niedziela, 3 lutego 2019

Rozdział czternasty: Konieczne ryzyko


Witam równiutko po roku. Sporo się u mnie działo, co widać po braku wpisów, ale jestem, walczę, nie odpuszczam. Wszystkie niuchacze świata mogą mnie rozpraszać, a i tak będę pisała.

Kiedyś muszę przestać pisać o początku września 1995, prawda?

***

Mówią, że kto rano wstaje, ten hałasuje, trzaska drzwiami i nie daje spać innym. Mniej więcej taka sytuacja miała miejsce następnego poranka w internacie Durmstrangu, a konkretnie w sypialni trzech siódmoklasistów. Sprawca zamieszania musiał zerwać się wyjątkowo wcześnie, i pragnął jak najszybciej poinformować swoich dwóch najlepszych przyjaciół, że dotarł wreszcie do szkoły.
Nie udało mu się jednak wytłumaczyć wystarczająco szybko, w efekcie czego zwisał teraz głową w dół z okna, mając przed oczami przepaść, niknącą w cieniu rzucanym przez skalne ściany.
- Lew, to przestaje być śmieszne! - protestował Alex głosem zdradzającym coraz większą panikę. - Wciągnij mnie w tej chwili!
- No nie wiem... - Odilion przesunął dłoń, poprawiając uścisk na nodze przyjaciela. - Chyba nie dam rady.
- Co masz na myśli przez: „nie dam rady”?!
- Nie do końca to przemyślałem. Rozumiesz, człowiek wyrwany ze snu nie myśli racjonalnie tak od razu. Potrzebuję chwili na ocenę sytuacji, i przewidzenie konsekwencji, a wiesz jak to jest na pół śpiąco...
- Dobra, zrozumiałem! Więcej cię nie obudzę znienacka! Obiecuję!
- Wszystko pięknie, tylko że dalej nie dam rady cię wciągnąć. I coraz mocniej zaczynają mnie boleć ramiona. Strasznie jesteś ciężki, chyba pora na jakąś dietę.
- No to zawołaj Magnusa!
- Magnus poszedł umyć zęby. Swoją drogą, jest w paskudnym nastroju. Chyba nie spodobały mu się twoje wrzaski.
- Na kozły Thora, czego jeszcze chcesz?
- Hm, będzie tego... Chciałbym, żeby zima się opóźniła, żeby nasze pokoje były koedukacyjne, żeby miotła nie piła we wrażliwe miejsca... Nie pogardziłbym też porządną jajecznicą na śniadanie. Z boczusiem.
- Rzucę ci na miotłę zaklęcie poduszkujące.
- Dobra.
Odilion sięgnął w dół, chwycił Aleksa za bluzę i pociągnął w swoją stronę. Chwilę później niefortunny dowcipniś siedział na parapecie, mocno wbijając w niego palce. Podniósłszy wzrok, zobaczył Magnusa, który opierał się o futrynę drzwi łazienkowych, beznamiętnie szczotkując zęby.
- Serio? - nie dowierzał Mannerheim. - Sądziłem, że przynajmniej stoisz za nim i napawasz się cudzym nieszczęściem.
- Nie mogę patrzeć, jak ktoś dokucza moim kumplom.
- Mogłeś w takim razie stanąć w mojej obronie.
Magnus wycelował w niego szczoteczkę.
- Ty zacząłeś, więc nie próbuj się migać od konsekwencji. Nie marudź, tylko wytłumacz nam, dlaczego nie dotarłeś na statek.
Mina Aleksa zrzedła. Spuścił wzrok.
- Dobra. Tata źle się poczuł, musiałem go zabrać do szpitala.
- Ale to nic poważnego? - zmartwił się Odilion. Zupełnie stracił ochotę do żartów.
- Raczej nie. Ale nie wyglądało najlepiej, więc wolałem...
- Jasne. - Magnus nie pozwolił mu dokończyć. Świetnie rozumiał, że tego rodzaju sytuacja nie mogła nie otworzyć wciąż świeżej rany powstałej po utracie matki. - Został pod opieką uzdrowicieli?
- Tak. Na szczęście ciotka była na dyżurze, zajęła się wszystkim, ale nie mogłem wyjechać z miasta bez pewności, że zagrożenie minęło...
- Normalna sprawa. Miałeś okazję się zdrzemnąć? Wytłumaczymy cię.
- Nie trzeba, przespałem kilka godzin, zanim ciotka wysłała mnie kominkiem do gabinetu mistrza Adlera.
- No to ruchy, bo spóźnimy się na śniadanie.

