Witam
równiutko po roku. Sporo się u mnie działo, co widać po braku
wpisów, ale jestem, walczę, nie odpuszczam. Wszystkie niuchacze
świata mogą mnie rozpraszać, a i tak będę pisała.
Kiedyś
muszę przestać pisać o początku września 1995, prawda?
***
Mówią,
że kto rano wstaje, ten hałasuje, trzaska drzwiami i nie daje spać
innym. Mniej więcej taka sytuacja miała miejsce następnego poranka
w internacie Durmstrangu, a konkretnie w sypialni trzech
siódmoklasistów. Sprawca zamieszania musiał zerwać się wyjątkowo
wcześnie, i pragnął jak najszybciej poinformować swoich dwóch
najlepszych przyjaciół, że dotarł wreszcie do szkoły.
Nie
udało mu się jednak wytłumaczyć wystarczająco szybko, w efekcie
czego zwisał teraz głową w dół z okna, mając przed oczami
przepaść, niknącą w cieniu rzucanym przez skalne ściany.
-
Lew, to przestaje być śmieszne! - protestował Alex głosem
zdradzającym coraz większą panikę. - Wciągnij mnie w tej chwili!
-
No nie wiem... - Odilion przesunął dłoń, poprawiając uścisk na
nodze przyjaciela. - Chyba nie dam rady.
-
Co masz na myśli przez: „nie dam rady”?!
-
Nie do końca to przemyślałem. Rozumiesz, człowiek wyrwany ze snu
nie myśli racjonalnie tak od razu. Potrzebuję chwili na ocenę
sytuacji, i przewidzenie konsekwencji, a wiesz jak to jest na pół
śpiąco...
-
Dobra, zrozumiałem! Więcej cię nie obudzę znienacka! Obiecuję!
-
Wszystko pięknie, tylko że dalej nie dam rady cię wciągnąć. I
coraz mocniej zaczynają mnie boleć ramiona. Strasznie jesteś
ciężki, chyba pora na jakąś dietę.
-
No to zawołaj Magnusa!
-
Magnus poszedł umyć zęby. Swoją drogą, jest w paskudnym
nastroju. Chyba nie spodobały mu się twoje wrzaski.
-
Na kozły Thora, czego jeszcze chcesz?
-
Hm, będzie tego... Chciałbym, żeby zima się opóźniła, żeby
nasze pokoje były koedukacyjne, żeby miotła nie piła we wrażliwe
miejsca... Nie pogardziłbym też porządną jajecznicą na
śniadanie. Z boczusiem.
-
Rzucę ci na miotłę zaklęcie poduszkujące.
-
Dobra.
Odilion
sięgnął w dół, chwycił Aleksa za bluzę i pociągnął w swoją
stronę. Chwilę później niefortunny dowcipniś siedział na
parapecie, mocno wbijając w niego palce. Podniósłszy wzrok,
zobaczył Magnusa, który opierał się o futrynę drzwi
łazienkowych, beznamiętnie szczotkując zęby.
-
Serio? - nie dowierzał Mannerheim. - Sądziłem, że przynajmniej
stoisz za nim i napawasz się cudzym nieszczęściem.
-
Nie mogę patrzeć, jak ktoś dokucza moim kumplom.
-
Mogłeś w takim razie stanąć w mojej obronie.
Magnus
wycelował w niego szczoteczkę.
-
Ty zacząłeś, więc nie próbuj się migać od konsekwencji. Nie
marudź, tylko wytłumacz nam, dlaczego nie dotarłeś na statek.
Mina
Aleksa zrzedła. Spuścił wzrok.
-
Dobra. Tata źle się poczuł, musiałem go zabrać do szpitala.
-
Ale to nic poważnego? - zmartwił się Odilion. Zupełnie stracił
ochotę do żartów.
-
Raczej nie. Ale nie wyglądało najlepiej, więc wolałem...
-
Jasne. - Magnus nie pozwolił mu dokończyć. Świetnie rozumiał, że
tego rodzaju sytuacja nie mogła nie otworzyć wciąż świeżej rany
powstałej po utracie matki. - Został pod opieką uzdrowicieli?
-
Tak. Na szczęście ciotka była na dyżurze, zajęła się
wszystkim, ale nie mogłem wyjechać z miasta bez pewności, że
zagrożenie minęło...
-
Normalna sprawa. Miałeś okazję się zdrzemnąć? Wytłumaczymy
cię.
-
Nie trzeba, przespałem kilka godzin, zanim ciotka wysłała mnie
kominkiem do gabinetu mistrza Adlera.
-
No to ruchy, bo spóźnimy się na śniadanie.
Pierwsze
zajęcia z zaklęć przewidziano dla klasy Viktorii dopiero we
wtorek, a do tego czasu szkołę obiegło mnóstwo plotek na temat
nowego nauczyciela. Według Aleksa większość była wyssana z
palca.
-
Sądzisz, że tak po prostu powiedział grupie rozchichotanych
nastolatek, że nosi bieliznę od Gladraga?
-
Nie – stwierdziła Vespera. - Sądzę, że go podglądały.
-
Chyba żartujesz. - Mannerheim nieco się zaniepokoił. Rozejrzał
się po refektarzu, po czym ściszył głos i nachylił się przez
stół do przyjaciółki. - Gdzie?
-
Podobno w łazience nauczycieli.
-
Nie ma tam żadnych zabezpieczeń?
-
Skąd mam wiedzieć? - wzruszyła ramionami szatynka. - Tak tylko
słyszałam.
-
A mówią, że to faceci nie mogą nad sobą zapanować... Ludzie,
jakby wokół nie było atrakcyjnych, znacznie młodszych
chłopaków...
-
Sporo dziewczyn gustuje w starszych – wtrącił Odilion. - Nawet
dwa lata potrafią zrobić różnicę.
-
W twoim przypadku to raczej niewiele zmienia – docięła mu
siostra. - Ale w jego już tak. Jest tylko siedem lat starszy od
uczennic ostatnich klas, więc mieści się w granicach przyzwoitej
różnicy wieku.
-
Chyba na styk – mruknął Alex.
