił, by się jej to udało, ale wolał przemilczeć swoją opinię.
- Tak przy okazji – dodał, gdy po półgodzinie zbierał się do wyjścia. – Nasz doradca prawny twierdzi, że kondycja Rabastana poprawiła się, odkąd po raz pierwszy dostał pergaminy rozwodowe. Nie wiesz, jak to się mogło stać?
- Sam byś na to wpadł, gdyby zdarzyło ci się pracować w otoczeniu dementorów. Pozdrów ode mnie Narcyzę.
Draco czuł się cokolwiek dziwnie, gdy uświadomił sobie, że tak naprawdę szuka mężczyzny, z którym spała jego ciotka. Z tego powodu krepował się rozmawiać o tym z matką, a ojciec i tak zbyt wiele by mu nie powiedział. Ale musiał wiedzieć.
Na szczęście zdjęcia w albumach były podpisane datami i imionami.
Syriusza Blacka musiał wykluczyć od początku - w żadnym wypadku nie mógł być ojcem Aidana. Musiał rozważyć innych mężczyzn, problem w tym, że trudno mu było odtworzyć krąg towarzyski ciotki, której przecież nie znał. Skoro jej przyjaźń z Blackiem była na tyle oczywista, by każdy zainteresowany bez zadławienia przełknął bajeczkę z nim w roli głównej, nie mógł ograniczać się wyłącznie do Slytherinu, niestety.
Rówieśnikami ciotki nie zawracał sobie głowy, podobnie jak większością jej starszych kolegów. Uznał, że musi chodzić o starszego mężczyznę, który miał już wcześniej przynajmniej jedną partnerkę. Aidan powiedział, że ojciec mieszkał z nimi w domu, choć rzadko go widywali. Z oszczędnego opisu wnioskował, że musiała to być osoba raczej zamożna, ale i stroniąca od ludzi. Ktoś, komu zdarzyło się podróżować do Szwecji... Jakby w jakiś sposób to mu pomogło...
Na jednym ze zdjęć znalazł ciotkę Darię z małymi Zorianem i Lukrecją, przytulonymi do niej. Data w podpisie głosiła, że fotografię wykonano już po śmierci ich matki... Czy mógł to być wuj Auric? Tylko że co powstrzymałoby go, jako wdowca, od uznania Viktorii? Nie, na pewno ożeniłby się z ciotką, zanim urodziła. Auric jest wykluczony. Poza tym Lucjusz nie zaręczyłby Viktorii z Zorianem, gdyby byli rodzeństwem.
Mortimer Travers, słynny łamacz damskich serc, siedział teraz w Azkabanie, ale chodziły pogłoski, że Isadora, jedyna córka Corbana Yaxleya, tak naprawdę jest dzieckiem Traversa. Czy jest szansa, że Aidan i Viktoria także? Jako dziecko śmierciożercy, Viktoria miałaby uzasadnioną przyczynę i do nienawiści wobec Pottera, i do idealizowania Czarnego Pana... Problem polegał na tym, że nawet jeśli plotka o Isadorze jest nieprawdziwa, Mortimer miał z żoną dwie córki... no i wciąż żył. A Aidan jasno powiedział, że Viktoria jest jego jedyną rodziną.
Musi chodzić o kogoś zmarłego. Śmierciożercy wydają się dobrym tropem...
... tylko że wcale nie znał ich aż tak wielu. Evan Rosier i Gordon Wilkes byli za młodzi, by brać ich pod uwagę, a seniorzy Lestrange, Rosier i Mulciber zginęli na długo przed końcem wojny.
I wszystkie te nazwiska mógł wymówić w interesującym go kontekście.
Miał wrażenie, że trafił na ścianę ze szkła, za którym wisi zarys czegoś, ale nie potrafi odgadnąć, co to jest.