Pierwsze zajęcia z zaklęć przewidziano dla klasy Viktorii dopiero we wtorek, a do tego czasu szkołę obiegło mnóstwo plotek na temat nowego nauczyciela. Według Aleksa większość była wyssana z palca.
- Sądzisz, że tak po prostu powiedział grupie rozchichotanych nastolatek, że nosi bieliznę od Gladraga?
- Nie – stwierdziła Vespera. - Sądzę, że go podglądały.
- Chyba żartujesz. - Mannerheim nieco się zaniepokoił. Rozejrzał się po refektarzu, po czym ściszył głos i nachylił się przez stół do przyjaciółki. - Gdzie?
- Podobno w łazience nauczycieli.
- Nie ma tam żadnych zabezpieczeń?
- Skąd mam wiedzieć? - wzruszyła ramionami szatynka. - Tak tylko słyszałam.
- A mówią, że to faceci nie mogą nad sobą zapanować... Ludzie, jakby wokół nie było atrakcyjnych, znacznie młodszych chłopaków...
- Sporo dziewczyn gustuje w starszych – wtrącił Odilion. - Nawet dwa lata potrafią zrobić różnicę.
- W twoim przypadku to raczej niewiele zmienia – docięła mu siostra. - Ale w jego już tak. Jest tylko siedem lat starszy od uczennic ostatnich klas, więc mieści się w granicach przyzwoitej różnicy wieku.
- Chyba na styk – mruknął Alex.
- Blisko. Za parę lat taki odstęp będzie mało widoczny.
- To i tak bez znaczenia – zauważył Odilion – bo on ma już przecież żonę.
- My to wiemy, ale większość szkoły nie. Nauczyciel nie ma obowiązku dzielić się z uczniami swoim życiem prywatnym, a nawet gdyby tak zrobił, to każdy mebel można przesunąć.
- No wiesz co! - oburzył się von Sternberg. - Zdajesz sobie sprawę, że jeśli mężczyzna da się w ten sposób omotać, to równie dobrze za jakiś czas ulegnie jakiejś kolejnej dziewczynie?
- Oczywiście. Ale kto mówi, że rozmawiamy o prawdziwym mężczyźnie? Ja bym go nazwała nieco inaczej.
- Ale stawiasz wszystkich innych razem z nim w szeregu sugerując, że każdego można zmanipulować i skłonić do porzucenia obecnej ukochanej.
- Staram się tylko przybliżyć ci sposób myślenia niektórych dziewczyn.
- Nie twój, mam nadzieję?
- Właśnie... - Alex nie mógł sobie darować drobnej uszczypliwości. - Gdyby okazało się, że Draco przez ten cały czas miał w Anglii dziewczynę, to co byś zrobiła?
- Gdybym dowiedziała się teraz czy w lipcu?
- Powiedzmy, że w lipcu.
- Olałabym go, dopóki by z nią nie zerwał.
- A teraz?
- Prawdopodobnie byłyby trupy.
Alex i Odilion wpatrywali się w nią z minami tak strapionymi, że chcąc nie chcąc musiała się roześmiać.
- Szkoda, że siebie nie widzicie. - Pokręciła głową, wciąż nie mogąc się opanować. Spojrzała na Viktorię, która od dłuższego czasu nie uczestniczyła w rozmowie. Więcej, uświadomiła sobie Vespera, chyba zupełnie się nie odzywała od śniadania, które zjedli kilka godzin wcześniej. - Martwisz się zaklęciami? - zwróciła się do przyjaciółki.
- Nie – odparła Black. W zamyśleniu odrywała małe kawałki naleśnika i wkładała je do ust. - Staram się o nich nie myśleć.
- Ale chyba kiepsko ci idzie... - zauważył Odilion.
- Oczywiście. Zwłaszcza, gdy jedynym tematem w szkole najwyraźniej jest on.
- Przepraszam, już nie będziemy – obiecała Vespera. - Poza tym na pewno niedługo znajdzie się ciekawszy temat plotek.
- Oby. Wystarczy, że muszę chodzić na jego zajęcia.
Właśnie tę chwilę wybrał sobie Magnus, by się do nich przyłączyć.
- A ty gdzie byłeś? - zdziwiła się Vespera.
- Wolałbym nie wdawać się w szczegóły. - Blondyn zajął wolne miejsce na ławce i przysunął sobie pieczywo. - Alex, czego chciałeś od Eleny?
- Słucham? - odparł zagadnięty, unikając jego wzroku.
- Nie próbuj ściemniać. To dla niej bardzo ważny rok, jak się dowiem, że zawracasz jej głowę bzdurami i odciągasz od nauki...
- Daj spokój, chciałem tylko o coś zapytać. Nie można już rozmawiać z gospodynią szkoły?
- Rozmawiaj z Carlem albo Natalią, jeśli chcesz coś od gospodarzy. Elena chce w przyszłym roku wyjechać na wymianę do Castelobruxo, nie uda jej się, jeśli ktoś będzie jej przeszkadzał.
- Nie no, ależ ty jesteś przewrażliwiony... Mamy pierwszy tydzień września! Ani mi w głowie udawać, że jej nie znam, bo ty tak mówisz. Poza tym to mądra dziewczyna, na pewno sobie świetnie poradzi.
Vespera przewróciła oczami. Dobrze wiedziała, że kuzynka Magnusa robi maślane oczy do Aleksa, a z tego, co zdążyła zaobserwować, niezupełnie bez wzajemności. Najwyraźniej Mortensen też nie był ślepy, ale w ogóle się z nim nie zgadzała.
- Magnus, wiesz, że jak będziesz naciskał, to on zrobi dokładnie na odwrót? - zagaiła złudnie niewinnym tonem.
- Wcale nie – oburzył się Alex. - Nie przeszkadzałbym Elenie, żeby dokuczyć temu palantowi. Za kogo mnie uważasz?
- Moja opinia ma raczej mało istotne znaczenie – mruknęła do niego panna von Sternberg, po czym dała mu pstryczka w udo tak, żeby Magnus nie widział. - Mógłbyś podać mi dżem?
Alex zachichotał, gdy dotarł do niego jej mały podstęp. Jasnowłosy przyjaciel pewnie też go zrozumiał, i może dlatego porzucił temat.
Vespera pomyślała, że powinna zostać zawodową swatką. Obserwując brata i przyjaciółkę, którzy aktualnie debatowali nad różnicami we właściwościach krwi smoka i krwi chimery, zastanawiała się, który sposób będzie tu najwłaściwszy. Nie było żadną tajemnicą, że jej brat wielbi ziemię, po której stąpa Viktoria, ale nie będzie na nią czekał wiecznie. A ona mogła się zasłaniać kontraktowym narzeczonym, tylko dlaczego w takim razie pozwalała Odilionowi na jego zachowanie?
Za długo już odkładała zajęcie się tą sprawą, licząc na naturalne rozwinięcie się sytuacji, ale dość tego. Za dziesięć miesięcy Odilion skończy szkołę i wyruszy z chłopakami na swoją wielką wyprawę, nie ma więc czasu do stracenia. Nie pozwoli mu opuścić kraju bez nadziei.
- Wyjaśnisz mi, dlaczego się tak podejrzanie uśmiechasz? - zagadnął ją Magnus.
- Nie – odparła, opierając podbródek na zgiętej dłoni. - Ale zobaczysz tego efekty.

