Nieobecność Aleksa
rzuciła się cieniem na całą podróż. Młody Mannerheim, największa gaduła
Durmstrangu, nigdy nie pozwolił, by otaczała go jakakolwiek tajemnica. Znali od
podszewki całe jego życie, imiona kuzynów, liczbę ciotek, okoliczności rozbicia
przez niego siedmiu, nie zawsze własnych, mioteł oraz wszystkie ustawy, dekrety
i postanowienia rady nadzorczej Durmstrangu, do której ojciec Aleksa należał od
dwóch lat – oczywiście, jeszcze zanim zostały podane do publicznej wiadomości.
Odkąd go znali, Alex zawsze był bezpośredni i przewidywalny – a teraz zniknął,
i nie mieli pojęcia, dlaczego. Gdy jednak po raz piąty przyjaciele spróbowali
podjeść do tematu, Magnus postanowił zapobiec szaleństwu i wprowadził zasadę „nie
rozmawiamy o Aleksie, dopóki nie dotrzemy do szkoły”.
- A jeżeli i tam go nie
będzie? – zapytał Odilion.
- Wtedy będziemy się
martwić. W tej chwili nie możemy zrobić nic poza czekaniem, a niepotrzebne
nakręcanie się w niczym nam nie pomoże. I pamiętajcie, że wcale nie musiał
płynąć „Jastrzębiem”. Wystarczyło, że pojechał z ojcem w zagraniczną delegację
i z braku czasu wsiadł na „Burzę” albo „Walkirię”. – Wymienione przez Magnusa
statki szkolne odbierały uczniów z maleńkich wysepek (odpowiednio: w Zatoce
Biskajskiej i na Morzu Śródziemnym).* - Pogadajmy o czymś innym.
I tak zrobili, choć w
głębi duszy każde niepokoiło się coraz bardziej w miarę jak odległość pomiędzy
ich obecnym położeniem a celem podróży ulegała skróceniu. Tematów do rozmowy
zwykle im nie brakło, a jak odbity tłuczek powracał tego dnia były dyrektor
placówki, do której zmierzali.
- Na pewno w głębi
ducha wszyscy się cieszą – stwierdziła Vespera, gdy mknęli ponad szczytami gór
w ornitopterze. Pojazdy te, używane przez uczniów od kilkuset lat, przypominały
wielkie drewniane ptaki z szerokimi skrzydłami. Wewnątrz mieściło się wygodnie
sześć osób, mniej wygodnie nieco więcej. Przez oszklone otwory w kształcie
ptasich oczu pasażerowie mogli obserwować całą trasę od przystani na
niewielkiej, ukrytej zatoczce, przez połacie iglastych lasów porastających
zbocza, aż po niezdobyte szczyty górskie. Podekscytowane pierwszaki prześcigały
się w wypatrywaniu górskich jezior czy dzikich stworzeń zamieszkujących te
tereny. Na starszych rocznikach widoki nie robiły już aż takiego wrażenia, choć
wielu przyznawało, że panorama jest wyjątkowo piękna, zwłaszcza jeśli pierwszy
września trafił się słoneczny. – Z Karkarowem było więcej problemów niż
pożytku.
- Tak sądzisz? – Magnus
uniósł brwi.
- Oczywiście. W końcu
jego przeszłość to żadna tajemnica.
- To prawda – Viktoria
oparła policzek na zgiętej dłoni, a łokieć na kolanie – ale mimo to dostał tę
posadę krótko po procesie. Może rada nie widziała w tym problemu?
- Ówczesnej radzie
bardzo podobał się mroczny klimat szkoły – poinformowała panna von Sternberg,
również zagorzała zwolenniczka rzeczonego etapu historii Durmstrangu. – Poza
tym zawsze mogli tego użyć przeciwko niemu. Potem pięciu radnych umarło i
zastąpiły ich dzieci, które przeforsowały projekt poprawienia wizerunku szkoły.
Sami wiecie, Krum i te sprawy…
- Przecież Karkarow był
pierwszym zwolennikiem Kruma.
- Tak, bo chętnie grzał
się w jego blasku. Chciał być kojarzony z czymś innym, pozytywnym.
- Nie dziw mu się tak
bardzo, Ves – wtrącił Magnus. – To zupełnie zrozumiała taktyka. Nikt nie chce
być utożsamiany z przegranym obozem. Gdyby Voldemort wygrał, sprawy miałyby się
zupełnie inaczej. Wszyscy niezdecydowani ciągnęliby w jego stronę, a tymczasem
jest dokładnie odwrotnie.
