sobota, 3 lutego 2018

Rozdział trzynasty: Durmstrang

Nieobecność Aleksa rzuciła się cieniem na całą podróż. Młody Mannerheim, największa gaduła Durmstrangu, nigdy nie pozwolił, by otaczała go jakakolwiek tajemnica. Znali od podszewki całe jego życie, imiona kuzynów, liczbę ciotek, okoliczności rozbicia przez niego siedmiu, nie zawsze własnych, mioteł oraz wszystkie ustawy, dekrety i postanowienia rady nadzorczej Durmstrangu, do której ojciec Aleksa należał od dwóch lat – oczywiście, jeszcze zanim zostały podane do publicznej wiadomości. Odkąd go znali, Alex zawsze był bezpośredni i przewidywalny – a teraz zniknął, i nie mieli pojęcia, dlaczego. Gdy jednak po raz piąty przyjaciele spróbowali podjeść do tematu, Magnus postanowił zapobiec szaleństwu i wprowadził zasadę „nie rozmawiamy o Aleksie, dopóki nie dotrzemy do szkoły”.
- A jeżeli i tam go nie będzie? – zapytał Odilion.
- Wtedy będziemy się martwić. W tej chwili nie możemy zrobić nic poza czekaniem, a niepotrzebne nakręcanie się w niczym nam nie pomoże. I pamiętajcie, że wcale nie musiał płynąć „Jastrzębiem”. Wystarczyło, że pojechał z ojcem w zagraniczną delegację i z braku czasu wsiadł na „Burzę” albo „Walkirię”. – Wymienione przez Magnusa statki szkolne odbierały uczniów z maleńkich wysepek (odpowiednio: w Zatoce Biskajskiej i na Morzu Śródziemnym).* - Pogadajmy o czymś innym.
I tak zrobili, choć w głębi duszy każde niepokoiło się coraz bardziej w miarę jak odległość pomiędzy ich obecnym położeniem a celem podróży ulegała skróceniu. Tematów do rozmowy zwykle im nie brakło, a jak odbity tłuczek powracał tego dnia były dyrektor placówki, do której zmierzali.
- Na pewno w głębi ducha wszyscy się cieszą – stwierdziła Vespera, gdy mknęli ponad szczytami gór w ornitopterze. Pojazdy te, używane przez uczniów od kilkuset lat, przypominały wielkie drewniane ptaki z szerokimi skrzydłami. Wewnątrz mieściło się wygodnie sześć osób, mniej wygodnie nieco więcej. Przez oszklone otwory w kształcie ptasich oczu pasażerowie mogli obserwować całą trasę od przystani na niewielkiej, ukrytej zatoczce, przez połacie iglastych lasów porastających zbocza, aż po niezdobyte szczyty górskie. Podekscytowane pierwszaki prześcigały się w wypatrywaniu górskich jezior czy dzikich stworzeń zamieszkujących te tereny. Na starszych rocznikach widoki nie robiły już aż takiego wrażenia, choć wielu przyznawało, że panorama jest wyjątkowo piękna, zwłaszcza jeśli pierwszy września trafił się słoneczny. – Z Karkarowem było więcej problemów niż pożytku.
- Tak sądzisz? – Magnus uniósł brwi.
- Oczywiście. W końcu jego przeszłość to żadna tajemnica.
- To prawda – Viktoria oparła policzek na zgiętej dłoni, a łokieć na kolanie – ale mimo to dostał tę posadę krótko po procesie. Może rada nie widziała w tym problemu?
- Ówczesnej radzie bardzo podobał się mroczny klimat szkoły – poinformowała panna von Sternberg, również zagorzała zwolenniczka rzeczonego etapu historii Durmstrangu. – Poza tym zawsze mogli tego użyć przeciwko niemu. Potem pięciu radnych umarło i zastąpiły ich dzieci, które przeforsowały projekt poprawienia wizerunku szkoły. Sami wiecie, Krum i te sprawy…
- Przecież Karkarow był pierwszym zwolennikiem Kruma.
- Tak, bo chętnie grzał się w jego blasku. Chciał być kojarzony z czymś innym, pozytywnym.
- Nie dziw mu się tak bardzo, Ves – wtrącił Magnus. – To zupełnie zrozumiała taktyka. Nikt nie chce być utożsamiany z przegranym obozem. Gdyby Voldemort wygrał, sprawy miałyby się zupełnie inaczej. Wszyscy niezdecydowani ciągnęliby w jego stronę, a tymczasem jest dokładnie odwrotnie.
- Sądzisz, że Karkarow był niezdecydowany? – zainteresowała się Viktoria.
- Nie, sądzę, że był bardzo zdecydowany, tylko mógł nie do końca być przywiązany do towarzyszy broni. Z tego, co wiemy, oni rekrutowali się głównie ze Ślizgonów, a ci zawsze trzymają ze sobą, jak mówił nam Draco. A Karkarow nie był Ślizgonem, był z innego kraju. Zabrakło przywódcy i skończyła się jego lojalność.
- To może dopadły go rodziny tych, których wydał? – zasugerował Odilion.
- Niewykluczone. W końcu wrócił do kraju, w którym nie był zbyt popularny. Nawet jeśli nie wiemy, jakie nazwiska podał, to nieistotne, bo krewni i przyjaciele mogą nosić inne. Nie trzeba nawet szukać daleko, w Hogwarcie naucza przecież były śmierciożerca. Nie wspominając już o ojcu obecnej tu, który nie tak dawno dał nogę z Azkabanu, a wkrótce potem był widziany nie tylko w okolicach Hogwartu, ale nawet w samym zamku.
- Nie pomyślałam o ojcu – przyznała Viktoria. – Wprawdzie nigdy nie był śmierciożercą, ale nie był też przyjacielem Karkarowa. A jako że i tak jest na bakier z prawem, więc mógłby po cichu zająć się dyrektorem i nikt by mu nic nie udowodnił, przecież i tak nie wiadomo, gdzie jest. Ale jeśli chodzi o Snape'a, nie wiem, czy powinniśmy go w ogóle rozważać w tej sprawie. Draco twierdzi, że nie lubią się z dyrektorem, ale jednak to Dumbledore go zatrudnił, i nie zwolnił przez te wszystkie lata. Może tak naprawdę Snape nigdy nie był śmierciożercą.
- Albo po prostu nigdzie indziej nie dostałby pracy, więc brał, co mógł – zauważył Magnus. - Nie każdy lubi swego pracodawcę, choćby wielu naszych nauczycieli, jak dotąd przynajmniej.
- Teraz powinni się cieszyć – stwierdziła Vespera, zaplatając ramiona w ósemkę. – Wolałabym Kahrmana, ale Verdandi też nie jest złym wyborem.
Tydzień wcześniej oficjalnie ogłoszono nominację nauczycielki zaklęć na kierownicze stanowisko Durmstrangu.
- Z pewnością to zwykłe przeoczenie, że nikt nie zapytał cię o zdanie, siostrzyczko. – Odilion nie mógł sobie darować braterskiej uszczypliwości.
- Żartuj sobie, ale Kahrman byłby najlepszy.
- Wszyscy wolelibyśmy Kahrmana – zgodził się Magnus – ale nie sądziłaś chyba, że w okresie poprawiania wizerunku szkoły następcą śmierciożercy zostanie nauczyciel czarnej magii? Wątpię, by on sam się tego spodziewał.
- I tak na pewno jest mu przykro.
- Nie tak, jak będzie Draconowi, gdy otrzyma uprzejmy donos na temat, jak dalece obchodzą cię uczucia nauczyciela – odezwał się ponownie von Sternberg.
- Nie odważysz się.
- Może tam się znaleźć też wzmianka, jakoby przeszkadzało ci, że kogoś kiedyś oskarżono o bycie śmierciożercą…
- Lew, daj jej spokój – wtrąciła się Viktoria, kładąc mu dłoń na przedramieniu. Nikogo nie zdziwiło, że nagle przeszła mu ochota na dokuczanie siostrze. – Wszyscy jesteśmy zdenerwowani nieobecnością Aleksa, ale nie musimy sobie nawzajem mówić niepotrzebnych rzeczy.
- I żeby było jasne – mruknęła Vespera, korzystając z tego, że jej brat połknął język. – Nie przeszkadza mi, że ktoś był śmierciożercą. Pan Malfoy nie musiał wydawać swoich towarzyszy, by uniknąć więzienia.
- To prawda, w jego stylu byłoby raczej wydawanie w tym celu rzeczy bardziej materialnych i brzęczących – uśmiechnęła się siostrzenica owego spryciarza.
- I bardzo słusznie. – Jej przyjaciółka wzruszyła ramionami. – Trzeba sobie radzić, jak się umie. A zdrajca zawsze pozostanie zdrajcą.
- Tori, ja cię bardzo przepraszam, ale jeżeli moja siostra postanowi dołączyć do drużyny Magnusa, będę musiał interweniować.
- O to nie musisz specjalnie się martwić – pocieszył go wspomniany. – Ves zdecydowanie jest z drużyny Dracona. A mnie nawet przez myśl nie przemknęło, by ją podkupywać.
Odilion przez chwilę marszczył brwi w zamyśleniu, po czym sięgnął do swojej podręcznej torby i wyciągnął dużą tabliczkę czekolady. Podsunął ją siostrze.
- Pochorowałeś się? – Mina Viktorii wyrażała absolutny szok. Von Sternberg często dzielił się gromadzonym jedzeniem, ale oddawanie takiej ilości łakoci bez uszczknięcia ani odrobiny było czymś niespotykanym.
Vespera zaśmiała się wesoło, odłamując róg ciemnobrązowego prostokąta.
- W języku mojego brata kretyna taki gest to po prostu przeprosiny. Najszczersze, na jakie jest w stanie się zdobyć.
- I praktycznie niespotykane – dodał Magnus. – Podobnie jak ty, pierwszy raz to widzę.
Odilion przewrócił oczami.
- Bo rzeczywiście jest na co patrzeć – burknął, niezadowolony.
- Racja – zgodziła się szatynka. – Powinniście zobaczyć, ile trufli podarował naszej mamie po tym, jak wylewitował Konrada pod sufit, gdzie zaczął nim kręcić jak żądlibąkiem.
- Konrad pewnie sądził, że to świetna zabawa. – Na pannie Black nie zrobiło to większego wrażenia do chwili, gdy Vespera uzupełniła relację.
- Pewnie tak, problem w tym, że miał tylko pięć dni i nie mógł tego powiedzieć mamie.