-
Blisko. Za parę lat taki odstęp będzie mało widoczny.
-
To i tak bez znaczenia – zauważył Odilion – bo on ma już
przecież żonę.
-
My to wiemy, ale większość szkoły nie. Nauczyciel nie ma
obowiązku dzielić się z uczniami swoim życiem prywatnym, a nawet
gdyby tak zrobił, to każdy mebel można przesunąć.
-
No wiesz co! - oburzył się von Sternberg. - Zdajesz sobie sprawę,
że jeśli mężczyzna da się w ten sposób omotać, to równie
dobrze za jakiś czas ulegnie jakiejś kolejnej dziewczynie?
-
Oczywiście. Ale kto mówi, że rozmawiamy o prawdziwym mężczyźnie?
Ja bym go nazwała nieco inaczej.
-
Ale stawiasz wszystkich innych razem z nim w szeregu sugerując, że
każdego można zmanipulować i skłonić do porzucenia obecnej
ukochanej.
-
Staram się tylko przybliżyć ci sposób myślenia niektórych
dziewczyn.
-
Nie twój, mam nadzieję?
-
Właśnie... - Alex nie mógł sobie darować drobnej uszczypliwości.
- Gdyby okazało się, że Draco przez ten cały czas miał w Anglii
dziewczynę, to co byś zrobiła?
-
Gdybym dowiedziała się teraz czy w lipcu?
-
Powiedzmy, że w lipcu.
-
Olałabym go, dopóki by z nią nie zerwał.
-
A teraz?
-
Prawdopodobnie byłyby trupy.
Alex
i Odilion wpatrywali się w nią z minami tak strapionymi, że chcąc
nie chcąc musiała się roześmiać.
-
Szkoda, że siebie nie widzicie. - Pokręciła głową, wciąż nie
mogąc się opanować. Spojrzała na Viktorię, która od dłuższego
czasu nie uczestniczyła w rozmowie. Więcej, uświadomiła sobie
Vespera, chyba zupełnie się nie odzywała od śniadania, które
zjedli kilka godzin wcześniej. - Martwisz się zaklęciami? -
zwróciła się do przyjaciółki.
-
Nie – odparła Black. W zamyśleniu odrywała małe kawałki
naleśnika i wkładała je do ust. - Staram się o nich nie myśleć.
-
Ale chyba kiepsko ci idzie... - zauważył Odilion.
-
Oczywiście. Zwłaszcza, gdy jedynym tematem w szkole najwyraźniej
jest on.
-
Przepraszam, już nie będziemy – obiecała Vespera. - Poza tym na
pewno niedługo znajdzie się ciekawszy temat plotek.
-
Oby. Wystarczy, że muszę chodzić na jego zajęcia.
Właśnie
tę chwilę wybrał sobie Magnus, by się do nich przyłączyć.
-
A ty gdzie byłeś? - zdziwiła się Vespera.
-
Wolałbym nie wdawać się w szczegóły. - Blondyn zajął wolne
miejsce na ławce i przysunął sobie pieczywo. - Alex, czego
chciałeś od Eleny?
-
Słucham? - odparł zagadnięty, unikając jego wzroku.
-
Nie próbuj ściemniać. To dla niej bardzo ważny rok, jak się
dowiem, że zawracasz jej głowę bzdurami i odciągasz od nauki...
-
Daj spokój, chciałem tylko o coś zapytać. Nie można już
rozmawiać z gospodynią szkoły?
-
Rozmawiaj z Carlem albo Natalią, jeśli chcesz coś od gospodarzy.
Elena chce w przyszłym roku wyjechać na wymianę do Castelobruxo,
nie uda jej się, jeśli ktoś będzie jej
przeszkadzał.
-
Nie no, ależ ty jesteś przewrażliwiony... Mamy pierwszy tydzień
września! Ani mi w głowie udawać, że jej nie znam, bo ty tak
mówisz. Poza tym to mądra dziewczyna, na pewno sobie świetnie
poradzi.
Vespera
przewróciła oczami. Dobrze wiedziała, że kuzynka Magnusa robi
maślane oczy do Aleksa, a z tego, co zdążyła zaobserwować,
niezupełnie bez wzajemności. Najwyraźniej Mortensen też nie był
ślepy, ale w ogóle się z nim nie zgadzała.
-
Magnus, wiesz, że jak będziesz naciskał, to on zrobi dokładnie na
odwrót? - zagaiła złudnie niewinnym tonem.
-
Wcale nie – oburzył się Alex. - Nie przeszkadzałbym Elenie, żeby
dokuczyć temu palantowi. Za kogo mnie uważasz?
-
Moja opinia ma raczej mało istotne znaczenie – mruknęła do niego
panna von Sternberg, po czym dała mu pstryczka w udo tak, żeby
Magnus nie widział. - Mógłbyś podać mi dżem?
Alex
zachichotał, gdy dotarł do niego jej mały podstęp. Jasnowłosy
przyjaciel pewnie też go zrozumiał, i może dlatego porzucił
temat.
Vespera
pomyślała, że powinna zostać zawodową swatką. Obserwując brata
i przyjaciółkę, którzy aktualnie debatowali nad różnicami we
właściwościach krwi smoka i krwi chimery, zastanawiała się,
który sposób będzie tu najwłaściwszy. Nie było żadną
tajemnicą, że jej brat wielbi ziemię, po której stąpa Viktoria,
ale nie będzie na nią czekał wiecznie. A ona mogła się zasłaniać
kontraktowym narzeczonym, tylko dlaczego w takim razie pozwalała
Odilionowi na jego zachowanie?
Za
długo już odkładała zajęcie się tą sprawą, licząc na
naturalne rozwinięcie się sytuacji, ale dość tego. Za dziesięć
miesięcy Odilion skończy szkołę i wyruszy z chłopakami na swoją
wielką wyprawę, nie ma więc czasu do stracenia. Nie pozwoli mu
opuścić kraju bez nadziei.
-
Wyjaśnisz mi, dlaczego się tak podejrzanie uśmiechasz? - zagadnął
ją Magnus.
-
Nie – odparła, opierając podbródek na zgiętej dłoni. - Ale
zobaczysz tego efekty.