Pracownia zaklęć była zdecydowanie najprzyjemniejszą salą w Durmstrangu. Mieściła się na szczycie zamkowej baszty, wyposażono ją w ogromne, zwieńczone łukami okna, a widok za nimi mógłby służyć miłośnikom pejzaży za niewyczerpaną inspirację. Mistrzyni Verdandi zajęła ją siedemnaście lat wcześniej, gdy jej poprzednie miejsce pracy padło ofiarą wybuchu w położonej poniżej klasie alchemii (później nikomu jakoś nie przyszło do głowy, by zagospodarować feralne pomieszczenie). Nowa pracownia odzwierciedlała metody pracy nauczycielki – staromodne ławki ustawiono w podkowę, wnętrze było jasne i przestronne, a ściany zupełnie puste. Pod oknami, w miejscu wolnym od stolików uczniów, stało biurko Verdandi, przy którym można ją było znaleźć głównie poza zajęciami, ponieważ w ich trakcie wędrowała po klasie, obserwując postępy uczniów i udzielając wskazówek. Czasami pół lekcji poświęcała na rozmowę o jakimś problemie, który jej wychowankowie napotkali w trakcie pisania referatów, innym razem opowiadała o mało znanych bądź rzadko używanych zaklęciach, i choć zwykle ich nie uczyła, ponieważ nie należały do obowiązkowego programu, to zawsze zachęcała do samodzielnych studiów, podając tytuły odpowiednich pozycji literackich. Doskonale wiedziała, że zaklęcia mają najwyższy procent zdawalności w szkole, a jej sposób nauczania gwarantował przerobienie rocznego materiału w czasie krótszym niż wymagało ministerstwo, miała więc mnóstwo okazji, by przekazać dodatkową wiedzę każdemu, kto był skłonny ją przyjąć, bez nacisku na tych, którzy potrzebowali skupić się na innych dziedzinach. Nigdy też nie twierdziła, że jej przedmiot jest najważniejszy ze wszystkich, ale uczniowie robili to za nią. Z tym większym niepokojem podchodzili do nowego nauczyciela, którego metody mogły być zupełnie inne.
Szesnastoosobowa klasa piąta (wydzielona z większej grupy rówieśników) niespiesznie zajęła swoje miejsca we wtorkowe popołudnie, rozłożyła książki i różdżki na blatach, po czym zaczęła intensywnie szeptać. Gdy nowy nauczyciel wszedł do sali, zamykając za sobą drzwi, nagle zapadła taka cisza, że można by usłyszeć śmierciotulę, gdyby akurat jakaś się tu zaplątała.
Mężczyzna podszedł do biurka, stanął przed nim i oparł dłonie na biodrach.
- Cześć. Jestem Tidal Aldhem, i najwyraźniej mam was uczyć zaklęć. Naturalnie to tylko taki eufemizm, bo z tym przedmiotem mało kto ma kłopoty, więc jestem pewien, że świetnie się dogadamy.
- Świetnie to się zapowiada – mruknęła Viktoria, z całej siły powstrzymując się od wywrócenia oczami. Nie przegapiła jednak okazji, by przyjrzeć się nowemu nauczycielowi. Sięgające do ramion ciemnozielone włosy zrobiły mniejsze wrażenie, niż mógł się spodziewać (w dziewięćdziesiątym trzecim roku na wymianę do Durmstrangu przyjechało pięciu uczniów Mahoutokoro, których barwne fryzury zapoczątkowały nową modę; Odilion był jednym z pierwszych, którzy się jej poddali). Jego twarz dobrze znała. Aidan nie był na tyle małostkowy, by niszczyć szkolne pamiątki, więc widziała ją na zdjęciach i zapisała trwale w pamięci. Tę jego zdzirę też.
- Muszę przyznać, że miło jest pracować w tak małej grupie. W mojej poprzedniej szkole we Włoszech nie dało się stworzyć nawet dwóch klas na żadnym roku, w związku z czym liczyły po więcej niż dwadzieścia osób.
- Przepraszam... - Vespera podniosła rękę.
- Tak?
- Z dwudziestu osób da się zrobić dwie klasy. W Hogwarcie bywają takie z dziesięciorgiem uczniów.
- Hogwart ma siedem rozległych pięter i nauczycieli przypisanych do pojedynczych przedmiotów. Mniej słynne szkoły muszą się obejść bez podobnych udogodnień. Tak czy inaczej, zaczniemy może od listy... - Obszedł biurko i wziął do ręki pergamin. - Chciałbym przynajmniej pobieżnie przypisać imię do twarzy, postaram się was za bardzo nie mylić. Pewnie część z was jest spokrewniona z moimi szkolnymi kolegami. Kogo tu mamy... Viktoria Black.
Angielka niechętnie uniosła dłoń.
- Obecna.
- Fantastycznie. Nie chcę być niedyskretny... ale czy jesteś może spokrewniona z brytyjską rodziną Blacków?
- Owszem.
- Jest córką Syriusza Blacka – oświadczył Sigurd Forsberg, za co Viktoria miała ochotę go udusić.
- Naprawdę? Przyznam, że to skojarzenie nie przyszło mi do głowy. Dobrze, dalej... - zerknął na listę i uśmiechnął się. - Eryk Brolin Czwarty.
- To ja – odezwał się wywołany, szczupły rudowłosy chłopak z jasnoniebieskimi oczami.
- Jak się miewa twoja ciotka, Izolda? Od paru miesięcy nic o niej nie słychać...
- Ma się świetnie, tylko jej duma ucierpiała po incydencie w Egipcie. Obawiamy się, że niedługo zaszczyci nas nową częścią swojego pamiętnika.
- Zawsze oryginalnie ujmowała swoje myśli, trzeba jej to przyznać. Pozdrów ją ode mnie, jeśli będziesz miał okazję. Kto następny... Bryndis Einarsdottir.