- Sądzisz, że Karkarow
był niezdecydowany? – zainteresowała się Viktoria.
- Nie, sądzę, że był
bardzo zdecydowany, tylko mógł nie do końca być przywiązany do towarzyszy
broni. Z tego, co wiemy, oni rekrutowali się głównie ze Ślizgonów, a ci zawsze
trzymają ze sobą, jak mówił nam Draco. A Karkarow nie był Ślizgonem, był z
innego kraju. Zabrakło przywódcy i skończyła się jego lojalność.
- To może dopadły go
rodziny tych, których wydał? – zasugerował Odilion.
- Niewykluczone. W
końcu wrócił do kraju, w którym nie był zbyt popularny. Nawet jeśli nie wiemy,
jakie nazwiska podał, to nieistotne, bo krewni i przyjaciele mogą nosić inne.
Nie trzeba nawet szukać daleko, w Hogwarcie naucza przecież były śmierciożerca.
Nie wspominając już o ojcu obecnej tu, który nie tak dawno dał nogę
z Azkabanu, a wkrótce potem był widziany nie tylko w okolicach Hogwartu, ale
nawet w samym zamku.
- Nie pomyślałam o ojcu
– przyznała Viktoria. – Wprawdzie nigdy nie był śmierciożercą, ale nie był też
przyjacielem Karkarowa. A jako że i tak jest na bakier z prawem, więc mógłby po
cichu zająć się dyrektorem i nikt by mu nic nie udowodnił, przecież i tak nie
wiadomo, gdzie jest. Ale jeśli chodzi o Snape'a, nie wiem, czy powinniśmy go w ogóle rozważać w tej sprawie. Draco twierdzi, że nie lubią się z dyrektorem,
ale jednak to Dumbledore go zatrudnił, i nie zwolnił przez te wszystkie lata. Może tak naprawdę Snape nigdy nie był śmierciożercą.
- Albo po prostu
nigdzie indziej nie dostałby pracy, więc brał, co mógł – zauważył Magnus. - Nie
każdy lubi swego pracodawcę, choćby wielu naszych nauczycieli, jak dotąd
przynajmniej.
- Teraz powinni się
cieszyć – stwierdziła Vespera, zaplatając ramiona w ósemkę. – Wolałabym
Kahrmana, ale Verdandi też nie jest złym wyborem.
Tydzień wcześniej
oficjalnie ogłoszono nominację nauczycielki zaklęć na kierownicze stanowisko
Durmstrangu.
- Z pewnością to zwykłe
przeoczenie, że nikt nie zapytał cię o zdanie, siostrzyczko. – Odilion nie mógł
sobie darować braterskiej uszczypliwości.
- Żartuj sobie, ale
Kahrman byłby najlepszy.
- Wszyscy wolelibyśmy
Kahrmana – zgodził się Magnus – ale nie sądziłaś chyba, że w okresie
poprawiania wizerunku szkoły następcą śmierciożercy zostanie nauczyciel czarnej
magii? Wątpię, by on sam się tego spodziewał.
- I tak na pewno jest
mu przykro.
- Nie tak, jak będzie
Draconowi, gdy otrzyma uprzejmy donos na temat, jak dalece obchodzą cię uczucia
nauczyciela – odezwał się ponownie von Sternberg.
- Nie odważysz się.
- Może tam się znaleźć
też wzmianka, jakoby przeszkadzało ci, że kogoś kiedyś oskarżono o bycie śmierciożercą…
- Lew, daj jej spokój –
wtrąciła się Viktoria, kładąc mu dłoń na przedramieniu. Nikogo nie zdziwiło, że
nagle przeszła mu ochota na dokuczanie siostrze. – Wszyscy jesteśmy
zdenerwowani nieobecnością Aleksa, ale nie musimy sobie nawzajem mówić niepotrzebnych
rzeczy.
- I żeby było jasne –
mruknęła Vespera, korzystając z tego, że jej brat połknął język. – Nie
przeszkadza mi, że ktoś był
śmierciożercą. Pan Malfoy nie musiał wydawać swoich towarzyszy, by uniknąć
więzienia.