Pracownia
zaklęć była zdecydowanie najprzyjemniejszą salą w Durmstrangu.
Mieściła się na szczycie zamkowej baszty, wyposażono ją w
ogromne, zwieńczone łukami okna, a widok za nimi mógłby służyć
miłośnikom pejzaży za niewyczerpaną inspirację. Mistrzyni
Verdandi zajęła ją siedemnaście lat wcześniej, gdy jej
poprzednie miejsce pracy padło ofiarą wybuchu w położonej poniżej
klasie alchemii (później nikomu jakoś nie przyszło do głowy, by
zagospodarować feralne pomieszczenie). Nowa pracownia
odzwierciedlała metody pracy nauczycielki – staromodne ławki
ustawiono w podkowę, wnętrze było jasne i przestronne, a ściany
zupełnie puste. Pod oknami, w miejscu wolnym od stolików uczniów,
stało biurko Verdandi, przy którym można ją było znaleźć
głównie poza zajęciami, ponieważ w ich trakcie wędrowała po
klasie, obserwując postępy uczniów i udzielając wskazówek.
Czasami pół lekcji poświęcała na rozmowę o jakimś problemie,
który jej wychowankowie napotkali w trakcie pisania referatów,
innym razem opowiadała o mało znanych bądź rzadko używanych
zaklęciach, i choć zwykle ich nie uczyła, ponieważ nie należały
do obowiązkowego programu, to zawsze zachęcała do samodzielnych
studiów, podając tytuły odpowiednich pozycji literackich.
Doskonale wiedziała, że zaklęcia mają najwyższy procent
zdawalności w szkole, a jej sposób nauczania gwarantował
przerobienie rocznego materiału w czasie krótszym niż wymagało
ministerstwo, miała więc mnóstwo okazji, by przekazać dodatkową
wiedzę każdemu, kto był skłonny ją przyjąć, bez nacisku na
tych, którzy potrzebowali skupić się na innych dziedzinach. Nigdy
też nie twierdziła, że jej przedmiot jest najważniejszy ze
wszystkich, ale uczniowie robili to za nią. Z tym większym
niepokojem podchodzili do nowego nauczyciela, którego metody mogły
być zupełnie inne.
Szesnastoosobowa
klasa piąta (wydzielona z większej grupy rówieśników)
niespiesznie zajęła swoje miejsca we wtorkowe popołudnie,
rozłożyła książki i różdżki na blatach, po czym zaczęła
intensywnie szeptać. Gdy nowy nauczyciel wszedł do sali, zamykając
za sobą drzwi, nagle zapadła taka cisza, że można by usłyszeć
śmierciotulę, gdyby akurat jakaś się tu zaplątała.
Mężczyzna
podszedł do biurka, stanął przed nim i oparł dłonie na biodrach.
-
Cześć. Jestem Tidal Aldhem, i najwyraźniej mam was uczyć zaklęć.
Naturalnie to tylko taki eufemizm, bo z tym przedmiotem mało kto ma
kłopoty, więc jestem pewien, że świetnie się dogadamy.
-
Świetnie to się zapowiada – mruknęła Viktoria, z całej siły
powstrzymując się od wywrócenia oczami. Nie przegapiła jednak
okazji, by przyjrzeć się nowemu nauczycielowi. Sięgające do
ramion ciemnozielone włosy zrobiły mniejsze wrażenie, niż mógł
się spodziewać (w dziewięćdziesiątym trzecim roku na wymianę do
Durmstrangu przyjechało pięciu uczniów Mahoutokoro, których
barwne fryzury zapoczątkowały nową modę; Odilion był jednym z
pierwszych, którzy się jej poddali). Jego twarz dobrze znała.
Aidan nie był na tyle małostkowy, by niszczyć szkolne pamiątki,
więc widziała ją na zdjęciach i zapisała trwale w pamięci. Tę
jego zdzirę też.
-
Muszę przyznać, że miło jest pracować w tak małej grupie. W
mojej poprzedniej szkole we Włoszech nie dało się stworzyć nawet
dwóch klas na żadnym roku, w związku z czym liczyły po więcej
niż dwadzieścia osób.
-
Przepraszam... - Vespera podniosła rękę.
-
Tak?
-
Z dwudziestu osób da się zrobić dwie klasy. W Hogwarcie bywają
takie z dziesięciorgiem uczniów.
-
Hogwart ma siedem rozległych pięter i nauczycieli przypisanych do
pojedynczych przedmiotów. Mniej słynne szkoły muszą się obejść
bez podobnych udogodnień. Tak czy inaczej, zaczniemy może od
listy... - Obszedł biurko i wziął do ręki pergamin. - Chciałbym
przynajmniej pobieżnie przypisać imię do twarzy, postaram się was
za bardzo nie mylić. Pewnie część z was jest spokrewniona z moimi
szkolnymi kolegami. Kogo tu mamy... Viktoria Black.
Angielka
niechętnie uniosła dłoń.
-
Obecna.
-
Fantastycznie. Nie chcę być niedyskretny... ale czy jesteś może
spokrewniona z brytyjską rodziną Blacków?
-
Owszem.
-
Jest córką Syriusza Blacka – oświadczył Sigurd Forsberg, za co
Viktoria miała ochotę go udusić.
-
Naprawdę? Przyznam, że to skojarzenie nie przyszło mi do głowy.
Dobrze, dalej... - zerknął na listę i uśmiechnął się. - Eryk
Brolin Czwarty.
-
To ja – odezwał się wywołany, szczupły rudowłosy chłopak z
jasnoniebieskimi oczami.
-
Jak się miewa twoja ciotka, Izolda? Od paru miesięcy nic o niej nie
słychać...
-
Ma się świetnie, tylko jej duma ucierpiała po incydencie w
Egipcie. Obawiamy się, że niedługo zaszczyci nas nową częścią
swojego pamiętnika.
-
Zawsze oryginalnie ujmowała swoje myśli, trzeba jej to przyznać.
Pozdrów ją ode mnie, jeśli będziesz miał okazję. Kto
następny... Bryndis Einarsdottir.