Wydawało się to niemal nieprawdopodobne, ale Aldhem był w stanie zapytać każdą osobę w klasie o jakiegoś krewnego – czasem sławną postać bądź nauczyciela Durmstrangu, a niekiedy po prostu o rodzeństwo. Tak było z Vesperą, ponieważ zarówno Odilion jak i Konrad mieli pierwszą lekcję zaklęć przed nią. Za każdym razem o coś pytał, wykazując zainteresowanie, a nawet pewną wiedzę na temat rodzin uczniów.
Ten przydługi wstęp zajął sporo czasu, po czym Aldhem zrobił im powtórkę materiału z ubiegłych lat. Ponieważ w przeciwieństwie do Verdandi nie wiedział, kto sobie uprzednio nie radził, każdy musiał zaprezentować cały szereg zaklęć, co było dość nudne. Kiedy w końcu ustalił, że nic nie trzeba powtarzać, zadał im rozdziały do przeczytania i wypuścił dziesięć minut przed końcem lekcji.
- I co powiesz? - szepnęła Vespera, gdy na korytarzu przepuściły najwyraźniej spieszącą się Katerinę.
- Moment – mruknęła panna Black. - Hej, Sigurd!
Chłopak, który właśnie miał je wyminąć, zwolnił i zwrócił się do niej z uśmiechem na nieco pulchnej twarzy.
- Tak?
Viktoria objęła go ramieniem, nakłaniając do dotrzymania jej tempa. Vespera w milczeniu podążała za nimi.
- Kochany, jak długo my się znamy?
- No wiesz! - zaśmiał się. - Przecież jeszcze sprzed szkoły. Na tamtych wyścigach, kiedy Anahita poznała Aymera... - Zająknął się, bo przypomniał sobie, że początek jego znajomości z Viktorią nie był zbyt fortunny. Z jakiegoś powodu, którego dziś już nie pamiętał, nazwał spotkaną na festiwalu niewysoką dziewczynkę chochlikiem... i skończył z niebieską skórą. Tak się bowiem złożyło, że panna Black znała wówczas jedynie chochliki kornwalijskie, i bardzo lubiła zmieniać przedmiotom ich barwę. Skończyło się na zawarciu pokoju w obecności rozbawionego ojca Sigurda, jego kuzynki Anahity, Aidana oraz Aymera i Bastiena. W efekcie tego przypadkowego zdarzenia kilka lat później doszło do zawarcia małżeństwa państwa Coudenhove, natomiast Viktoria co roku na urodziny otrzymywała bukiet niebieskich róż. Nie pogardziła też faktem, że dzięki Sigurdowi o wiele szybciej zaadaptowała się w szkole.
Jednak jakakolwiek żywiona do niego sympatia nie usprawiedliwiała zbyt długiego języka.
- W takim razie na pewno wiesz, jak bardzo nie lubię opowiadać obcym o mojej rodzinie? Zwłaszcza o ojcu?
- Na Odyna, przepraszam! - Raptownie się zatrzymał i złapał ją za rękę. - Wypsnęło mi się... naprawdę nie miałem nic złego na myśli... Wierzysz mi, prawda?
- Oczywiście – uspokoiła go. - Po prostu chciałabym, żeby to się więcej nie powtórzyło. Mogę ci zaufać?
- Zawsze! Tylko powiedz, że się na mnie nie gniewasz, bo z twoimi obecnymi umiejętnościami pewnie nie zmyłbym z siebie zaklęcia do końca świata...
- Już w porządku. Ale jesteś zbyt beztroski w stosunku do nieznajomych, musisz na siebie uważać...
- No ale to nauczyciel! A jego ojciec uczył się z moim w szkole.
Viktoria rozejrzała się ostrożnie, by upewnić się, że korytarz jest pusty, i pokazała mu gestem, by się przysunął.
- A skąd mamy wiedzieć, z kim i gdzie przebywał, zanim zgłosił się na to stanowisko? Wiesz, że mój ojciec nie ma żadnych krewnych o tym samym nazwisku? Nie ma już „brytyjskiej rodziny Blacków”, więc dlaczego o niej wspomniał? I czy to normalne, prześwietlić życiorysy wszystkich swoich uczniów? Jesteśmy małą społecznością, ale nie aż tak, by wszyscy się jakimś cudem znali osobiście. Coś tu jest nie tak, Sig.
- Dlaczego ja na to nie wpadłem? - Chłopak uderzył się w dłonią w czoło. - Teraz to takie oczywiste...
- Bo jesteś zbyt ufny. I to słodkie, ale zupełnie niepraktyczne. Nie możemy liczyć, że wszyscy będą wobec nas w porządku.
- Zapamiętam. Dziękuję, Tori.
- Uważaj na siebie.
Sigurd ruszył w swoją stronę, a Vespera, która dyskretnie pilnowała, by nikt ich nie podsłuchał, przysunęła się do przyjaciółki.
- Robisz mu wodę z mózgu.
- Dbam tylko o własną skórę. I jego przy okazji też. Nan mówi, że całe życie go będą wykorzystywać, jeśli nie zacznie patrzeć krytycznie na ludzi, i ja się z nią zgadzam.
- A skoro masz sposoby i środki, które jej są niedostępne...
- I to mówi osoba, która zbałamuciła mi kuzyna! Cały jego ostatni list był o tobie, słowem się nie zająknął na żaden inny temat.
- Daj przeczytać.
- Nie mogę, bo zadał mi kilka niedyskretnych pytań. Jak będziesz niedobra, to mu na nie odpowiem.
- Ośmielasz się mnie szantażować, wykorzystując do tego uczucia dwojga niewinnych nastolatków?
- Niewinnych? A co wyprawialiście w moje urodziny? Kiedy was znaleźliśmy, miałam wątpliwości, która kończyna jest czyja.
- Do dziś jestem na was o to zła.
- Koniec końców i tak wyszło ci na zdrowie, bo minął prawie miesiąc, on dalej szaleje na twoim punkcie, a ciotka Narcyza chce poznać twoich rodziców. Wygląda na to, że już się umówili.
- Żartujesz sobie? I mówisz mi o tym dopiero teraz?
- Jakoś nie było okazji.
- Chcę wszystko wiedzieć, już!
- Ale jesteśmy umówione z chłopakami...
- Mogą zaczekać, ja nie! - oświadczyła, po czym zaciągnęła przyjaciółkę do najbliższej łazienki.