Niewielu czarodziejów niebędących uczniami bądź pracownikami Durmstrangu miało okazję oglądać ów tajemniczy zamek, gdy jednak już im się to zdarzyło, zwykle byli zawiedzeni. Północnoeuropejskiej szkole daleko było do okazałości Hogwartu czy urody Beauxbatons; w czasach jej powstawania założyciele skupili się głównie na względach bezpieczeństwa i nie przewidzieli, że po kilkuset latach zacznie im brakować miejsca dla uczniów. Musiano więc rozbudować szkołę, a ze względu na ówczesne ograniczone zasoby zrezygnowano z prezencji na rzecz funkcjonalności. W efekcie powstała czteropiętrowa bryła o nieregularnym kształcie i grubych murach, osadzona na skraju biegnącego całe kilometry w dół urwiska.
Najstarsza część zamku nie wystarczyłaby dziś nawet na sale lekcyjne, Durmstrang liczył bowiem obecnie ponad pięciuset uczniów, a śmiało można było twierdzić, że rok należał do chudszych. Ostatnimi laty coraz więcej Skandynawów i Rosjan wybierało dla swych dzieci szkoły położone w cieplejszych rejonach świata. Czarnomagiczna i antymugolska reputacja, spartańskie warunki mieszkalne i dyrektor-śmierciożerca też nie pomagały w pozyskiwaniu świeżej krwi.
Oczywiście, niektóre rodziny nadal uważały to za zalety. Z całego świata przybywały na Północ dzieci czarnoksiężników, rodów czystej krwi i zwolenników dawnych, surowszych metod nauczania magii. Gnieździły się w maleńkich pokoikach, uczęszczały na lekcje w kilkunastoosobowych grupkach podzielonych ze względu na stopień zaawansowania w danej dziedzinie, tworzyły kluby i stowarzyszenia. Nieraz rezygnowały po roku czy dwóch i przenosiły się do południowych szkół magii, ale były to wyjątki. Większość uczniów Durmstrangu odczuwała dumę ze swojej szkoły i nie zamieniłaby jej na żadną inną (co jest normą w większości ekskluzywnych grup). Niewybieralna rada nadzorcza nawet po poprawie sytuacji finansowej szkoły – dzięki dotacjom ze strony absolwentów i ich rodzin – nie zdecydowała się na unowocześnienie placówki, przekonana, że wygodnictwo osłabia ducha i ambicje. Utrzymanie wysokiego poziomu nauczania było dla szkoły punktem honoru, i dlatego właśnie przegrana w Turnieju Trójmagicznym rzuciła mroczny cień na ogólny nastrój pod koniec ubiegłego roku szkolnego. Zniknięcie dyrektora miało o wiele mniej dramatyczny wydźwięk.
Zamek Durmstrang od wschodu graniczył z rozległą halą, z dwóch stron otoczoną skalnymi pasmami i niknącą wśród tajgi. To na owej hali niczym chmara ptaków jeden po drugim ornitoptery osiadały miękko na trawie. Składanie przez nie skrzydeł automatycznie otwierało klapę w podbrzuszu, przez którą pasażerowie opuszczali pojazdy.
- Dobra, jeśli nie wyskoczy na nas w sali wejściowej, możemy już się martwić? – wyszeptała do Magnusa Vespera, nadaremnie rozglądając się po ciemnych sylwetkach wokół nich.
- Ves, powiadomimy o jego nieobecności pierwszego napotkanego nauczyciela. Na pewno jakiś się znajdzie zanim dotrzemy na ceremonię.
Ton jego głosu, bynajmniej nie tak opanowany jak mu się wydawało, paradoksalnie nieco uspokoił pannę von Sternberg. Przez większość dnia była gotowa go posądzić o włochate serce, nieuchronnie nadszedł jednak moment, gdy okazało się, że również Magnusa niepokoiła nieobecność przyjaciela.
- No nie – Odilion spojrzał w niebo, z którego przed chwilą spadła mu na policzek kropla wody. Schowane płytko za horyzontem słońce wciąż zapewniało dość blasku, by podkreślić zagrożenie ze strony skłębionej czarnej chmury złowróżbnie wiszącej nad zamkowymi terenami. – Dlaczego muszę zmoknąć idąc do szkoły po raz ostatni?
- Jeszcze nie ostatni – zauważył Magnus, nasuwając na głowę ciemnobrązowy kaptur, obowiązkowy detal szaty ucznia Durmstrangu. Wokół niemal wszyscy robili to samo, chroniąc głowy przed nadchodzącą ulewą.
- Później też będzie padać. Albo śnieg mnie zasypie.
- Dlaczego tak ci na tym zależy? – zapytała Viktoria. Uniosła różdżkę, tworząc niewidzialny parasol nad głowami swoich przyjaciół. Wokół deszcz zaczął imprezę na dobre.
- Mój tata mówi, że dzień, w którym ostatni raz idziesz do szkoły, to wróżba na dalsze życie.
- I deszcz miałby znaczyć, że będziesz spłukany? – uśmiechnęła się panna Black. – Strasznie pesymistyczna prognoza dla wszystkich siódmoklasistów, którzy spędzą święta w szkole.
- Możesz się śmiać, ale komuś na pewno się to spełni.
- Pewnie tak, tylko że deszcz ma w tej sprawie niewielki udział. Jak dla mnie, może padać ile wlezie.
- Nie wierzę, że to mówię, ale brakuje mi w tym momencie niestosownego komentarza Aleksa – oświadczyła Vespera.
- Wystarczy, że powiesz to, co przyszło ci do głowy, siostro, a jego duch będzie z nami.
- Nic mi nie przyszło do głowy.
- Szkoda, że von Daniken nie uczy nas legilimencji, bardzo chciałbym wiedzieć, czego sobie nie pomyślałaś.
- Nie wyobraziłaś – uściśliła Viktoria. – Legilimencja daje dostęp do obrazów, nie słów, które dana osoba ma w głowie.
- Nawet nie weszliśmy jeszcze do szkoły, Tori – przewróciła oczami szatynka.
- Przecież nie powiedziała nic złego. – Odilion, jak można było przewidzieć, stanął w obronie damy swego serca.
- Nie, ale mam jeszcze parę godzin, nim zaczną się lekcje, i chciałabym je spędzić w przyjemnym nastroju.
- W porządku, pójdę do łóżka zaraz po kolacji i nie będę ci zawracała głowy – obiecała Viktoria.
- Ani mi się waż! Będziemy szczegółowo omawiać, co powinnam zrobić przy pierwszym spotkaniu z twoją ciotką.
- Moja ciotka nie jest taka straszna, żeby trzeba było to omawiać. Po prostu bądź sobą.
- A jeżeli ja jako ja się jej nie spodobam?
- Wtedy pojedziecie do Szkocji i weźmiecie ślub bez pozwolenia rodziców.
Oczy Vespery rozszerzyły się w niemym niedowierzaniu, powodując wybuch śmiechu u przyjaciół.
- Czarodzieje też tak robią? – zapytał Viktorię Magnus. – Myślałem, że to mugolski zwyczaj.
- Myślisz, że ktoś tam pyta dzieciaki, czy przypadkiem nie władają magią? Ślub jest ślubem, po obu stronach. Ale jeśli komuś bardzo zależy, Hogsmeade jest pełne czarodziejów.
- Ves, nawet o tym nie myśl. – Głos Odiliona podejrzanie spoważniał. – Tori tylko sobie żartuje, prawda, Tori?
- Nie, tam jest naprawdę mnóstwo czarodziejów... Chyba nawet niektórzy nauczyciele mają w wiosce swoje…
- Tori!
- No już, nie denerwuj się, mój dzielny rycerzu. – Viktoria ujęła go pod ramię i pozwoliła się przeprowadzić pomiędzy szeroko otwartymi skrzydłami frontowych wrót zamku. – Jestem pewna, że nie będzie potrzeby uciekać się do aż tak drastycznych środków.
Odilion, udobruchany faktem, że wszedł do szkoły ze swoją damą uczepioną jego ramienia (zdecydowanie uznał to za pomyślną wróżbę na kolejne lata), przeprowadził ją głównym holem dumny jak paw.