- To prawda, w jego
stylu byłoby raczej wydawanie w tym celu rzeczy bardziej materialnych i
brzęczących – uśmiechnęła się siostrzenica owego spryciarza.
- I bardzo słusznie. –
Jej przyjaciółka wzruszyła ramionami. – Trzeba sobie radzić, jak się umie. A
zdrajca zawsze pozostanie zdrajcą.
- Tori, ja cię bardzo
przepraszam, ale jeżeli moja siostra postanowi dołączyć do drużyny Magnusa, będę
musiał interweniować.
- O to nie musisz
specjalnie się martwić – pocieszył go wspomniany. – Ves zdecydowanie jest z drużyny
Dracona. A mnie nawet przez myśl nie przemknęło, by ją podkupywać.
Odilion przez chwilę
marszczył brwi w zamyśleniu, po czym sięgnął do swojej podręcznej torby i
wyciągnął dużą tabliczkę czekolady. Podsunął ją siostrze.
- Pochorowałeś się? –
Mina Viktorii wyrażała absolutny szok. Von Sternberg często dzielił się
gromadzonym jedzeniem, ale oddawanie takiej ilości łakoci bez uszczknięcia ani
odrobiny było czymś niespotykanym.
Vespera zaśmiała się
wesoło, odłamując róg ciemnobrązowego prostokąta.
- W języku mojego brata
kretyna taki gest to po prostu przeprosiny. Najszczersze, na jakie jest w
stanie się zdobyć.
- I praktycznie
niespotykane – dodał Magnus. – Podobnie jak ty, pierwszy raz to widzę.
Odilion przewrócił
oczami.
- Bo rzeczywiście jest
na co patrzeć – burknął, niezadowolony.
- Racja – zgodziła się
szatynka. – Powinniście zobaczyć, ile trufli podarował naszej mamie po tym, jak
wylewitował Konrada pod sufit, gdzie zaczął nim kręcić jak żądlibąkiem.
- Konrad pewnie sądził,
że to świetna zabawa. – Na pannie Black nie zrobiło to większego wrażenia do
chwili, gdy Vespera uzupełniła relację.
- Pewnie tak, problem w
tym, że miał tylko pięć dni i nie mógł tego powiedzieć mamie.
Niewielu czarodziejów
niebędących uczniami bądź pracownikami Durmstrangu miało okazję oglądać ów
tajemniczy zamek, gdy jednak już im się to zdarzyło, zwykle byli zawiedzeni.
Północnoeuropejskiej szkole daleko było do okazałości Hogwartu czy urody Beauxbatons;
w czasach jej powstawania założyciele skupili się głównie na względach
bezpieczeństwa i nie przewidzieli, że po kilkuset latach zacznie im brakować
miejsca dla uczniów. Musiano więc rozbudować szkołę, a ze względu na ówczesne
ograniczone zasoby zrezygnowano z prezencji na rzecz funkcjonalności. W efekcie
powstała czteropiętrowa bryła o nieregularnym kształcie i grubych murach,
osadzona na skraju biegnącego całe kilometry w dół urwiska.
Najstarsza część zamku
nie wystarczyłaby dziś nawet na sale lekcyjne, Durmstrang liczył bowiem obecnie
ponad pięciuset uczniów, a śmiało można było twierdzić, że rok należał do
chudszych. Ostatnimi laty coraz więcej Skandynawów i Rosjan wybierało dla swych
dzieci szkoły położone w cieplejszych rejonach świata. Czarnomagiczna i
antymugolska reputacja, spartańskie warunki mieszkalne i
dyrektor-śmierciożerca też nie pomagały w pozyskiwaniu świeżej krwi.
Oczywiście, niektóre
rodziny nadal uważały to za zalety. Z całego świata przybywały na Północ dzieci
czarnoksiężników, rodów czystej krwi i zwolenników dawnych, surowszych metod
nauczania magii. Gnieździły się w maleńkich pokoikach, uczęszczały na lekcje w
kilkunastoosobowych grupkach podzielonych ze względu na stopień zaawansowania w
danej dziedzinie, tworzyły kluby i stowarzyszenia. Nieraz rezygnowały po roku
czy dwóch i przenosiły się do południowych szkół magii, ale były to wyjątki.
Większość uczniów Durmstrangu odczuwała dumę ze swojej szkoły i nie zamieniłaby
jej na żadną inną (co jest normą w większości ekskluzywnych grup).