Kingsley Shacklebolt miał kiepski dzień – i to od pierwszego września. Prasa domagała się stanowiska aurora prowadzącego, żądny sukcesu minister opowiadał się po ich stronie, a Dumbledore nalegał, by opóźniać, póki się da. No cóż, długo to raczej nie potrwa, mając taką sprawę nie można zbyt długo ignorować tropu – przecież chodzi o najzacieklejszego zwolennika upadłego reżimu. Kingsley zupełnie szczerze starał się postawić w skórze tych, którzy w przeciwieństwie do niego nie wiedzieli, jak to w rzeczywistości było, ale niespecjalnie mu to ułatwiali, zwłaszcza w dni takie jak dziś.
I jeszcze Syriusz. Naprawdę mu nie zazdrościł – nie miał chłopak lekko, niemniej jednak mógłby czasem odpuścić działanie pod wpływem chwili, i zastanowić się, jak jego decyzje oddziałują na otoczenie. Gdyby łaskawie pożegnał się z Harrym w domu, zamiast na dworcu, cała sprawa nie miałaby miejsca. Z drugiej strony, Dumbledore też nie był bez winy. Istniały przecież takie rzeczy jak eliksir wielosokowy czy zaklęcia kamuflujące, a Syriusz rwał się do jakiegoś zajęcia. Historia z dworcem była najlepszym przykładem, że jeśli go czymś nie zajmą, zacznie działać na własną rękę – niekoniecznie tak, jakby sobie tego życzyli. Kingsley cenił inicjatywę i odwagę, za to bardzo nie lubił marnotrawstwa, a trzymanie w zamknięciu faceta, który mógł i chciał pomóc, było zwyczajnie bez sensu. Już Kingsleya w tym głowa, by zamydlić ministerstwu oczy. Należał do Zakonu Feniksa zaledwie od paru miesięcy, większości tych ludzi nie znał wcześniej osobiście, ale ufał Alastorowi i jak dotąd się nie zawiódł. Dumbledore to inna sprawa. Trzeba było mieszkać pod skałą, żeby nie słyszeć o Albusie Dumbledore, ale dociekliwy aurorski umysł dostrzegał pewne rysy na obrazku dobrodusznego staruszka. O zwycięstwie nad Grindelwaldem wiedzieli wszyscy – i wszyscy też zapominali, że obecny dyrektor Hogwartu, już wówczas stawiany wśród najznamienitszych czarodziejów swoich czasów, pozwolił czarnoksiężnikowi otwarcie działać przez prawie dwadzieścia lat, zanim stanął z nim do pojedynku. Z Voldemortem nawet się nie spotkał w otwartej walce, choć tu prawdopodobnie odpowiedzialność leżała po stronie przeciwnej – w końcu wiadomo, kto się kogo bał, wobec czego unikał starcia. Ale to, co się działo na Grimmauld Place 12 mogło skutecznie zasiać wątpliwości odnośnie dobrej woli Dumbledore'a wobec człowieka, który był wobec niego lojalny podczas pierwszej wojny, jeszcze jako młody chłopak. W dodatku sam dyrektor przekonał go o niewinności Blacka, dlaczego więc ufał bardziej nawróconemu śmierciożercy? Dziecinne sprzeczki Syriusza ze Snapem stanowiły dość zabawne epizody podczas narad wojennych, nie dało się jednak nie zauważyć, że coś tu zgrzyta. Może Kingsley był naiwny, ale mając do wyboru kogoś, kto całe życie stał po właściwej stronie, i kogoś, kto niedawno się na nią nawrócił (przy okazji terroryzując małoletnich w szkole, na co skarżyli się Shackleboltowi jego siostrzeńcy), większe zaufanie miałby do pierwszego z nich. Oczywiście, na pewno były jakieś powody – nie można też skreślać Snape'a tylko dlatego, że kiedyś dokonał wyjątkowo złej decyzji, a jeśli przyjął i wykorzystał szansę na poprawę, widocznie na nią zasługiwał – trudno jednak je przyjąć na wiarę.
Ktoś zapukał w ściankę jego boksu. Uniósł głowę znad dokumentów, by zobaczyć przed sobą Hektora Carmichaela, kolegę po fachu.
Istnieli tacy czarodzieje, którzy sądzili, że im mniej pokiereszowany jest auror, tym mniej należy się go obawiać, bo zapewne w niewielu poważnych starciach brał udział. Były to zwykle osoby z pokolenia dobrze pamiętającego wojnę, którym za przykład służył Szalonooki Moody. Kariera Carmichaela rozkwitła krótko po upadku Voldemorta częściowo dlatego, że było to wówczas bardzo popularne myślenie. Poszarpana blizna przecinająca mu twarz od czoła aż po policzek stale przypominała jego przełożonym, że w pojedynkę wykończył starego Mulcibera, wyjątkowo zaciekłego drania. Do dziś zresztą spoglądanie na tę szramę wywoływało w młodszych pracownikach pewien niepokój... i powodowało oddelegowanie do wyjątkowo upierdliwych zajęć, jeśli gapili się zbyt długo.
- Widziałeś szefa? - zapytał przybyły, opierając się leniwie o ściankę.
- Wyglądam jak jego asystent?
- Za mało jesteś naburmuszony. Daj coś do pisania.
Shacklebolt bez słowa podsunął mu kałamarz z piórem. Drugi auror naskrobał podpis na dokumencie, używając jako podkładki biurka kolegi.
- Dzięki.
- Przyjąłeś wolontariusza? - zdumiał się Kingsley, rozpoznając formularz trzymany przez Hektora.
- Niezupełnie. Szwecja chce wiedzieć, co robimy w sprawie Karkarowa, więc przysyłają mi obserwatora. Sami będą mu płacić, ale nie będzie łaził samopas, zwłaszcza przy obecnych nastrojach. Dość mamy własnych kłopotów.
- Szwecja zajmuje się Karkarowem?
- Nie sugeruj się. Cała Skandynawia chroni tajemnicę położenia Durmstrangu, jakby zależało od tego ich życie. Pewnie akurat oni mają odpowiedni departament. Albo ktoś od nich lubi się z nowym kierownictwem.
- Raczej nie lubi. Po odnalezieniu Karkarow będzie pewnie chciał wrócić na dawne stanowisko.
- Gdyby tak było, właśnie tam by uciekł.
- Skąd wiemy, że tak nie jest?
- Nie wiemy. Nie zgodziłem się na wymazanie pamięci po wizycie w Durmstrangu, więc nie pozwolili mi na nią. Rozmawiałem z wicedyrektorem na neutralnym gruncie, ale wiesz jak to jest.
- Ten obserwator ma być próbą załagodzenia sytuacji czy wręcz przeciwnie?
- Cholera ich wie. Byle się do czegoś przydał, zamiast wchodzić w drogę.
- Kiedy przyjeżdża?
- Scrimgeour chce, żeby był tu jutro rano. Zupełnie mi to nie na rękę, będę wolny dopiero po południu, a nie zostawię go, żeby się szwendał po ministerstwie...
- Młoda może się nim zająć. O ile wiem, nie ma nic pilnego do roboty.
Hektor podrapał się po dwudniowym zaroście.
- A wiesz, że to niegłupia myśl? Jak wrócę, będę mógł od razu dać mu zajęcie bez zbędnych wstępów.
- Powodzenia. - Kingsley wrócił do swoich papierów, sprawiając wrażenie, że uważa temat za zamknięty. Tymczasem nadal analizował możliwości. W końcu co komu zaszkodzi, by Tonks wybadała nowy nabytek? Skorzysta i Zakon, i Carmichael, a młoda aurorka wzbudzi mniejsze podejrzenia, niż ktokolwiek inny. Co mogłoby pójść nie tak?