- Dobry wieczór, panie Wu – przywitał się z pulchnym Azjatą zapalającym ostatnie lampy oliwne w sali wejściowej bardzo długą różdżką. Był to niepozorny człowieczek, całkiem łysy, za to z długą, cienką i siwą brodą oraz wąsami – dokładnie w starożytnym chińskim stylu. Z okazji rozpoczęcia roku ubrał się w ciemnofioletową szatę ze stójką i złotymi, ozdobnymi zapięciami.
- Słucham? – odezwał się zagadnięty nieco nieprzytomnie. – A, tak. Bardzo dobry. Pozdrowienia dla ciebie, dziecko.
- Nawzajem. Nie widział pan Aleksa?
- Nie zawracaj głowy panu Wu – fuknęła na niego Vespera. – Przepraszam za mojego brata, w ogóle nie umie się zachować.
Odciągnęła Odiliona (i przy okazji Viktorię) na pewną odległość, pozostawiając staruszka z jego pracą.
- Zwariowałeś? – syknęła. – Nieładnie jest się nabijać ze starszych.
- Nie nabijałem się – obruszył się chłopak. – Mógł przecież go widzieć.
- I co jeszcze? Pan Wu ma chyba z dwieście lat, nie oczekujesz chyba, że będzie zwracał na wszystko uwagę? Zostaw go w spokoju.
- Czasem zwraca – zauważyła Viktoria. – Kiedyś, jak byłam smutna i schowałam się w schowku na miotły, dał mi czekoladową żabę.
- Ot, dokonanie. Musiał się ciebie jakoś pozbyć, żeby dostać się do mopa albo środków czyszczących. A czekoladowa żaba to niezawodny sposób na każde dziecko.
- Skąd wiesz, ile miałam lat?
- Na pewno niewiele, skoro siedziałaś w komórce zamiast jęczeć mi nad uchem. Auć! – jęknęła, gdy Viktoria uszczypnęła ją w ramię. – Bardzo dojrzałe, naprawdę.
- Mam nadzieję, że nie – zaśmiała się Black. Puściła Odiliona, po czym szybkim krokiem ruszyła w stronę wąskiego korytarzyka, odchodzącego od holu wejściowego tuż pod boczną galerią. Po krótkim czasie przejście zaczęło schodzić w dół, aż doprowadziło grupę przyjaciół do wydeptanych stopni. W mrocznej głębi, słabo oświetlonej magicznie przyciemnionymi pochodniami, majaczyły ogromne wrota z poczerniałego drewna. Zgromadziło się już przy nich kilkudziesięciu uczniów, pozostali zatrzymali się na schodach. Tylko stojący najbliżej mogli dostrzec stare jak same drzwi płaskorzeźby pokrywające je w całości, ale wielu uczniów powyżej czwartej klasy umiało je odczytać. Były to runiczne symbole, których znajomość stanowiła treść tradycyjnego egzaminu promującego na drugi etap edukacji w Durmstrangu.
- Niechaj odstąpią złe duchy, aby święte miejsce pozostało nieskalane. – Viktoria zacytowała pierwszy wers, po czym zrobiła minę pod tytułem „żenada”. – No, złe duchy, nie mamy tu prawa wstępu, co?
- Ciekawe, co się nam stanie, kiedy tam wejdziemy? – zastanawiał się głośno Odilion.
- Pewnie rozszarpią nas dobre duchy – podsunął Magnus. Kilku drugoroczniaków obejrzało się w jego stronę z lekkim przestrachem. Najwyraźniej wciąż nie uświadomili sobie, że brak duchów w Durmstrangu to absolutna norma.
- Coś ty, dobre duchy gardzą przemocą – zauważyła niefrasobliwie Vespera.
- W takim razie całe szczęście, że do nich nie należę – podsumował Magnus. – No, Tori, do dzieła, musimy to sforsować.
- Wydaje ci się, że drzwi otworzą się natychmiast, gdy powiem coś w stylu: ”Sezamie, otwórz się” i pstryknę palcami, o tak?
Pstryknęła.
Chwilę później wrota zadrżały i zaczęły się otwierać. Na pogrążonych w półmroku przedsionka uczniów padło złotawe światło ognia dobywające się z wewnątrz.
- O, patrzcie! – Viktoria z wyrazem twarzy dwulatka na widok paczki cukierków ruszyła w stronę przejścia. – Normalnie czary!
Idący za nią Magnus nachylił się do Odiliona.
- Skąd ona wytrzasnęła ten sezam?
Von Sternberg wzruszył ramionami.
Znaleźli się w samym sercu szkoły, jej najstarszej części. Stosunkowo spora sala, zbudowana w całości z kamiennych, topornie ciosanych bloków, pełniła obecnie rolę niemal wyłącznie reprezentacyjną, ale kiedyś to tutaj działa się cała magia. Pomieszczenie przypominało trochę starożytny rzymski amfiteatr, z rzędami twardych siedzisk opadającymi stopniowo w dół, aż do okrągłej podłogi w centralnym punkcie sali.
Viktoria i jej przyjaciele zeszli po schodach, by zająć miejsce w drugim rzędzie – pierwszy, położony znacząco niżej, zawsze rezerwowano dla nowicjuszy. Po przeciwnej stronie pomieszczenia znajdowała się loża mistrzów, obecnie nadal pusta. Tradycja Durmstrangu nakazywała tytułować nauczycieli mistrzami – 'profesor' jakoś nigdy nie przyjął się na Północy.
Trochę to trwało, ale gdy wszyscy uczniowie stanęli już przed ławkami w pozycji zasadniczej, nie sposób było nie przyznać, że prezentowali się imponująco. Rzędy młodych ludzi obleczonych w czerwień i ciemny brąz sprawiały wrażenie armii, gotowej, by podążyć za rozkazem wodza. I tak się akurat złożyło, że ich obecny wódz właśnie pojawił się w drzwiach, poprzedzając niewielką grupkę swoich podwładnych. Wielkie wrota zaczęły się powoli zamykać, gdy wszyscy nauczyciele przekroczyli ich próg.
Mistrzyni Aud Verdandi była obecnie jedyną kobietą pośród grona pedagogicznego, między innymi dlatego, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat na wszystkie wakaty zgłaszali się jedynie mężczyźni, a wakatów tych było sporo. Całą zasługę można było przypisać poprzedniemu dyrektorowi, który zdołał skutecznie zniechęcić do siebie pracujące tu nauczycielki. Najdłużej wytrzymała mistrzyni transmutacji, małżonka mistrza von Danikena, która odeszła na emeryturę trzy lata temu, a tuż przed tym udzieliła młodszej koleżance rady, by poszukała zatrudnienia w zdrowszym miejscu. Verdandi uniosła wówczas swoje równo wyregulowane brwi i oświadczyła:
- Byłam tu przed nim, i zostanę, kiedy jego już dawno nie będzie.
I dokładnie tak się stało, choć mistrzyni nie przewidziała, że sama zajmie miejsce Karkarowa. Nie wydawało się jednak, by ją to specjalnie zmartwiło. W ciągu ostatniego tygodnia podjęła już kilka decyzji, a o niektórych zamierzała poinformować dziś uczniów.
Nowa dyrektorka zatrzymała się w loży, a wokół niej zgromadzili się nauczyciele, wszyscy z twarzami zakrytymi kapturami. Mistrzyni Verdandi uniosła szczupłą dłoń, po czym szybkim ruchem zacisnęła palce, gasząc wszystkie pochodnie rozmieszczone w strategicznych punktach sali. Jedyne obecnie źródło światła, niewielkie płomienie wydobywające się z otworów w podłodze, tworzyły symetryczny okrąg, wewnątrz którego miała się niebawem odbyć ceremonia przyjęcia nowych uczniów do szkolnej społeczności. Z chwilą zmiany oświetlenia na widowni zapadła cisza. Viktoria odruchowo chwyciła Vesperę za rękę. Przyjaciółka uspokajająco pogładziła jej przedramię.
Zabrzmiał znajomy dźwięk kluczy, a następnie skrzypienie starych drzwi. Około czterdzieści małych postaci przeszło przez próg pod lożą mistrzów, każde ze świeczką w dłoniach. Świece te otrzymali przed wejściem do Tunelu – były zaczarowane tak, że nawet gdyby któreś z dzieci upuściło jedną z nich, nie wznieciłoby pożaru… ani paniki. Wystarczająco powodów do obaw przysparzał sam Tunel.