Gryzł się tym przez ponad tydzień, ale nie zaniedbywał innych zajęć. Codziennie wymieniał listy z Vesperą, spędzał czas z kuzynami i kolegami, sporo latał też na miotle. Któregoś dnia, właśnie po jednej z przejażdżek, usiadł na schodach prowadzących na taras przed głównym salonem, i oparłszy się łokciami o jeden ze schodków zapatrzył się w niebo. Było piękne popołudnie; matka nie mogła sobie wymarzyć lepszej pogody na swoje garden party. Miało się zacząć za jakąś godzinę, ale wszystko było już przygotowane: meble ogrodowe, zastawa, parasole z woalami, mnóstwo kwiatów i świec. Białe pawie spacerowały po utwardzonych ścieżkach, skrzecząc coś po swojemu.
Rzadko o tym myślał, ale właściwie lubił ten ogród. W ogóle lubił otwartą przestrzeń. Te ogrodowe przyjęcia też zawsze były bardziej nieformalne niż wszystkie inne, i z tego, co wiedział pozwalano dzieciom w nich uczestniczyć, zanim jeszcze potrafiły się grzecznie odzywać do ciotecznych babek. Dalsza rodzina podobno zawsze korzystała wówczas z rozpieszczania jego i Viktorii - do dziś pozostali najmłodsi spośród wszystkich kuzynów, a w dodatku zaczęli swoje pierwsze, rzadkie występy publiczne zaraz po wojnie, gdy byli parą uroczych, niemal identycznych bobasów. Właściwie, uświadomił sobie nagle, gdyby nie zwyczaj ogłaszania w gazetach narodzin czarodziejskich dzieci, Narcyza i Lucjusz mogliby bez trudu oszukać wszystkich twierdząc, że Draco i Viktoria są bliźniętami. Nawet teraz krewni daliby się nabrać. Ciekawe, czy kiedykolwiek rodzice o tym pomyśleli... Może wtedy Aidan nigdy nie odnalazłby siostry?
Kłopoczący go problem powrócił jak natrętny żądlibąk.
Ktoś, kto zginął na pograniczu wojny i pokoju... Nie poświęcał dużo czasu swoim dzieciom, ale je miał, i to dwoje... Umieścił je na odludziu, prawdopodobnie nie chcąc, by ktokolwiek o nich wiedział... jeżeli nie z powodu drugiej rodziny, to jakiego? Bezpieczeństwa? Czy dlatego oni nadal się izolują, bo przecież to robią, od tylu lat... żadne z nich nie nosi nazwiska prawdziwego ojca, nawet tego sobie odmawiają... bo skoro wiedzą, kim on był, muszą je znać... Jakiego nazwiska nie mogliby nosić, nawet wymówić, bo przecież...
... nazwiska, którego nie można wymówić...
... którego NIE WOLNO wymówić...
Draco poczuł, że mimo upału panującego wokół oblewa go zimny pot. Chyba trochę się zagalopował, przecież to raczej niemożliwe...
...prawda? Skąd ciotka Daria miałaby znać...
Jej brat jest jego prawą ręką. Oczywiście, że mogła go znać.
...ale przecież przyjaźniła się z Syriuszem Blackiem... Widywała się z nim, zanim Viktoria się urodziła... Czy to nie jest podejrzane?
Może go szpiegowała.
...bzdura, przecież... on... żyje...
Ale Aidan i Viktoria o tym nie wiedzą, prawda? Dzięki twoim własnym staraniom, między innymi.
...Aidan mówił, że mało kto chciałby, żeby Czarny Pan wrócił do pełni mocy...
Mało kto nie znaczy nikt.
...on jest aurorem. Czy to ma jakikolwiek sens?
Głupotą jest nie znać swoich wrogów, mówiła Viktoria.
Metaforyczne szklane odłamki rozbryznęły się, gdy umysł Dracona przestał zaprzeczać sam sobie i spojrzał prosto w przerażające oczy prawdy. Nie odważył się wypowiedzieć tego na głos. I tak nie byłby w stanie.
Przynajmniej nie musisz się już martwić w sprawie lojalności Aidana, podpowiedział mu irytujący głos, podejrzanie podobny w tonie do tego, którym młody Malfoy wyzłośliwiał się wobec nielubianych przez siebie osób.
I co z tego, pomyślał, skoro jednocześnie zrozumiałem, co jest w nim takiego strasznego?
Jedno było pewne. Nigdy nie zapomni tych wakacji.
Na szczęście zdjęcia w albumach były podpisane datami i imionami.