Wydawało
się to niemal nieprawdopodobne, ale Aldhem był w stanie zapytać
każdą osobę w klasie o jakiegoś krewnego – czasem sławną
postać bądź nauczyciela Durmstrangu, a niekiedy po prostu o
rodzeństwo. Tak było z Vesperą, ponieważ zarówno Odilion jak i
Konrad mieli pierwszą lekcję zaklęć przed nią. Za każdym razem
o coś pytał, wykazując zainteresowanie, a nawet pewną wiedzę na
temat rodzin uczniów.
Ten
przydługi wstęp zajął sporo czasu, po czym Aldhem zrobił im
powtórkę materiału z ubiegłych lat. Ponieważ w przeciwieństwie
do Verdandi nie wiedział, kto sobie uprzednio nie radził, każdy
musiał zaprezentować cały szereg zaklęć, co było dość nudne.
Kiedy w końcu ustalił, że nic nie trzeba powtarzać, zadał im
rozdziały do przeczytania i wypuścił dziesięć minut przed końcem
lekcji.
-
I co powiesz? - szepnęła Vespera, gdy na korytarzu przepuściły
najwyraźniej spieszącą się Katerinę.
-
Moment – mruknęła panna Black. - Hej, Sigurd!
Chłopak,
który właśnie miał je wyminąć, zwolnił i zwrócił się do
niej z uśmiechem na nieco pulchnej twarzy.
-
Tak?
Viktoria
objęła go ramieniem, nakłaniając do dotrzymania jej tempa.
Vespera w milczeniu podążała za nimi.
-
Kochany, jak długo my się znamy?
-
No wiesz! - zaśmiał się. - Przecież jeszcze sprzed szkoły. Na
tamtych wyścigach, kiedy Anahita poznała Aymera... - Zająknął
się, bo przypomniał sobie, że początek jego znajomości z
Viktorią nie był zbyt fortunny. Z jakiegoś powodu, którego dziś
już nie pamiętał, nazwał spotkaną na festiwalu niewysoką
dziewczynkę chochlikiem... i skończył z niebieską skórą. Tak
się bowiem złożyło, że panna Black znała wówczas jedynie
chochliki kornwalijskie, i bardzo lubiła zmieniać przedmiotom ich
barwę. Skończyło się na zawarciu pokoju w obecności rozbawionego
ojca Sigurda, jego kuzynki Anahity, Aidana oraz Aymera i Bastiena. W
efekcie tego przypadkowego zdarzenia kilka lat później doszło do
zawarcia małżeństwa państwa Coudenhove, natomiast Viktoria co
roku na urodziny otrzymywała bukiet niebieskich róż. Nie
pogardziła też faktem, że dzięki Sigurdowi o wiele szybciej
zaadaptowała się w szkole.
Jednak
jakakolwiek żywiona do niego sympatia nie usprawiedliwiała zbyt
długiego języka.
-
W takim razie na pewno wiesz, jak bardzo nie lubię opowiadać obcym
o mojej rodzinie? Zwłaszcza o ojcu?
-
Na Odyna, przepraszam! - Raptownie się zatrzymał i złapał ją za
rękę. - Wypsnęło mi się... naprawdę nie miałem nic złego na
myśli... Wierzysz mi, prawda?
-
Oczywiście – uspokoiła go. - Po prostu chciałabym, żeby to się
więcej nie powtórzyło. Mogę ci zaufać?
-
Zawsze! Tylko powiedz, że się na mnie nie gniewasz, bo z twoimi
obecnymi umiejętnościami pewnie nie zmyłbym z siebie zaklęcia do
końca świata...
-
Już w porządku. Ale jesteś zbyt beztroski w stosunku do
nieznajomych, musisz na siebie uważać...
-
No ale to nauczyciel! A jego ojciec uczył się z moim w szkole.
Viktoria
rozejrzała się ostrożnie, by upewnić się, że korytarz jest
pusty, i pokazała mu gestem, by się przysunął.
-
A skąd mamy wiedzieć, z kim i gdzie przebywał, zanim zgłosił się
na to stanowisko? Wiesz, że mój ojciec nie ma żadnych krewnych o
tym samym nazwisku? Nie ma już „brytyjskiej rodziny Blacków”,
więc dlaczego o niej wspomniał? I czy to normalne, prześwietlić
życiorysy wszystkich swoich uczniów? Jesteśmy małą
społecznością, ale nie aż tak, by wszyscy się jakimś cudem
znali osobiście. Coś tu jest nie tak, Sig.
-
Dlaczego ja na to nie wpadłem? - Chłopak uderzył się w dłonią w
czoło. - Teraz to takie oczywiste...
-
Bo jesteś zbyt ufny. I to słodkie, ale zupełnie niepraktyczne. Nie
możemy liczyć, że wszyscy będą wobec nas w porządku.
-
Zapamiętam. Dziękuję, Tori.
-
Uważaj na siebie.
Sigurd
ruszył w swoją stronę, a Vespera, która dyskretnie pilnowała, by
nikt ich nie podsłuchał, przysunęła się do przyjaciółki.
-
Robisz mu wodę z mózgu.
-
Dbam tylko o własną skórę. I jego przy okazji też. Nan mówi, że
całe życie go będą wykorzystywać, jeśli nie zacznie patrzeć
krytycznie na ludzi, i ja się z nią zgadzam.
-
A skoro masz sposoby i środki, które jej są niedostępne...
-
I to mówi osoba, która zbałamuciła mi kuzyna! Cały jego ostatni
list był o tobie, słowem się nie zająknął na żaden inny temat.
-
Daj przeczytać.
-
Nie mogę, bo zadał mi kilka niedyskretnych pytań. Jak będziesz
niedobra, to mu na nie odpowiem.
-
Ośmielasz się mnie szantażować, wykorzystując do tego uczucia
dwojga niewinnych nastolatków?
-
Niewinnych? A co wyprawialiście w moje urodziny? Kiedy was
znaleźliśmy, miałam wątpliwości, która kończyna jest czyja.
-
Do dziś jestem na was o to zła.
-
Koniec końców i tak wyszło ci na zdrowie, bo minął prawie
miesiąc, on dalej szaleje na twoim punkcie, a ciotka Narcyza chce
poznać twoich rodziców. Wygląda na to, że już się umówili.