Dzieci, w większości blade jak woskowe maski, zgromadziły się trwożliwie na środku pomieszczenia, formując krąg, tak jak im polecono przed wejściem. Niektóre rozglądały się dookoła, ale starsi uczniowie dobrze pamiętali, że nie widzieli nic poza ogniem, pustymi, kamiennymi ścianami i rzędami nieruchomych osób, których kolejne rzędy niknęły w mroku. Dwie dużo wyższe od pierwszaków postacie, tegoroczni główni gospodarze, opuścili Tunel jako ostatni, zamykając za sobą drzwi, po czym stanęli w kręgu zwróceni do siebie plecami.
- W obliczu społeczności szacownego Instytutu Magii i Czarodziejstwa Durmstrang – dopłynął do rzeczonej społeczności głos spod kaptura jednego z gospodarzy – szkoły z wielowiekową historią i chlubnymi tradycjami, stajecie dziś wy – rekruci, którzy tej nocy dostąpicie zaszczytu wstąpienia w nasze szeregi. Czas pokaże, czy jesteście godni, by studiować wysoką magię, czy macie dość odwagi do praktykowania jej i czy wytrwacie przez siedem lat, jakie przyjdzie wam tu spędzić. Nie łudźcie się – samo przyjęcie do tej szkoły nie gwarantuje ukończenia jej. Dostaliście szansę od losu i tylko od was zależy, jak ją wykorzystacie.
Struchlałe pierwszaki słuchały głosu chłopaka jak zahipnotyzowane, bojąc się wydać z siebie choćby najcichszy dźwięk. Świece w ich rękach drżały, a więc trzęsły się im przynajmniej dłonie. Viktoria w ogóle im się nie dziwiła. Najpierw wspinaczka wąską skalną ścieżką, później zmagania z własnym strachem podczas przeprawy przez Tunel, a na deser Carl Johansson, który równie dobrze mógłby z pomocą takiego głosu oznajmić im, że zaraz ich poćwiartuje i zje. Tradycja tradycją, ale bardziej wrażliwym dzieciom mógł łatwo zafundować wyjątkowo traumatyczne przeżycie.
- W tej chwili – odezwał się damski, łagodny głos spod kaptura numer dwa – powtórzycie za mną słowa przysięgi, którą składa każdy uczeń Durmstrangu przed rozpoczęciem edukacji. W razie jej złamania krzywoprzysięzcę czekają straszliwe męki. Zaczynamy: „Ja…
- Ja! – wykrztusili niezgodnym chórem nowicjusze.
- Wasze imię.
Dzieci jednocześnie wymieniły swoje imiona.
- … przysięgam uroczyście, że swoją sumienną pracą przyczynię się do chwały, nie zaś do upadku mojej szkoły… i przysięgam, że nie wyjawię nikomu, gdzie położona jest siedziba Durmstrangu.
Pierwszoroczni posłusznie powtórzyli przysięgę. Po ostatnim słowie gospodarze zwrócili się w stronę loży mistrzów.
- Pani dyrektor, rad jestem, mogąc oznajmić, że nowicjusze są gotowi do wstąpienia w szeregi wspólnoty Durmstrangu.
Po tych słowach pochodnie na ścianach zapłonęły jedna po drugiej, natomiast ognie w podłodze zgasły, odsłaniając najniższy rząd miejsc siedzących. Dyrektor Verdandi zdjęła kaptur, ukazując owalną twarz o wyrazistych rysach, poznaczoną już pierwszymi zmarszczkami. Pierwsze wrażenie sugerowało zdecydowaną i pewną siebie osobę, ale jej uśmiech z pewnością dodał pierwszakom sporo otuchy.
- Z wielką przyjemnością witam was w Durmstrangu – odezwała się miłym, acz stanowczym głosem. - Wykazaliście się niemałą siłą ducha, przechodząc rytuał wprowadzenia, choć z pewnością ucieszy was fakt, że większość uczniów ma okazję przechodzić przez Tunel jedynie raz w ciągu całej swojej szkolnej kariery. W czasie pobytu w naszej szkole będziecie mieli szansę wykazać się również innymi przymiotami, na razie jednak zajmijcie miejsca, ponieważ nim udamy się wszyscy na ucztę, mam do powiedzenia jeszcze kilka słów.
Gdy pierwszoroczni posłusznie usiedli, a gospodarze stanęli przy schodach, dyrektorka niespiesznie rozejrzała się po Starej Sali.
- Dobrze znów was widzieć, moi drodzy. Nikogo z was zapewne nie dziwi zmiana kierownictwa szkoły, po owym tajemniczym zniknięciu dyrektora Karkarowa. W związku z brakiem jakichkolwiek wieści od niego rada nadzorcza uznała go za zaginionego. Poszukiwania nadal trwają, i liczymy na ich pozytywny rezultat, tymczasem jednak szkoła nie może sobie pozwolić na zaprzestanie działalności. Ze swojej strony dołożę wszelkich starań, by funkcjonowanie Durmstrangu nie tylko podtrzymać, ale i usprawnić, aby w żaden sposób nie odbiło się to negatywnie na waszej edukacji. Mając to na uwadze, pierwszym moim krokiem było podjęcie poszukiwań nowego nauczyciela zaklęć, którego dziś mogę wam z przyjemnością przedstawić. Oto mistrz Tidal Aldhem.
Vespera syknęła, gdy paznokcie Viktorii wbiły jej się w skórę.
- Czy to nie jest… - Odilion pochylił się do panny Black, gdy szczupła postać w loży mistrzów wysunęła się nieco do przodu, zdejmując kaptur i lekko unosząc dłoń w geście pozdrowienia. Rozległy się oklaski, do których nikt z Berserkerów się nie przyłączył.
- Tak – potwierdziła, patrząc z wyraźną niechęcią na ciemne włosy, gładką, opaloną twarz i zawadiacki uśmiech młodego mężczyzny. - Niechby go demony porwały…
- Mistrz Aldhem zaledwie kilka lat temu ukończył Durmstrang, ostatni rocznik może go jeszcze pamiętać. W imieniu szkoły życzę panu owocnej pracy i wielu sukcesów.
- Dziękuję, pani dyrektor. – Aldhem skłonił się uprzejmie, a Verdandi kontynuowała.
- Ze względu na jego rozległe doświadczenie, mistrz Kahrman nadal będzie pełnił funkcję zastępcy dyrektora szkoły.
Kolejna salwa oklasków zagłuszyła nieliczne szepty, zapewne powtarzające plotki o niezadowoleniu Kahrmana z braku awansu. Sam wicedyrektor ograniczył się do eleganckiego ruchu głowy i ledwie dostrzegalnego uśmiechu w podzięce za owację.
- Wszelkie kwestie organizacyjne i nowe zarządzenia będą, jak dotąd, przekazywane za pośrednictwem gospodarzy szkoły, ale korzystając z okazji, że jesteśmy tu wszyscy, chciałabym uciszyć pewne plotki. Znajomość magii obronnej jest jedną z najbardziej użytecznych umiejętności, jaką może posiąść czarodziej lub czarownica, i nie ma najmniejszej potrzeby, by jej nie praktykować. W związku z tym, nie zamierzam wprowadzać ograniczeń względem klubu pojedynków. Jest to jedno z najstarszych i najbardziej użytecznych stowarzyszeń w naszej szkole, a najgłupszą rzeczą, jaką może zrobić dyrektor renomowanej magicznej placówki edukacyjnej, jest wytrącanie swoim uczniom różdżek z dłoni. Są rzeczy, których można się nauczyć z książek, i świetnie sobie poczynać, jednak magia obronna nie jest jedną z nich. Tym bardziej w czasach, w których mugole są w stanie wytworzyć takie rodzaje broni, jakich nie mieli podczas pogromu czarownic w średniowieczu. I jak długo będę kierować tą szkołą, tak długo podobna krzywda was nie dotknie. A teraz, nie przedłużając, zapraszam wszystkich do Refektarza.