- Nawet sobie nie wyobrażasz – uśmiechnął się Aidan.
Trzeba uczciwie przyznać państwu Malfoyom, że dołożyli wszelkich starań, by nie okazać niepokoju w jego obecności. Kiedy widzieli go ostatnio, przyniósł wielką zmianę w ich życiu, odbierając im dziecko, które pokochali jak własne. Nie dał sobie wytłumaczyć, że przecież jest jeszcze bardzo młody (Narcyza użyła wówczas wszelkich znanych sobie kurtuazyjnych sztuczek, by go nie obrazić; w końcu z tą rodziną nigdy nic nie wiadomo), że brak obecności matki i ojca, choćby symbolicznych, może Viktorii raczej zaszkodzić, niż pomóc, podobnie jak takie drastyczne zmiany w życiu. Przecież nawet zaoferowali, by się do nich wprowadził. Okazał się jednak dobrze przygotowany – miał odpowiedź na każde pytanie, szczegółowo zaplanowane procedury bezpieczeństwa, a sposobem, w jaki dobierał słowa, modulował głos i świdrował ich wzrokiem tak niesamowicie imitował Czarnego Pana, że w pewnym momencie po prostu się poddali.
- Ja nie jestem zaskoczona – oświadczyła Narcyza. Doskonale opanowana, podejmowała gościa w swoim ulubionym salonie o fioletowych ścianach i słuchała pochwał na temat syna. Popołudniowa herbatka nie mogła jej smakować bardziej. - Draco wielokrotnie miał okazję widzieć, jakie rzeczy uspokajają Viktorię. To zupełnie naturalne, że umiał do niej dotrzeć.
- Nocne koszmary to jednak coś innego niż tego typu zagrożenie. - Lucjusza trudniej było przekonać o doskonałości Dracona. Kochał syna, ale w przeciwieństwie do żony nie był ślepy na jego wady – za to na swój w nich udział już tak. - Sądziłem, że to bezpieczne miejsce.
- I tak jest. Pojedynczy incydent, zresztą zażegnany, nim ktokolwiek ucierpiał, to jedynie drobne utrapienie. Reputacja właścicielki skutecznie zniechęca niechcianych gości, a tamtego dnia jasno i wyraźnie dała do zrozumienia, dlaczego. - Aidan odstawił filiżankę na spodek, po czym ponownie spojrzał na gospodarzy, tym razem bez uśmiechu. - Powiedziałem wam, że przyjechałem do pracy, i tak jest. Wiem, że stosunki między nami nie należą do najlepszych, ale w moich oczach rodzina Viktorii jest także moją rodziną, i ze względu na nią nie chcę, by mój pobyt w Anglii w jakikolwiek sposób wam zaszkodził. Dlatego nie zamierzam nadużywać waszej gościnności. Spędzę trochę czasu w waszym ministerstwie, i może się zdarzyć, że się gdzieś spotkamy. Moja szefowa wie, że się znamy, nie sądzę, by to dalej przekazała, ale nigdy dość ostrożności. Dlatego chcę was uprzedzić, że będę się trzymał wersji oficjalnej, ale jeśli nikt nie zapyta o Viktorię, nikomu nie zamierzam o niej mówić, jak długo będzie to możliwe, i proszę was o to samo.
- Naturalnie - powiedział Malfoy. - Pozostaje jednak pewien problem. W ministerstwie pracuje kilka osób, które mogą pamiętać, jak wyglądał Czarny Pan w młodości, część uczęszczała do Hogwartu w tym samym czasie, a nieraz są to osoby raczej wysoko postawione. A ty, cóż...
- Wyglądam jak on.
- Nie zrozum nas źle - odezwała się prędko Narcyza. - Nie wiemy, kto pracuje dla Dumbledore'a, a i on sam bywa wciąż w ministerstwie przy różnych okazjach, choć to prawda, że ostatnio rzadko. Ale mogą cię wysłać wszędzie... choćby do Hogwartu, przecież tam ostatnio widziano Karkarowa...
- Doceniam waszą troskę - zapewnił Aidan. - Pomyślałem także i o tym. - Sięgnął pod szatę i wydostał spod niej zawieszony na łańcuszku pierścień. - To metamorfamulet, jeden z tych starszych. Dostałem go od dziadka właśnie na taką sytuację. Nie mogę zmienić wyglądu całkowicie, bo zawsze istnieje możliwość, że spotkałem wcześniej kogoś, kto pracuje w ministerstwie, i zauważy niedopasowanie nazwiska do twarzy... ale ten drobiazg gwarantuje, że osoba, której wydam się do kogokolwiek podobny, szybko straci zainteresowanie tematem. Ludziom ciągle zdarzają się takie rzeczy, więc powinno zadziałać. - Schował pierścień, nie odwracając wzroku od państwa Malfoyów. - Jest jeszcze jedna sprawa, którą muszę poruszyć, i chciałbym, żebyście byli ze mną absolutnie szczerzy.
Lucjusz nie musiał czekać na pytanie.
- Nie ma powodu, by to przed tobą ukrywać. To prawda.
- Pod koniec czerwca?
- Tak.
- Dlaczego nas nie powiadomiono? Draco mógł przekazać wiadomość.
- Takie otrzymaliśmy rozkazy. Nie interweniować, dopóki nie pojawicie się w kraju.
Aidan pochylił się do przodu, oparł brodę na splecionych palcach i przymknął oczy. Czekanie wydawało się Malfoyom wiecznością.
- W porządku. - Młody Valerious wstał, zapiął marynarkę i uśmiechnął się do rozmówców. - Najwyraźniej mam umówione spotkanie.