-
Żartujesz sobie? I mówisz mi o tym dopiero teraz?
-
Jakoś nie było okazji.
-
Chcę wszystko wiedzieć, już!
-
Ale jesteśmy umówione z chłopakami...
-
Mogą zaczekać, ja nie! - oświadczyła, po czym zaciągnęła
przyjaciółkę do najbliższej łazienki.
Kingsley
Shacklebolt miał kiepski dzień – i to od pierwszego września.
Prasa domagała się stanowiska aurora prowadzącego, żądny sukcesu
minister opowiadał się po ich stronie, a Dumbledore nalegał, by
opóźniać, póki się da. No cóż, długo to raczej nie potrwa,
mając taką sprawę nie można zbyt długo ignorować tropu –
przecież chodzi o najzacieklejszego zwolennika upadłego reżimu.
Kingsley zupełnie szczerze starał się postawić w skórze tych, którzy w
przeciwieństwie do niego nie wiedzieli, jak to w rzeczywistości było, ale
niespecjalnie mu to ułatwiali, zwłaszcza w dni takie jak dziś.
I
jeszcze Syriusz. Naprawdę mu nie zazdrościł – nie miał chłopak
lekko, niemniej jednak mógłby czasem odpuścić działanie pod
wpływem chwili, i zastanowić się, jak jego decyzje oddziałują na
otoczenie. Gdyby łaskawie pożegnał się z Harrym w domu, zamiast
na dworcu, cała sprawa nie miałaby miejsca. Z drugiej strony,
Dumbledore też nie był bez winy. Istniały przecież takie rzeczy
jak eliksir wielosokowy czy zaklęcia kamuflujące, a Syriusz rwał
się do jakiegoś zajęcia. Historia z dworcem była najlepszym
przykładem, że jeśli go czymś nie zajmą, zacznie działać na
własną rękę – niekoniecznie tak, jakby sobie tego życzyli.
Kingsley cenił inicjatywę i odwagę, za to bardzo nie lubił
marnotrawstwa, a trzymanie w zamknięciu faceta, który mógł i
chciał pomóc, było zwyczajnie bez sensu. Już Kingsleya w tym
głowa, by zamydlić ministerstwu oczy. Należał do Zakonu Feniksa
zaledwie od paru miesięcy, większości tych ludzi nie znał
wcześniej osobiście, ale ufał Alastorowi i jak dotąd się nie
zawiódł. Dumbledore to inna sprawa. Trzeba było mieszkać pod
skałą, żeby nie słyszeć o Albusie Dumbledore, ale dociekliwy
aurorski umysł dostrzegał pewne rysy na obrazku dobrodusznego
staruszka. O zwycięstwie nad Grindelwaldem wiedzieli wszyscy – i
wszyscy też zapominali, że obecny dyrektor Hogwartu, już wówczas
stawiany wśród najznamienitszych czarodziejów swoich czasów,
pozwolił czarnoksiężnikowi otwarcie działać przez prawie
dwadzieścia lat, zanim stanął z nim do pojedynku. Z Voldemortem
nawet się nie spotkał w otwartej walce, choć tu prawdopodobnie
odpowiedzialność leżała po stronie przeciwnej – w końcu
wiadomo, kto się kogo bał, wobec czego unikał starcia. Ale to, co
się działo na Grimmauld Place 12 mogło skutecznie zasiać
wątpliwości odnośnie dobrej woli Dumbledore'a wobec człowieka,
który był wobec niego lojalny podczas pierwszej wojny, jeszcze jako
młody chłopak. W dodatku sam dyrektor przekonał go o niewinności
Blacka, dlaczego więc ufał bardziej nawróconemu śmierciożercy?
Dziecinne sprzeczki Syriusza ze Snapem stanowiły dość zabawne
epizody podczas narad wojennych, nie dało się jednak nie zauważyć,
że coś tu zgrzyta. Może Kingsley był naiwny, ale mając do wyboru
kogoś, kto całe życie stał po właściwej stronie, i kogoś, kto
niedawno się na nią nawrócił (przy okazji terroryzując
małoletnich w szkole, na co skarżyli się Shackleboltowi jego
siostrzeńcy), większe zaufanie miałby do pierwszego z nich.
Oczywiście, na pewno były jakieś powody – nie można też
skreślać Snape'a tylko dlatego, że kiedyś dokonał wyjątkowo
złej decyzji, a jeśli przyjął i wykorzystał szansę na poprawę,
widocznie na nią zasługiwał – trudno jednak je przyjąć na
wiarę.
Ktoś
zapukał w ściankę jego boksu. Uniósł głowę znad dokumentów,
by zobaczyć przed sobą Hektora Carmichaela, kolegę po fachu.
Istnieli
tacy czarodzieje, którzy sądzili, że im mniej pokiereszowany jest
auror, tym mniej należy się go obawiać, bo zapewne w niewielu
poważnych starciach brał udział. Były to zwykle osoby z pokolenia
dobrze pamiętającego wojnę, którym za przykład służył
Szalonooki Moody. Kariera Carmichaela rozkwitła krótko po upadku
Voldemorta częściowo dlatego, że było to wówczas bardzo
popularne myślenie. Poszarpana blizna przecinająca mu twarz od
czoła aż po policzek stale przypominała jego przełożonym, że w
pojedynkę wykończył starego Mulcibera, wyjątkowo zaciekłego
drania. Do dziś zresztą spoglądanie na tę szramę wywoływało w
młodszych pracownikach pewien niepokój... i powodowało
oddelegowanie do wyjątkowo upierdliwych zajęć, jeśli gapili się
zbyt długo.
-
Widziałeś szefa? - zapytał przybyły, opierając się leniwie o
ściankę.
-
Wyglądam jak jego asystent?
-
Za mało jesteś naburmuszony. Daj coś do pisania.
Shacklebolt
bez słowa podsunął mu kałamarz z piórem. Drugi auror naskrobał
podpis na dokumencie, używając jako podkładki biurka kolegi.
-
Dzięki.