W drodze na ucztę Magnus oddalił się na chwilę, by zamienić kilka słów ze swoją kuzynką Eleną, jedną z młodszych gospodyń szkoły. Godzinę później, gdy większość uczniów była w trakcie deseru, do stolika Viktorii i jej przyjaciół podeszła główna gospodyni, Natalia Malczewska.
- Słyszałam, że Alex nie dotarł jeszcze do szkoły i martwicie się o niego – oświadczyła. – Rozmawiałam na ten temat z mistrzem Adlerem. Okazuje się, że zatrzymały go nie cierpiące zwłoki sprawy rodzinne. Mistrz prosił, żeby was uspokoić, według otrzymanych wiadomości Alex zjawi się jutro rano.
- Świetnie, zdążymy przygotować mu odpowiednie powitanie. – Odilion wyraźnie się odprężył. – Dzięki, Nat.
- Nie znęcajcie się nad nim za bardzo – uśmiechnęła się dziewczyna, po czym ich opuściła.
- Czyli nie było o co się martwić – podsumowała Vespera. – Ulżyło mi.
- Chyba jednak to coś poważnego, skoro nie miał nawet czasu wysłać listu – zauważyła Viktoria.
- Mógł nie mieć pod ręką papieru – podsunęła panna von Sternberg. – Dziwię się, że wcześniej nie przyszło mi to do głowy.
- Najważniejsze, że jest cały i zdrowy – zakończył Magnus.
- Słusznie – zgodziła się Viktoria. Przeniosła wzrok na stół nauczycielski, gdzie Tidal Aldhem prowadził ożywioną rozmowę z mistrzem von Danikenem. W jasnym świetle dało się zauważyć, że włosy nowego nauczyciela nie były po prostu ciemne - były ciemnozielone.
- Tori, samym spojrzeniem go nie zabijesz – zauważył Mortensen, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Koniec końców kiedyś przyjaźnił się z Aidanem, może nie jest taki…
- Jest wstrętną, nielojalną świnią, która nie ma pojęcia, co znaczy przyjaźń. Ale bez obaw, nie zamierzam mu tego mówić. Nie zamierzam w ogóle z nim rozmawiać. Szczęśliwie będzie uczył przedmiotu, z którym nigdy nie miałam problemów, więc nie jest mi do niczego potrzebny.
- Twoja sprawa. – Magnus nie zamierzał oponować. Kiedy była w takim stanie, i tak nic by nie zdziałał.