Pokój był mniejszy, niż zapamiętał. Zapalił lampę na stole, a wówczas jego wzrok od razu przykuł wykonany z gliny, piasku i kamieni model zamku, który zbudował, gdy miał siedem lat. Maleńkie okna rozbłysły światłem, gdy podszedł bliżej. Ponad wysokie wieże wystrzeliły srebrno-zielone fajerwerki, pomiędzy którymi uformował się ni mniej, ni więcej, tylko Mroczny Znak.
Uśmiechnął się gorzko. Pamiętał szok, który przeżył, gdy dowiedział się, czym jest ten symbol. Dziadek się z nim nie cackał, z marszu zabrał się za burzenie wszystkiego, w co chłopiec wierzył przez pierwsze lata życia, i można nawet przypuszczać, że omal się nie spóźnił. A mimo to nigdy nie zapomniał, w jaki sposób uśmiechnął się ojciec, gdy poprosił go o nauczenie zaklęcia Morsmordre. Sądził, że to coś w rodzaju herbu, i właściwie tak było. Nikomu nie opowiadał o tym zamku, czuł zażenowanie, choć jego wina leżała wyłącznie w nieświadomości. W tej chwili miał ochotę go zniszczyć, ale nie mógł tego zrobić, jeśli chciał stąd wyjść w jednym kawałku.
Niespiesznie obejrzał ciemne, gustowne meble wypełniające pokój. Zastanowił się przez chwilę, czy wybierała je Winylda, czy jego matka. Lubił myśleć, że matka, ale nigdy nie zapytał. Przestał o nią pytać wcześniej, niż pojawiły mu się w głowie ważne pytania. Dziadek też niechętnie mówił o córce. Uwielbiał wnuka, i zrobiłby dla niego prawie wszystko, ale o Vigdis opowiadał rzadko, głównie źle. Matka wdała się w zły romans, po czym, zaślepiona Voldemortem, uciekła do Anglii i nigdy nie wróciła. Aidan starał się jej nie oceniać. Nie znał jej wersji wydarzeń, i nigdy nie pozna. W tej kwestii nie ufał nawet dziadkowi, nie mówiąc o ojcu ani Winyldzie.
Jedyną namiastką matki, jaką dobrze wspominał, była Daria Diana. Pojawiła się znienacka, z tymi jej idealnie prostymi włosami, pretensjonalnym akcentem oraz małym zaokrągleniem na wysokości talii, w którym przez wiele miesięcy rosła jego siostra. Ojciec sprowadził ją do domu, żeby nikt się nie dowiedział o ciąży. Taki rodzaj troski wydawał się w jego przypadku zaskakujący, ale okazało się, że był to pomysł panny Malfoy. Na początku myślał, że Daria jest jego macochą, ale dziewczyna szybko wyprowadziła go z błędu. Nie kryła się z tym, że nie kocha jego ojca i nie jest z nim w związku, za to za Aidanem przepadała i spędzała z nim tyle czasu, ile tylko mogła. Jego życie w Twierdzy Cieni zmieniło się diametralnie od poznania jej, i aż do zniknięcia ojca było znacznie lepsze niż wcześniej.
Nie wiedział, jak zginęły jego matka i matka Viktorii. Sądził jednak, że zna odpowiedź, i w obu przypadkach była taka sama. Ojciec nie mógł sobie pozwolić na takie ryzyko nielojalności swoich dzieci.
Posłania umieszczono w głębi pokoju. Odgarnął zielonkawą zasłonę z lekkiej, półprzezroczystej materii, by zobaczyć za nim przykryte szmaragdową narzutą łóżko i kołyskę z ciemnego, rzeźbionego drewna. Tamtej nocy Aidan nie zawracał sobie głowy uporządkowaniem pościeli, a jednak po jego odejściu ktoś o to zadbał. Stary, pluszowy wąż, którego Viktoria dawno temu sponiewierała pierwszymi mlecznymi zębami, nadal leżał na jej poduszce. Nie mógł się nie uśmiechnąć.
Kiedyś siostra miała własną sypialnię w pokoju obok. Pewnie nadal leżało tam mnóstwo jej rzeczy. Jednak gdy jej matka umarła, przez kilka kolejnych nocy tak krzyczała, że Winylda odpuściła i pozwoliła jej spać u Aidana. Wrzaski ustąpiły jak ręką odjął.
Usiadł na swoim dawnym łóżku. Zrobił to świadomie i celowo, ponieważ właśnie tutaj ostatni raz widział go ojciec. Nie mógł sobie pozwolić na najmniejszy błąd, zbyt wiele miał do stracenia.
Zasłona zafalowała, zdradzając przepływ powietrza między pomieszczeniami. Ciche kroki absurdalnie sugerowały, że przybyły stara się ograniczyć czyniony hałas, ponieważ lata temu spały tu dzieci.
Przez chwilę spoglądali na siebie poprzez zielonkawy materiał. Aidan, z dłonią na obramowaniu kołyski, patrzył na człowieka, którego nie poznawał - a jednak w jakiś sposób czuł, że te wężowe rysy i czerwone oczy są właściwsze niż twarz, którą ledwie już pamiętał. Tłumił myśli, których nie chciał eksponować, co nie znaczy, że o nich nie pamiętał.
Kłamca, manipulator, arogancki wichrzyciel. Charyzmatyczny przywódca, za którym poszły zaślepione tłumy. Zimnokrwisty zabójca, wyrachowany sadysta, psychopata. Morderca mojej matki i mojej zastępczej matki. Człowiek, który dał mi siostrę.
Mój ojciec.
Młody auror podniósł się, odsunął lekki woal, po czym spojrzał prosto w oczy Voldemorta.
- Zeszło ci się – zauważył z szelmowskim uśmiechem.