-
Przyjąłeś wolontariusza? - zdumiał się Kingsley, rozpoznając
formularz trzymany przez Hektora.
-
Niezupełnie. Szwecja chce wiedzieć, co robimy w sprawie Karkarowa,
więc przysyłają mi obserwatora. Sami będą mu płacić, ale nie
będzie łaził samopas, zwłaszcza przy obecnych nastrojach. Dość
mamy własnych kłopotów.
-
Szwecja zajmuje się Karkarowem?
-
Nie sugeruj się. Cała Skandynawia chroni tajemnicę położenia
Durmstrangu, jakby zależało od tego ich życie. Pewnie akurat oni
mają odpowiedni departament. Albo ktoś od nich lubi się z nowym
kierownictwem.
-
Raczej nie lubi. Po odnalezieniu Karkarow będzie pewnie chciał
wrócić na dawne stanowisko.
-
Gdyby tak było, właśnie tam by uciekł.
-
Skąd wiemy, że tak nie jest?
-
Nie wiemy. Nie zgodziłem się na wymazanie pamięci po wizycie w
Durmstrangu, więc nie pozwolili mi na nią. Rozmawiałem z
wicedyrektorem na neutralnym gruncie, ale wiesz jak to jest.
-
Ten obserwator ma być próbą załagodzenia sytuacji czy wręcz
przeciwnie?
-
Cholera ich wie. Byle się do czegoś przydał, zamiast wchodzić w
drogę.
-
Kiedy przyjeżdża?
-
Scrimgeour chce, żeby był tu jutro rano. Zupełnie mi to nie na
rękę, będę wolny dopiero po południu, a nie zostawię go, żeby
się szwendał po ministerstwie...
-
Młoda może się nim zająć. O ile wiem, nie ma nic pilnego do
roboty.
Hektor
podrapał się po dwudniowym zaroście.
-
A wiesz, że to niegłupia myśl? Jak wrócę, będę mógł od razu
dać mu zajęcie bez zbędnych wstępów.
-
Powodzenia. - Kingsley wrócił do swoich papierów, sprawiając
wrażenie, że uważa temat za zamknięty. Tymczasem nadal analizował
możliwości. W końcu co komu zaszkodzi, by Tonks wybadała nowy
nabytek? Skorzysta i Zakon, i Carmichael, a młoda aurorka wzbudzi
mniejsze podejrzenia, niż ktokolwiek inny. Co mogłoby pójść nie
tak?
-
Nawet sobie nie wyobrażasz – uśmiechnął się Aidan.
Trzeba
uczciwie przyznać państwu Malfoyom, że dołożyli wszelkich
starań, by nie okazać niepokoju w jego obecności. Kiedy widzieli
go ostatnio, przyniósł wielką zmianę w ich życiu, odbierając im
dziecko, które pokochali jak własne. Nie dał sobie wytłumaczyć,
że przecież jest jeszcze bardzo młody (Narcyza użyła wówczas
wszelkich znanych sobie kurtuazyjnych sztuczek, by go nie obrazić; w
końcu z tą rodziną nigdy nic nie wiadomo), że brak obecności
matki i ojca, choćby symbolicznych, może Viktorii raczej
zaszkodzić, niż pomóc, podobnie jak takie drastyczne zmiany w
życiu. Przecież nawet zaoferowali, by się do nich wprowadził.
Okazał się jednak dobrze przygotowany – miał odpowiedź na każde
pytanie, szczegółowo zaplanowane procedury bezpieczeństwa, a
sposobem, w jaki dobierał słowa, modulował głos i świdrował ich
wzrokiem tak niesamowicie imitował Czarnego Pana, że w pewnym
momencie po prostu się poddali.
-
Ja nie jestem zaskoczona – oświadczyła Narcyza. Doskonale
opanowana, podejmowała gościa w swoim ulubionym salonie o
fioletowych ścianach i słuchała pochwał na temat syna.
Popołudniowa herbatka nie mogła jej smakować bardziej. - Draco
wielokrotnie miał okazję widzieć, jakie rzeczy uspokajają
Viktorię. To zupełnie naturalne, że umiał do niej dotrzeć.
-
Nocne koszmary to jednak coś innego niż tego typu zagrożenie. -
Lucjusza trudniej było przekonać o doskonałości Dracona. Kochał
syna, ale w przeciwieństwie do żony nie był ślepy na jego wady –
za to na swój w nich udział już tak. - Sądziłem, że to
bezpieczne miejsce.
-
I tak jest. Pojedynczy incydent, zresztą zażegnany, nim ktokolwiek
ucierpiał, to jedynie drobne utrapienie. Reputacja właścicielki
skutecznie zniechęca niechcianych gości, a tamtego dnia jasno i
wyraźnie dała do zrozumienia, dlaczego. - Aidan odstawił filiżankę
na spodek, po czym ponownie spojrzał na gospodarzy, tym razem bez
uśmiechu. - Powiedziałem wam, że przyjechałem do pracy, i tak
jest. Wiem, że stosunki między nami nie należą do najlepszych,
ale w moich oczach rodzina Viktorii jest także moją rodziną, i ze
względu na nią nie chcę, by mój pobyt w Anglii w jakikolwiek
sposób wam zaszkodził. Dlatego nie zamierzam nadużywać waszej
gościnności. Spędzę trochę czasu w waszym ministerstwie, i może
się zdarzyć, że się gdzieś spotkamy. Moja szefowa wie, że się
znamy, nie sądzę, by to dalej przekazała, ale nigdy dość
ostrożności. Dlatego chcę was uprzedzić, że będę się trzymał
wersji oficjalnej, ale jeśli nikt nie zapyta o Viktorię, nikomu nie
zamierzam o niej mówić, jak długo będzie to możliwe, i proszę
was o to samo.
-
Naturalnie - powiedział Malfoy. - Pozostaje jednak pewien problem. W
ministerstwie pracuje kilka osób, które mogą pamiętać, jak
wyglądał Czarny Pan w młodości, część uczęszczała do
Hogwartu w tym samym czasie, a nieraz są to osoby raczej wysoko
postawione. A ty, cóż...
-
Wyglądam jak on.