Viktoria i Vespera pożegnały się z chłopakami przy rozgałęzieniu korytarza, którego dwie odnogi prowadziły odpowiednio do męskich i żeńskich dormitoriów. Tłumiąc ziewanie i życząc dobrej nocy spotykanym po drodze znajomym, dotarły wreszcie do swojej sypialni.
- Gotowa? – szepnęła Vespera, kładąc dłoń na klamce.
Black kiwnęła głową.
- A ty? – zapytała równie cicho.
- Nie mam wyjścia. Dobra, idziemy.
To mówiąc otworzyła drzwi, i weszła do pokoju.
Sypialnie w Durmstrangu były tak skromne, jak to tylko możliwe – każdy z lokatorów miał do dyspozycji pojedyncze łóżko, wąską szafę i trochę przestrzeni wielkości kufra bądź dużej walizki. Dopiero w ciągu roku pokoje nabierały bardziej indywidualnego charakteru. W tej konkretnej sypialni oznaczenie swojej przestrzeni miało dla jej rezydentek wagę wyjątkowo istotną.
- Cześć, Lestrange – przywitała się Viktoria. Czarnowłosa dziewczyna rozpakowywała swój kufer – w przeciwieństwie do współlokatorek oparła się pokusie wymiany go na poręczniejszą walizkę, którą jednak trzeba było magicznie powiększać wewnątrz, by wszystko się w niej zmieściło. Na dźwięk swojego nazwiska odwróciła głowę w kierunku nowo przybyłych.
- Ach, to wy. – Nerissa wzruszyła ramionami, po czym wróciła do swojego zajęcia. Viktoria i Vespera poszły w jej ślady, wymieniając co jakiś czas uwagi na jakieś banalne tematy, aż ich współlokatorka zniknęła w toalecie (co by nie mówić o spartańskich warunkach szkoły, przynajmniej zadbano o małe łazienki przy każdym pokoju).
- Wydaje się być w dobrym humorze – szepnęła Black do przyjaciółki.
- Wolę ją taką, przynajmniej o nic się nie czepia. Ciekawe co się stało. Może ma wreszcie chłopaka?
- Dlaczego wreszcie, mogła go mieć od dawna, przecież nie śledzimy jej życia.
- Na pewno nie. Wtedy wyładowywałaby złe nastroje na nim zamiast na nas.
- Ciekawe, jaki jest jej typ.
- Nie wiem, ale już mi go szkoda.
Po przebraniu się w nocną koszulę Vespera zagrzebała się w pościeli i momentalnie zasnęła. Zza drewnianego parawanu, który Nerissa rozstawiała odkąd z nią zamieszkały, wkrótce dał się słyszeć miarowy oddech śpiącej.
Siedząca przy oknie w świetle dnia polarnego Viktoria uniosła w górę pergamin, na którym zapisała parę zdań do brata.