10 komentarzy:

  1. Właśnie sobie zajrzałam na Twojego bloga, tak z ciekawości a tu proszę nowy rozdział pojawił się już w lutym. :)

    Ciekawa jestem jak potoczy się rozmowa z tatusiem.

    pozdrawiam i życzę weny

    rose29

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ jak najlepiej :) Wiadomo przecież, jak rzewne i emocjonalne są takie spotkania.

    A tak szczerze, to nie wiem, czy te rozmowę opublikuję. Jest zbyt ważna, żeby ją popsuć.

    Również pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wpadłam na rocznicę. :D Czytam jeszcze raz i czekam na kontynuację. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Też wpadłam na rocznicę :) szkoda by było gdyby tekst umarł

    rose29

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie czytać, nie można, tu się zmienia! :) A tak poważnie, to cieszę się, że jesteście, ale nie chcę Wam namotać.

    Chwilowo mam przymusową pracę zdalną, więc przysiadłam wreszcie do tekstu... i nie chcę grrmartinować, ale chyba jestem bliżej następnego rozdziału, niż dalej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, bogowie, jak dobrze to słyszeć... czy też czytać ;p

      Jeśli można zapytać... kiedy będzie można czytać starsze rozdziały? xD Tak trochę mi się na jakiś czas zniknęło z blogosfery (króciutko, tylko na cztery lata ;p) i chciałam sobie odświeżyć tę historię, bo pamiętam, że ją lubiłam. A tu widzę, że też zmiany i w ogóle nowe informacje. No wow :D

      Czekam z niecierpliwością.

      Bea

      Usuń
    2. Witaj z powrotem :)

      Bywa :) Sama widzisz, jak często są rozdziały, więc i u mnie bywają spore przestoje.

      Do dziesiątego możesz spokojnie czytać. Jeżeli coś się tam jeszcze zmieni, to tylko kosmetycznie. Ale od jedenastego w górę na razie nie polecam, bo tam się naprawdę dużo pozmienia. Zrobił mi się konflikt w fabule - tego, co jest z tym, co chciałabym, żeby było, a niestety rozdziały już są. Aktualna liczba poprawionych rozdziałów jest w "Sowiej poczcie", prawie na samej górze.

      Pytać zawsze można, czasem tylko trzeba poczekać trochę na odpowiedź, bo nie dam rady być tu codziennie :)

      Usuń
  6. O rety, zajęło mi to wieczność, ale przeczytałam od początku. Nie mogłam nie. I teraz mam nadzieję, że na rozdział piętnasty będziemy czekać trochę krócej niż kolejny rok ;)

    A jeśli chodzi o tę wariującą czcionkę - poprawki wprowadzałaś na bieżąco na blogu czy może wklejałaś fragmenty z Worda? Nie wiem, czy już próbowałaś, ale proponuję przenieść całość rozdziału do Worda, ujednolicić wielkość i rodzaj czcionki, a potem wkleić z powrotem na bloga. U mnie to zwykle pomaga. Jeśli zrobisz to prawym przyciskiem myszy + wklej, wejdzie Ci czcionka, jaką masz "zaprogramowaną" na blogu, a przy ctrl+c/ctrl+v przekleisz czcionkę z Worda. Taki myk, którego się niedawno nauczyłam.

    Całuję,
    Bea

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż mogę powiedzieć... Trochę napisałam na wolnym, ale ciągle mam blokady, z różnych powodów. Wróciłam już do pracy, i nie jest to do końca ulga, jeśli mam być szczera... Na zachętę zdradzę, że Aidan i Viktoria odbędą w następnej odsłonie dość istotną z punktu widzenia fabuły rozmowę :)

      Udało się, dziękuję, kochana :) Faktycznie wprowadzałam zmiany w edytorze bloga, a tam mają strasznie uproszczone i chyba nie do końca dopracowane opcje... Na przyszłość będę miała mniej stresu :D

      Usuń
    2. Nie ma sprawy. Ja też ciągle mam problem z czcionką albo znów mi się akapity rozjeżdżają, albo, dla odmiany, pojawiają się nie wiadomo skąd wielkie odstępy między akapitami. Blogger pod tym względem bywa irytujący, zwłaszcza przy wprowadzaniu poprawek do starszych postów ;)

      Usuń