-
Nie zrozum nas źle - odezwała się prędko Narcyza. - Nie wiemy,
kto pracuje dla Dumbledore'a, a i on sam bywa wciąż w ministerstwie
przy różnych okazjach, choć to prawda, że ostatnio rzadko. Ale
mogą cię wysłać wszędzie... choćby do Hogwartu, przecież tam
ostatnio widziano Karkarowa...
-
Doceniam waszą troskę - zapewnił Aidan. - Pomyślałem także i o
tym. - Sięgnął pod szatę i wydostał spod niej zawieszony na
łańcuszku pierścień. - To metamorfamulet, jeden z tych starszych.
Dostałem go od dziadka właśnie na taką sytuację. Nie mogę
zmienić wyglądu całkowicie, bo zawsze istnieje możliwość, że
spotkałem wcześniej kogoś, kto pracuje w ministerstwie, i zauważy
niedopasowanie nazwiska do twarzy... ale ten drobiazg gwarantuje, że
osoba, której wydam się do kogokolwiek podobny, szybko straci
zainteresowanie tematem. Ludziom ciągle zdarzają się takie rzeczy,
więc powinno zadziałać. - Schował pierścień, nie odwracając
wzroku od państwa Malfoyów. - Jest jeszcze jedna sprawa, którą
muszę poruszyć, i chciałbym, żebyście byli ze mną absolutnie
szczerzy.
Lucjusz
nie musiał czekać na pytanie.
-
Nie ma powodu, by to przed tobą ukrywać. To prawda.
-
Pod koniec czerwca?
-
Tak.
-
Dlaczego nas nie powiadomiono? Draco mógł przekazać wiadomość.
-
Takie otrzymaliśmy rozkazy. Nie interweniować, dopóki nie
pojawicie się w kraju.
Aidan
pochylił się do przodu, oparł brodę na splecionych palcach i
przymknął oczy. Czekanie wydawało się Malfoyom wiecznością.
-
W porządku. - Młody Valerious wstał, zapiął marynarkę i
uśmiechnął się do rozmówców. - Najwyraźniej mam umówione
spotkanie.
Pokój
był mniejszy, niż zapamiętał. Zapalił lampę na stole, a wówczas
jego wzrok od razu przykuł wykonany z gliny, piasku i kamieni model
zamku, który zbudował, gdy miał siedem lat. Maleńkie okna
rozbłysły światłem, gdy podszedł bliżej. Ponad wysokie wieże
wystrzeliły srebrno-zielone fajerwerki, pomiędzy którymi uformował
się ni mniej, ni więcej, tylko Mroczny Znak.
Uśmiechnął
się gorzko. Pamiętał szok, który przeżył, gdy dowiedział się,
czym jest ten symbol. Dziadek się z nim nie cackał, z marszu zabrał
się za burzenie wszystkiego, w co chłopiec wierzył przez pierwsze
lata życia, i można nawet przypuszczać, że omal się nie spóźnił.
A mimo to nigdy nie zapomniał, w jaki sposób uśmiechnął się
ojciec, gdy poprosił go o nauczenie zaklęcia Morsmordre. Sądził,
że to coś w rodzaju herbu, i właściwie tak było. Nikomu nie
opowiadał o tym zamku, czuł zażenowanie, choć jego wina leżała
wyłącznie w nieświadomości. W tej chwili miał ochotę go
zniszczyć, ale nie mógł tego zrobić, jeśli chciał stąd wyjść
w jednym kawałku.
Niespiesznie
obejrzał ciemne, gustowne meble wypełniające pokój. Zastanowił
się przez chwilę, czy wybierała je Winylda, czy jego matka. Lubił
myśleć, że matka, ale nigdy nie zapytał. Przestał o nią pytać
wcześniej, niż pojawiły mu się w głowie ważne pytania. Dziadek
też niechętnie mówił o córce. Uwielbiał wnuka, i zrobiłby dla
niego prawie wszystko, ale o Vigdis opowiadał rzadko, głównie źle.
Matka wdała się w zły romans, po czym, zaślepiona Voldemortem,
uciekła do Anglii i nigdy nie wróciła. Aidan starał się jej nie
oceniać. Nie znał jej wersji wydarzeń, i nigdy nie pozna. W tej
kwestii nie ufał nawet dziadkowi, nie mówiąc o ojcu ani Winyldzie.
Jedyną
namiastką matki, jaką dobrze wspominał, była Daria Diana.
Pojawiła się znienacka, z tymi jej idealnie prostymi włosami,
pretensjonalnym akcentem oraz małym zaokrągleniem na wysokości
talii, w którym przez wiele miesięcy rosła jego siostra. Ojciec
sprowadził ją do domu, żeby nikt się nie dowiedział o ciąży.
Taki rodzaj troski wydawał się w jego przypadku zaskakujący, ale
okazało się, że był to pomysł panny Malfoy. Na początku myślał,
że Daria jest jego macochą, ale dziewczyna szybko wyprowadziła go
z błędu. Nie kryła się z tym, że nie kocha jego ojca i nie jest
z nim w związku, za to za Aidanem przepadała i spędzała z nim
tyle czasu, ile tylko mogła. Jego życie w Twierdzy Cieni zmieniło
się diametralnie od poznania jej, i aż do zniknięcia ojca było
znacznie lepsze niż wcześniej.
Nie
wiedział, jak zginęły jego matka i matka Viktorii. Sądził
jednak, że zna odpowiedź, i w obu przypadkach była taka sama.
Ojciec nie mógł sobie pozwolić na takie ryzyko nielojalności
swoich dzieci.
Posłania
umieszczono w głębi pokoju. Odgarnął zielonkawą zasłonę z
lekkiej, półprzezroczystej materii, by zobaczyć za nim przykryte
szmaragdową narzutą łóżko i kołyskę z ciemnego, rzeźbionego
drewna. Tamtej nocy Aidan nie zawracał sobie głowy uporządkowaniem
pościeli, a jednak po jego odejściu ktoś o to zadbał. Stary,
pluszowy wąż, którego Viktoria dawno temu sponiewierała
pierwszymi mlecznymi zębami, nadal leżał na jej poduszce. Nie mógł
się nie uśmiechnąć.