Jak się masz, Dan?
U mnie wszystko w porządku. Nie widzieliśmy dziś Aleksa, ale szkoła została poinformowana, że ma jakąś pilną rodzinną sprawę i pojawi się jutro. Konrad jest już zdrowy, wygląda świetnie. Ves powiedziała mi, że Draco został prefektem, a Potter nie. Myślisz, ze Dumbledore przestał go tak wyróżniać ze względu na przesłuchanie? Może musiał ponieść jakieś osobiste koszty, by go wybronić? Trochę jednak ma do stracenia, a wiadomo, że upadek z wysoka najbardziej boli.
Lestrange zachowuje się jak człowiek, ale to zapewne znaczy tylko tyle, że najpóźniej jutro po południu znajdzie jakiś powód, by się do mnie przyczepić. I nie mogę obiecać, że będę dla niej miła, więc nawet nie proś.
Verdandi rozpoczęła rok w pięknym stylu, oby tak dalej. Podobno nadal szukają Karkarowa, ale w szkole już go zapewne nie zobaczymy. Kahrman pozostał zastępcą. Nie będą ruszać klubu pojedynków.
Jest jeszcze coś, o czym musisz wiedzieć, a nie chcę, żeby powiedział Ci ktoś postronny. Tylko nie rób nic pochopnie. Nowym nauczycielem zaklęć jest Tidal Aldhem. Prawdopodobnie podadzą to jutro w gazecie. Na razie będę go ignorować i zobaczę, czy coś o mnie wie, albo się domyśla, i czy wykona jakiś ruch. Jakieś rady?
Całuję,
V.
P.S. Ta idiotka w ogóle nie ma gustu, jeśli chcesz znać moje zdanie.