Syriusza Blacka musiał wykluczyć od początku - w żadnym wypadku nie mógł być ojcem Aidana. Musiał rozważyć innych mężczyzn, problem w tym, że trudno mu było odtworzyć krąg towarzyski ciotki, której przecież nie znał. Skoro jej przyjaźń z Blackiem była na tyle oczywista, by każdy zainteresowany bez zadławienia przełknął bajeczkę z nim w roli głównej, nie mógł ograniczać się wyłącznie do Slytherinu, niestety.
Rówieśnikami ciotki nie zawracał sobie głowy, podobnie jak większością jej starszych kolegów. Uznał, że musi chodzić o starszego mężczyznę, który miał już wcześniej przynajmniej jedną partnerkę. Aidan powiedział, że ojciec mieszkał z nimi w domu, choć rzadko go widywali. Z oszczędnego opisu wnioskował, że musiała to być osoba raczej zamożna, ale i stroniąca od ludzi. Ktoś, komu zdarzyło się podróżować do Szwecji... Jakby w jakiś sposób to mu pomogło...
Na jednym ze zdjęć znalazł ciotkę Darię z małymi Zorianem i Lukrecją, przytulonymi do niej. Data w podpisie głosiła, że fotografię wykonano już po śmierci ich matki... Czy mógł to być wuj Auric? Tylko że co powstrzymałoby go, jako wdowca, od uznania Viktorii? Nie, na pewno ożeniłby się z ciotką, zanim urodziła. Auric jest wykluczony. Poza tym Lucjusz nie zaręczyłby Viktorii z Zorianem, gdyby byli rodzeństwem.
Mortimer Travers, słynny łamacz damskich serc, siedział teraz w Azkabanie, ale chodziły pogłoski, że Isadora, jedyna córka Corbana Yaxleya, tak naprawdę jest dzieckiem Traversa. Czy jest szansa, że Aidan i Viktoria także? Jako dziecko śmierciożercy, Viktoria miałaby uzasadnioną przyczynę i do nienawiści wobec Pottera, i do idealizowania Czarnego Pana... Problem polegał na tym, że nawet jeśli plotka o Isadorze jest nieprawdziwa, Mortimer miał z żoną dwie córki... no i wciąż żył. A Aidan jasno powiedział, że Viktoria jest jego jedyną rodziną.
Musi chodzić o kogoś zmarłego. Śmierciożercy wydają się dobrym tropem...
... tylko że wcale nie znał ich aż tak wielu. Evan Rosier i Gordon Wilkes byli za młodzi, by brać ich pod uwagę, a seniorzy Lestrange, Rosier i Mulciber zginęli na długo przed końcem wojny.
I wszystkie te nazwiska mógł wymówić w interesującym go kontekście.
Miał wrażenie, że trafił na ścianę ze szkła, za którym wisi zarys czegoś, ale nie potrafi odgadnąć, co to jest.
Gryzł się tym przez ponad tydzień, ale nie zaniedbywał innych zajęć. Codziennie wymieniał listy z Vesperą, spędzał czas z kuzynami i kolegami, sporo latał też na miotle. Któregoś dnia, właśnie po jednej z przejażdżek, usiadł na schodach prowadzących na taras przed głównym salonem, i oparłszy się łokciami o jeden ze schodków zapatrzył się w niebo. Było piękne popołudnie; matka nie mogła sobie wymarzyć lepszej pogody na swoje garden party. Miało się zacząć za jakąś godzinę, ale wszystko było już przygotowane: meble ogrodowe, zastawa, parasole z woalami, mnóstwo kwiatów i świec. Białe pawie spacerowały po utwardzonych ścieżkach, skrzecząc coś po swojemu.