Niewybieralna rada nadzorcza nawet po poprawie sytuacji finansowej szkoły –
dzięki dotacjom ze strony absolwentów i ich rodzin – nie
zdecydowała się na unowocześnienie placówki, przekonana, że wygodnictwo osłabia
ducha i ambicje. Utrzymanie wysokiego poziomu nauczania było dla szkoły punktem
honoru, i dlatego właśnie przegrana w Turnieju Trójmagicznym rzuciła mroczny
cień na ogólny nastrój pod koniec ubiegłego roku szkolnego. Zniknięcie
dyrektora miało o wiele mniej dramatyczny wydźwięk.
Zamek Durmstrang od
wschodu graniczył z rozległą halą, z dwóch stron otoczoną skalnymi pasmami i
niknącą wśród tajgi. To na owej hali niczym chmara ptaków jeden po drugim
ornitoptery osiadały miękko na trawie. Składanie przez nie skrzydeł
automatycznie otwierało klapę w podbrzuszu, przez którą pasażerowie opuszczali
pojazdy.
- Dobra, jeśli nie
wyskoczy na nas w sali wejściowej, możemy już się martwić? – wyszeptała do
Magnusa Vespera, nadaremnie rozglądając się po ciemnych sylwetkach wokół nich.
- Ves, powiadomimy o
jego nieobecności pierwszego napotkanego nauczyciela. Na pewno jakiś się
znajdzie zanim dotrzemy na ceremonię.
Ton jego głosu,
bynajmniej nie tak opanowany jak mu się wydawało, paradoksalnie nieco uspokoił
pannę von Sternberg. Przez większość dnia była gotowa go posądzić o włochate
serce, nieuchronnie nadszedł jednak moment, gdy okazało się, że również Magnusa
niepokoiła nieobecność przyjaciela.
- No nie – Odilion
spojrzał w niebo, z którego przed chwilą spadła mu na policzek kropla wody.
Schowane płytko za horyzontem słońce wciąż zapewniało dość blasku, by
podkreślić zagrożenie ze strony skłębionej czarnej chmury złowróżbnie wiszącej
nad zamkowymi terenami. – Dlaczego muszę zmoknąć idąc do szkoły po raz ostatni?
- Jeszcze nie ostatni –
zauważył Magnus, nasuwając na głowę ciemnobrązowy kaptur, obowiązkowy detal
szaty ucznia Durmstrangu. Wokół niemal wszyscy robili to samo, chroniąc głowy
przed nadchodzącą ulewą.
- Później też będzie
padać. Albo śnieg mnie zasypie.
- Dlaczego tak ci na
tym zależy? – zapytała Viktoria. Uniosła różdżkę, tworząc niewidzialny parasol nad głowami swoich przyjaciół. Wokół deszcz zaczął imprezę na dobre.
- Mój tata mówi, że
dzień, w którym ostatni raz idziesz do szkoły, to wróżba na dalsze życie.
- I deszcz miałby
znaczyć, że będziesz spłukany? – uśmiechnęła się panna Black. – Strasznie
pesymistyczna prognoza dla wszystkich siódmoklasistów, którzy spędzą święta w
szkole.
- Możesz się śmiać, ale
komuś na pewno się to spełni.
- Pewnie tak, tylko że
deszcz ma w tej sprawie niewielki udział. Jak dla mnie, może padać ile wlezie.
- Nie wierzę, że to
mówię, ale brakuje mi w tym momencie niestosownego komentarza Aleksa –
oświadczyła Vespera.
- Wystarczy, że powiesz
to, co przyszło ci do głowy, siostro, a jego duch będzie z nami.
- Nic mi nie przyszło
do głowy.
- Szkoda, że von
Daniken nie uczy nas legilimencji, bardzo chciałbym wiedzieć, czego sobie nie
pomyślałaś.
- Nie wyobraziłaś –
uściśliła Viktoria. – Legilimencja daje dostęp do obrazów, nie słów, które dana
osoba ma w głowie.
- Nawet nie weszliśmy
jeszcze do szkoły, Tori – przewróciła oczami szatynka.
- Przecież nie
powiedziała nic złego. – Odilion, jak można było przewidzieć, stanął w obronie
damy swego serca.
- Nie, ale mam jeszcze
parę godzin, nim zaczną się lekcje, i chciałabym je spędzić w przyjemnym
nastroju.