Zadowolona, posypała list piaskiem, strzepnęła go i włożyła do przygotowanej na następny dzień książki. Następnie wślizgnęła się pod kołdrę, zwijając w kłębek.
Przypomniała się jej uwaga Magnusa na temat zabijania wzrokiem. Zaśmiała się w duchu, a potem westchnęła z rezygnacją.
Gdyby tylko wiedział...
___
* „Walkiria” jest najmniejszym z okrętów należących do Durmstrangu. To na jej pokładzie reprezentacja szkoły udała się do Hogwartu.

5 komentarzy:

  1. O rany, marzec się skończył, a ja dopiero teraz zauważyłam, że jest nowy rozdział. I jak to się stało, że wciąż nie ma komentarzy?

    Akcja powoli się rozkręca ��. Wciąż sporo pamiętam z pierwszej wersji i mimowolnie porównuję obie (chyba w tej pierwszej wersji świeca wypadła jakiemuś dzieciaków?). Oczywiście różnic jest więcej i muszę powiedzieć, że nowa wersja bardziej mi się podoba :). Ciekawa jestem jak rozwinie się fabuła. Warto czekać na każdy rozdział.
    Pozdrawiam
    rose29

    OdpowiedzUsuń
  2. Pewnie ma to coś wspólnego z faktem, że ludzie tracą nadzieję na następny rozdział. A ja się uparłam, i raz na czas coś publikuję.

    Starej wersji już nie ma w internecie, dzięki likwidacji platformy blog.pl, i jeśli o mnie chodzi, to dobrze, bo w obecnej wersji sporo się zmieni. Poczynając od postaci dyrektorki Durmstrangu - tamtą paniusię, którą pewnie jeszcze pamiętasz, usunęłam całkowicie, a zamiast niej mamy Aud, moją nową ulubienicę. Jeszcze nie wiem, gdzie dokładnie ją zaprowadzę, ale paluchy mnie świerzbią, żeby o niej pisać, więc zapewne będzie jej sporo.
    Nikt nie upuścił świecy, po to jest to zaklęcie, i wcześniej też było :) Ale cieszę się, że teraz bardziej Ci się podoba, to dowód, że się poprawiam.
    Również pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja uparłam się czytać :) mam nadzieję, że świadomość, że chociaż jedna osoba czyta i czeka będzie jakąś motywacją. Właśnie mi się coś wydawało, że mamy zmiany w kadrze. Też lubię panią dyrektor. W ogóle lubię silne i inteligentne postaci kobiece. Co do świecy mogło mi się poplątać. Ciekawi mnie bardzo Victoria. Widzę w niej rodzinne podobieństwo do taty. Tom Riddle też był przecież uroczy, inteligentny i czarujący.
    I o czym to jeszcze chciałam... Nie jestem pewna czy już wcześniej o tym pisałam. Bardzo mnie cieszy, że pokazujesz zwyczaje i mentalność czarodziejow czystej krwi właśnie jako coś innego, a nie złego z założenia. Nigdy nie mogłam uwierzyć Rowling, że wszyscy po za Weasley'ami to patologia.
    rose29

    OdpowiedzUsuń
  4. To zawsze jest motywacja :) Sama rosnąca liczba odwiedzin jest pokrzepiająca :)

    Też lubię silne kobiety - o takich najlepiej mi się czyta i pisze. Uwielbiam Viktorię, ale ona ma ten jeden defekt - piętnaście lat, przez co nie mogę o niej pisać tak, jak lubię najbardziej (słyszałam zarzuty, że jest zbyt kompletna jak na dziewczynę w tym wieku, ale to tylko na początku tak się wydaje, wcale nie jest). Tym bardziej kocham wprowadzać postaci takie jak Kadma, Aud czy Ingrid (szefowa Aidana z poprzedniego rozdziału), lubię pisać o Narcyzie i Belli, a z czasem z pewnością będą i inne ciekawe panie.

    Podobieństwo do taty musi być ;) Z wyglądem nie wyszło (zawsze miałam poczucie, że geny Malfoyów są BARDZO silne), niech więc ma chociaż urok osobisty na pociechę.

    Mogłaś coś wspomnieć :) Też uważam, że "czystokrwisty" nie musi od razu oznaczać "zły". To trochę tak, jak generalizowanie pewnych narodowości - wszędzie są zarówno ludzie dobrzy i źli, wredni i sympatyczni, kwestia szczęścia, na kogo się trafi. Skupiłam się tak naprawdę na Durmstrangu, starając się go pokazać od innej strony, niż jest przedstawiony w "Czarze Ognia", ale nie obyło się bez zaplecza społecznego ;) A Joaśka w ogóle trochę przesadziła na początku, z tym całym podziałem na dobrych ludzi i Ślizgonów, i do dziś za to pokutuje.

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozpoczęłam odliczanie do nowego rozdziału :)

    rose29

    OdpowiedzUsuń