Kiedyś
siostra miała własną sypialnię w pokoju obok. Pewnie nadal leżało
tam mnóstwo jej rzeczy. Jednak gdy jej matka umarła, przez kilka
kolejnych nocy tak krzyczała, że Winylda odpuściła i pozwoliła
jej spać u Aidana. Wrzaski ustąpiły jak ręką odjął.
Usiadł
na swoim dawnym łóżku. Zrobił to świadomie i celowo, ponieważ
właśnie tutaj ostatni raz widział go ojciec. Nie mógł sobie
pozwolić na najmniejszy błąd, zbyt wiele miał do stracenia.
Zasłona
zafalowała, zdradzając przepływ powietrza między pomieszczeniami.
Ciche kroki absurdalnie sugerowały, że przybyły stara się
ograniczyć czyniony hałas, ponieważ lata temu spały tu dzieci.
Przez
chwilę spoglądali na siebie poprzez zielonkawy materiał. Aidan, z
dłonią na obramowaniu kołyski, patrzył na człowieka, którego
nie poznawał - a jednak w jakiś sposób czuł, że te wężowe rysy
i czerwone oczy są właściwsze niż twarz, którą ledwie już
pamiętał. Tłumił myśli, których nie chciał eksponować, co nie
znaczy, że o nich nie pamiętał.
Kłamca,
manipulator, arogancki wichrzyciel. Charyzmatyczny przywódca, za
którym poszły zaślepione tłumy. Zimnokrwisty zabójca,
wyrachowany sadysta, psychopata. Morderca mojej matki i mojej
zastępczej matki. Człowiek, który dał mi siostrę.
Mój
ojciec.
Młody
auror podniósł się, odsunął lekki woal, po czym spojrzał prosto
w oczy Voldemorta.
-
Zeszło ci się – zauważył z szelmowskim uśmiechem.
Właśnie sobie zajrzałam na Twojego bloga, tak z ciekawości a tu proszę nowy rozdział pojawił się już w lutym. :)
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem jak potoczy się rozmowa z tatusiem.
pozdrawiam i życzę weny
rose29
Ależ jak najlepiej :) Wiadomo przecież, jak rzewne i emocjonalne są takie spotkania.
OdpowiedzUsuńA tak szczerze, to nie wiem, czy te rozmowę opublikuję. Jest zbyt ważna, żeby ją popsuć.
Również pozdrawiam :)
Wpadłam na rocznicę. :D Czytam jeszcze raz i czekam na kontynuację. :)
OdpowiedzUsuńTeż wpadłam na rocznicę :) szkoda by było gdyby tekst umarł
OdpowiedzUsuńrose29
Nie czytać, nie można, tu się zmienia! :) A tak poważnie, to cieszę się, że jesteście, ale nie chcę Wam namotać.
OdpowiedzUsuńChwilowo mam przymusową pracę zdalną, więc przysiadłam wreszcie do tekstu... i nie chcę grrmartinować, ale chyba jestem bliżej następnego rozdziału, niż dalej :)
Och, bogowie, jak dobrze to słyszeć... czy też czytać ;p
UsuńJeśli można zapytać... kiedy będzie można czytać starsze rozdziały? xD Tak trochę mi się na jakiś czas zniknęło z blogosfery (króciutko, tylko na cztery lata ;p) i chciałam sobie odświeżyć tę historię, bo pamiętam, że ją lubiłam. A tu widzę, że też zmiany i w ogóle nowe informacje. No wow :D
Czekam z niecierpliwością.
Bea
Witaj z powrotem :)
UsuńBywa :) Sama widzisz, jak często są rozdziały, więc i u mnie bywają spore przestoje.
Do dziesiątego możesz spokojnie czytać. Jeżeli coś się tam jeszcze zmieni, to tylko kosmetycznie. Ale od jedenastego w górę na razie nie polecam, bo tam się naprawdę dużo pozmienia. Zrobił mi się konflikt w fabule - tego, co jest z tym, co chciałabym, żeby było, a niestety rozdziały już są. Aktualna liczba poprawionych rozdziałów jest w "Sowiej poczcie", prawie na samej górze.
Pytać zawsze można, czasem tylko trzeba poczekać trochę na odpowiedź, bo nie dam rady być tu codziennie :)
O rety, zajęło mi to wieczność, ale przeczytałam od początku. Nie mogłam nie. I teraz mam nadzieję, że na rozdział piętnasty będziemy czekać trochę krócej niż kolejny rok ;)
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o tę wariującą czcionkę - poprawki wprowadzałaś na bieżąco na blogu czy może wklejałaś fragmenty z Worda? Nie wiem, czy już próbowałaś, ale proponuję przenieść całość rozdziału do Worda, ujednolicić wielkość i rodzaj czcionki, a potem wkleić z powrotem na bloga. U mnie to zwykle pomaga. Jeśli zrobisz to prawym przyciskiem myszy + wklej, wejdzie Ci czcionka, jaką masz "zaprogramowaną" na blogu, a przy ctrl+c/ctrl+v przekleisz czcionkę z Worda. Taki myk, którego się niedawno nauczyłam.
Całuję,
Bea
Cóż mogę powiedzieć... Trochę napisałam na wolnym, ale ciągle mam blokady, z różnych powodów. Wróciłam już do pracy, i nie jest to do końca ulga, jeśli mam być szczera... Na zachętę zdradzę, że Aidan i Viktoria odbędą w następnej odsłonie dość istotną z punktu widzenia fabuły rozmowę :)
UsuńUdało się, dziękuję, kochana :) Faktycznie wprowadzałam zmiany w edytorze bloga, a tam mają strasznie uproszczone i chyba nie do końca dopracowane opcje... Na przyszłość będę miała mniej stresu :D
Nie ma sprawy. Ja też ciągle mam problem z czcionką albo znów mi się akapity rozjeżdżają, albo, dla odmiany, pojawiają się nie wiadomo skąd wielkie odstępy między akapitami. Blogger pod tym względem bywa irytujący, zwłaszcza przy wprowadzaniu poprawek do starszych postów ;)
Usuń