- W porządku, pójdę do łóżka
zaraz po kolacji i nie będę ci zawracała głowy – obiecała Viktoria.
- Ani mi się waż! Będziemy
szczegółowo omawiać, co powinnam zrobić przy pierwszym spotkaniu z twoją
ciotką.
- Moja ciotka nie jest
taka straszna, żeby trzeba było to omawiać. Po prostu bądź sobą.
- A jeżeli ja jako ja
się jej nie spodobam?
- Wtedy pojedziecie do Szkocji
i weźmiecie ślub bez pozwolenia rodziców.
Oczy Vespery
rozszerzyły się w niemym niedowierzaniu, powodując wybuch śmiechu u przyjaciół.
- Czarodzieje też tak
robią? – zapytał Viktorię Magnus. – Myślałem, że to mugolski zwyczaj.
- Myślisz, że ktoś tam
pyta dzieciaki, czy przypadkiem nie władają magią? Ślub jest ślubem, po obu
stronach. Ale jeśli komuś bardzo zależy, Hogsmeade jest pełne czarodziejów.
- Ves, nawet o tym nie
myśl. – Głos Odiliona podejrzanie spoważniał. – Tori tylko sobie żartuje,
prawda, Tori?
- Nie, tam jest
naprawdę mnóstwo czarodziejów... Chyba nawet niektórzy nauczyciele mają w
wiosce swoje…
- Tori!
- No już, nie denerwuj
się, mój dzielny rycerzu. – Viktoria ujęła go pod ramię i pozwoliła się
przeprowadzić pomiędzy szeroko otwartymi skrzydłami frontowych wrót zamku. –
Jestem pewna, że nie będzie potrzeby uciekać się do aż tak drastycznych
środków.
Odilion, udobruchany
faktem, że wszedł do szkoły ze swoją damą uczepioną jego ramienia (zdecydowanie
uznał to za pomyślną wróżbę na kolejne lata), przeprowadził ją głównym holem
dumny jak paw.
- Dobry wieczór, panie
Wu – przywitał się z pulchnym Azjatą zapalającym ostatnie lampy oliwne w sali
wejściowej bardzo długą różdżką. Był to niepozorny człowieczek, całkiem łysy,
za to z długą, cienką i siwą brodą oraz wąsami – dokładnie w starożytnym
chińskim stylu. Z okazji rozpoczęcia roku ubrał się w ciemnofioletową szatę ze
stójką i złotymi, ozdobnymi zapięciami.
- Słucham? – odezwał
się zagadnięty nieco nieprzytomnie. – A, tak. Bardzo dobry. Pozdrowienia dla
ciebie, dziecko.
- Nawzajem. Nie widział
pan Aleksa?
- Nie zawracaj głowy
panu Wu – fuknęła na niego Vespera. – Przepraszam za mojego brata, w ogóle nie
umie się zachować.
Odciągnęła Odiliona (i przy okazji Viktorię) na
pewną odległość, pozostawiając staruszka z jego pracą.
- Zwariowałeś? –
syknęła. – Nieładnie jest się nabijać ze starszych.
- Nie nabijałem się –
obruszył się chłopak. – Mógł przecież go widzieć.
- I co jeszcze? Pan Wu
ma chyba z dwieście lat, nie oczekujesz chyba, że będzie zwracał na wszystko
uwagę? Zostaw go w spokoju.
- Czasem zwraca –
zauważyła Viktoria. – Kiedyś, jak byłam smutna i schowałam się w schowku na
miotły, dał mi czekoladową żabę.
- Ot, dokonanie. Musiał
się ciebie jakoś pozbyć, żeby dostać się do mopa albo środków czyszczących. A
czekoladowa żaba to niezawodny sposób na każde dziecko.
- Skąd wiesz, ile
miałam lat?
- Na pewno niewiele,
skoro siedziałaś w komórce zamiast jęczeć mi nad uchem. Auć! – jęknęła, gdy
Viktoria uszczypnęła ją w ramię. – Bardzo dojrzałe, naprawdę.