Rzadko o tym myślał, ale właściwie lubił ten ogród. W ogóle lubił otwartą przestrzeń. Te ogrodowe przyjęcia też zawsze były bardziej nieformalne niż wszystkie inne, i z tego, co wiedział pozwalano dzieciom w nich uczestniczyć, zanim jeszcze potrafiły się grzecznie odzywać do ciotecznych babek. Dalsza rodzina podobno zawsze korzystała wówczas z rozpieszczania jego i Viktorii - do dziś pozostali najmłodsi spośród wszystkich kuzynów, a w dodatku zaczęli swoje pierwsze, rzadkie występy publiczne zaraz po wojnie, gdy byli parą uroczych, niemal identycznych bobasów. Właściwie, uświadomił sobie nagle, gdyby nie zwyczaj ogłaszania w gazetach narodzin czarodziejskich dzieci, Narcyza i Lucjusz mogliby bez trudu oszukać wszystkich twierdząc, że Draco i Viktoria są bliźniętami. Nawet teraz krewni daliby się nabrać. Ciekawe, czy kiedykolwiek rodzice o tym pomyśleli... Może wtedy Aidan nigdy nie odnalazłby siostry?
Kłopoczący go problem powrócił jak natrętny żądlibąk.
Ktoś, kto zginął na pograniczu wojny i pokoju... Nie poświęcał dużo czasu swoim dzieciom, ale je miał, i to dwoje... Umieścił je na odludziu, prawdopodobnie nie chcąc, by ktokolwiek o nich wiedział... jeżeli nie z powodu drugiej rodziny, to jakiego? Bezpieczeństwa? Czy dlatego oni nadal się izolują, bo przecież to robią, od tylu lat... żadne z nich nie nosi nazwiska prawdziwego ojca, nawet tego sobie odmawiają... bo skoro wiedzą, kim on był, muszą je znać... Jakiego nazwiska nie mogliby nosić, nawet wymówić, bo przecież...
... nazwiska, którego nie można wymówić...
... którego NIE WOLNO wymówić...
Draco poczuł, że mimo upału panującego wokół oblewa go zimny pot. Chyba trochę się zagalopował, przecież to raczej niemożliwe...
...prawda? Skąd ciotka Daria miałaby znać...
Jej brat jest jego prawą ręką. Oczywiście, że mogła go znać.
...ale przecież przyjaźniła się z Syriuszem Blackiem... Widywała się z nim, zanim Viktoria się urodziła... Czy to nie jest podejrzane?
Może go szpiegowała.
...bzdura, przecież... on... żyje...
Ale Aidan i Viktoria o tym nie wiedzą, prawda? Dzięki twoim własnym staraniom, między innymi.
...Aidan mówił, że mało kto chciałby, żeby Czarny Pan wrócił do pełni mocy...
Mało kto nie znaczy nikt.
...on jest aurorem. Czy to ma jakikolwiek sens?
Głupotą jest nie znać swoich wrogów, mówiła Viktoria.
Metaforyczne szklane odłamki rozbryznęły się, gdy umysł Dracona przestał zaprzeczać sam sobie i spojrzał prosto w przerażające oczy prawdy. Nie odważył się wypowiedzieć tego na głos. I tak nie byłby w stanie.
Przynajmniej nie musisz się już martwić w sprawie lojalności Aidana, podpowiedział mu irytujący głos, podejrzanie podobny w tonie do tego, którym młody Malfoy wyzłośliwiał się wobec nielubianych przez siebie osób.
I co z tego, pomyślał, skoro jednocześnie zrozumiałem, co jest w nim takiego strasznego?
Jedno było pewne. Nigdy nie zapomni tych wakacji.
___
* Powyższe kwestie bohaterów są cytatami z: Harry Potter i Zakon Feniksa, rozdział 9.
** Armand Malfoy był pierwszym osiadłym w Anglii przedstawicielem rodziny. Wyjątkowo zaradny osobnik, zapoczątkował długą tradycję trzymania się blisko sprawujących władzę (Pottermore).
*** Nerissa ma urodziny w listopadzie, ale nadal jest w klasie z Magnusem, Aleksem i Odilionem, ponieważ w Durmstrangu nie trzeba mieć skończonych 11 lat przed wrześniem, żeby zacząć pierwszą klasę, wystarczy zgodność roku kalendarzowego.
**** Czarodziejski odpowiednik krowy na miedzy.
Blog został dodany do Katalogu Euforia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Białko :>
Witam!
OdpowiedzUsuńZgłoszony przez Ciebie blog widnieje już w spisie Polecanych FF. Serdecznie dziękuję za zgłoszenie!
I zapraszam Cię na kurier-elizjum.blogspot.com
możesz tam zgłosić nowe rozdziały lub dołączyć do załogi.
Pozdrawiam!
Ai-Nanae [Polecane FanFiction]
Łoooo matko i córko! Minęła chyba cała wieczność, odkąd ostatni raz widziałam to opowiadanie. Czekałam i czekałam, ale pamięć ludzka jest ulotna, zwłaszcza gdy nie wyświetlają się człowiekowi przypomnienia na tablicy (głupi Onet). Przeglądam sobie dzisiaj z nudów spis ff w Katalogu Euforia, aż tu nagle patrzę i oczom nie widzę. Wielki powrót. I w dodatku na blogspocie. Niestety, żeby móc przeczytać nowy rozdział muszę najpierw przypomnieć sobie poprzednie. Kilka chyba nawet przeoczyłam. Ale i tak się cieszę, że Cię widzę - czy raczej czytam - Mistress Vanity :) I zaraz zabieram się do nadrabiania zaległości.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko,
Bea
A jak ja się cieszę :D To już tyle czasu, odkąd Cię ostatnio gościłam...
UsuńOnet jest głupszy niż ustawa przewiduje, odkąd przerzucił mi bloga przymusowo na wordpress zupełnie się tam zagubiłam, a skutki znamy. Do tego nie wiem kiedy powiązane konto pocztowe przestało istnieć. Szczęśliwie kiedyś na zajęciach utworzyłam eksperymentalny blog na blogspocie, i choć dawno zapomniałam, jak się nazywał, wspomnienia miałam dobre. A skoro na googlach konto jest jedno do wszystkiego, stwierdziłam, że czemu nie :)
Ależ zapraszam, teraz będzie wygodniej, bo wreszcie opadła mi zaćma z mózgu i utworzyłam listę rozdziałów :P
Pozdrawiam serdecznie, zrobiłaś mi dziś naprawdę przyjemną niespodziankę :)
Jestem! Chciałam najpierw przypomnieć sobie całą historię zanim cokolwiek napiszę, bo bez tego trudno było mi połapać się w postaciach.
OdpowiedzUsuńNowy rozdział wywołuje tyle ekscytacji! Doceniam to, że piszesz. Nawet, jeśli rzadko coś się tu pojawia.
Historia od samego początku jest intrygująca, a poziom podekscytowania rośnie z każdym nowym rozdziałem. Tyle pytań! Tak mało odpowiedzi. :) Im wiecej o Rodzeństwie wiem, tym bardziej jestem ciekawa ich relacji zarówno z Jasną jak i Ciemną stroną, tej pomiędzy nimi samymi, a wreszcie ich osobowości i poglądów. Na ile Viktoria jest w stanie powstrzymac swoją nienawiść do Złotego Chłopca...a na ile kawałków rozgniecie jego okulary, kiedy go wreszcie zobaczy. ;)
Podstrona z postaciami niekanonicznymi się tworzy :)
UsuńPrzyznam, że sama bardzo się ekscytowałam pisząc go. Do tej pory było raczej po mojemu, ale dotarliśmy do etapu, gdy wkracza kanon, a w pierwszej części jest on dość istotny (w tej chwili rozważam pewien zwrot fabularny, który poprzestawia mi szyki w następnej części, jeśli go wprowadzę, a mimo to bardzo mnie kusi; muszę się zastanowić, czy jestem w stanie udźwignąć konsekwencje, bo pierwotna koncepcja jest dość spójna i nie wiem, czy warto ją psuć). Powodem ekscytacji jest oczywiście nagłe pojawienie się w jednym rozdziale Lucjusza, Narcyzy, Harry'ego, Kadmy i Nerissy, a widząc, że mogę parę linijek poświęcić panu ojcu, zrobiłam sobie tę przyjemność :) Szczerze, to nie sądziłam, że Harry wyskoczy mi tak wcześnie, ale w rozdziale dziewiątym pojawiła się wzmianka o przesłuchaniu i stwierdziłam, że czemu nie, niech ma debiut :)
Tam od razu okulary, komu by się chciało w nie celować :P