- Mam nadzieję, że nie
– zaśmiała się Black. Puściła Odiliona, po czym szybkim krokiem ruszyła w
stronę wąskiego korytarzyka, odchodzącego od holu wejściowego tuż pod boczną
galerią. Po krótkim czasie przejście zaczęło schodzić w dół, aż doprowadziło
grupę przyjaciół do wydeptanych stopni. W mrocznej głębi, słabo oświetlonej
magicznie przyciemnionymi pochodniami, majaczyły ogromne wrota z poczerniałego
drewna. Zgromadziło się już przy nich kilkudziesięciu uczniów, pozostali
zatrzymali się na schodach. Tylko stojący najbliżej mogli dostrzec stare jak
same drzwi płaskorzeźby pokrywające je w całości, ale wielu uczniów powyżej
czwartej klasy umiało je odczytać. Były to runiczne symbole, których znajomość
stanowiła treść tradycyjnego egzaminu promującego na drugi etap edukacji w
Durmstrangu.
- Niechaj odstąpią złe duchy, aby święte miejsce pozostało nieskalane.
– Viktoria zacytowała pierwszy wers, po czym zrobiła minę pod tytułem „żenada”.
– No, złe duchy, nie mamy tu prawa wstępu, co?
- Ciekawe, co się nam
stanie, kiedy tam wejdziemy? – zastanawiał się głośno Odilion.
- Pewnie rozszarpią nas
dobre duchy – podsunął Magnus. Kilku drugoroczniaków obejrzało się w jego
stronę z lekkim przestrachem. Najwyraźniej wciąż nie uświadomili sobie, że brak
duchów w Durmstrangu to absolutna norma.
- Coś ty, dobre duchy
gardzą przemocą – zauważyła niefrasobliwie Vespera.
- W takim razie całe
szczęście, że do nich nie należę – podsumował Magnus. – No, Tori, do dzieła,
musimy to sforsować.
- Wydaje ci się, że
drzwi otworzą się natychmiast, gdy powiem coś w stylu: ”Sezamie, otwórz się” i
pstryknę palcami, o tak?
Pstryknęła.
Chwilę później wrota
zadrżały i zaczęły się otwierać. Na pogrążonych w półmroku przedsionka uczniów
padło złotawe światło ognia dobywające się z wewnątrz.
- O, patrzcie! –
Viktoria z wyrazem twarzy dwulatka na widok paczki cukierków ruszyła w stronę
przejścia. – Normalnie czary!
Idący za nią Magnus
nachylił się do Odiliona.
- Skąd ona wytrzasnęła
ten sezam?
Von Sternberg wzruszył
ramionami.
Znaleźli się w samym
sercu szkoły, jej najstarszej części. Stosunkowo spora sala, zbudowana w
całości z kamiennych, topornie ciosanych bloków, pełniła obecnie rolę niemal
wyłącznie reprezentacyjną, ale kiedyś to tutaj działa się cała magia.
Pomieszczenie przypominało trochę starożytny rzymski amfiteatr, z rzędami
twardych siedzisk opadającymi stopniowo w dół, aż do okrągłej podłogi w
centralnym punkcie sali.
Viktoria i jej
przyjaciele zeszli po schodach, by zająć miejsce w drugim rzędzie – pierwszy,
położony znacząco niżej, zawsze rezerwowano dla nowicjuszy. Po przeciwnej
stronie pomieszczenia znajdowała się loża mistrzów, obecnie nadal pusta.
Tradycja Durmstrangu nakazywała tytułować nauczycieli mistrzami – 'profesor' jakoś nigdy nie przyjął się na Północy.
Trochę to trwało, ale
gdy wszyscy uczniowie stanęli już przed ławkami w pozycji zasadniczej, nie
sposób było nie przyznać, że prezentowali się imponująco. Rzędy młodych ludzi
obleczonych w czerwień i ciemny brąz sprawiały wrażenie armii, gotowej, by
podążyć za rozkazem wodza. I tak się akurat złożyło, że ich obecny wódz właśnie
pojawił się w drzwiach, poprzedzając niewielką grupkę swoich podwładnych.
Wielkie wrota zaczęły się powoli zamykać, gdy wszyscy nauczyciele przekroczyli
ich próg.
Mistrzyni Aud Verdandi
była obecnie jedyną kobietą pośród grona pedagogicznego, między innymi dlatego,
że w ciągu ostatnich kilkunastu lat na wszystkie wakaty zgłaszali się jedynie
mężczyźni, a wakatów tych było sporo. Całą zasługę można było przypisać
poprzedniemu dyrektorowi, który zdołał skutecznie zniechęcić do siebie
pracujące tu nauczycielki. Najdłużej wytrzymała mistrzyni transmutacji,
małżonka mistrza von Danikena, która odeszła na emeryturę trzy lata temu, a tuż przed
tym udzieliła młodszej koleżance rady, by poszukała zatrudnienia w zdrowszym
miejscu. Verdandi uniosła wówczas swoje równo wyregulowane brwi i oświadczyła:
- Byłam tu przed nim, i
zostanę, kiedy jego już dawno nie będzie.
I dokładnie tak się
stało, choć mistrzyni nie przewidziała, że sama zajmie miejsce Karkarowa. Nie
wydawało się jednak, by ją to specjalnie zmartwiło. W ciągu ostatniego tygodnia
podjęła już kilka decyzji, a o niektórych zamierzała poinformować dziś uczniów.
Nowa dyrektorka zatrzymała
się w loży, a wokół niej zgromadzili się nauczyciele, wszyscy z twarzami
zakrytymi kapturami. Mistrzyni Verdandi uniosła szczupłą dłoń, po czym szybkim
ruchem zacisnęła palce, gasząc wszystkie pochodnie rozmieszczone w
strategicznych punktach sali. Jedyne obecnie źródło światła, niewielkie
płomienie wydobywające się z otworów w podłodze, tworzyły symetryczny okrąg,
wewnątrz którego miała się niebawem odbyć ceremonia przyjęcia nowych uczniów do
szkolnej społeczności. Z chwilą zmiany oświetlenia na widowni zapadła cisza.
Viktoria odruchowo chwyciła Vesperę za rękę. Przyjaciółka uspokajająco
pogładziła jej przedramię.
Zabrzmiał znajomy
dźwięk kluczy, a następnie skrzypienie starych drzwi. Około czterdzieści małych
postaci przeszło przez próg pod lożą mistrzów, każde ze świeczką w dłoniach.
Świece te otrzymali przed wejściem do Tunelu – były zaczarowane tak, że nawet
gdyby któreś z dzieci upuściło jedną z nich, nie wznieciłoby pożaru… ani
paniki. Wystarczająco powodów do obaw przysparzał sam Tunel.
Dzieci, w większości
blade jak woskowe maski, zgromadziły się trwożliwie na środku pomieszczenia,
formując krąg, tak jak im polecono przed wejściem. Niektóre rozglądały się
dookoła, ale starsi uczniowie dobrze pamiętali, że nie widzieli nic poza
ogniem, pustymi, kamiennymi ścianami i rzędami nieruchomych osób, których
kolejne rzędy niknęły w mroku. Dwie dużo wyższe od pierwszaków postacie,
tegoroczni główni gospodarze, opuścili Tunel jako ostatni, zamykając za sobą
drzwi, po czym stanęli w kręgu zwróceni do siebie plecami.
- W obliczu
społeczności szacownego Instytutu Magii i Czarodziejstwa Durmstrang – dopłynął
do rzeczonej społeczności głos spod kaptura jednego z gospodarzy – szkoły z
wielowiekową historią i chlubnymi tradycjami, stajecie dziś wy – rekruci,
którzy tej nocy dostąpicie zaszczytu wstąpienia w nasze szeregi. Czas pokaże,
czy jesteście godni, by studiować wysoką magię, czy macie dość odwagi do
praktykowania jej i czy wytrwacie przez siedem lat, jakie przyjdzie wam tu
spędzić. Nie łudźcie się – samo przyjęcie do tej szkoły nie gwarantuje
ukończenia jej. Dostaliście szansę od losu i tylko od was zależy, jak ją
wykorzystacie.
Struchlałe pierwszaki
słuchały głosu chłopaka jak zahipnotyzowane, bojąc się wydać z siebie choćby
najcichszy dźwięk. Świece w ich rękach drżały, a więc trzęsły się im
przynajmniej dłonie. Viktoria w ogóle im się nie dziwiła. Najpierw wspinaczka
wąską skalną ścieżką, później zmagania z własnym strachem podczas przeprawy
przez Tunel, a na deser Carl Johansson, który równie dobrze mógłby z pomocą
takiego głosu oznajmić im, że zaraz ich poćwiartuje i zje. Tradycja tradycją,
ale bardziej wrażliwym dzieciom mógł łatwo zafundować wyjątkowo traumatyczne
przeżycie.
- W tej chwili –
odezwał się damski, łagodny głos spod kaptura numer dwa – powtórzycie za mną
słowa przysięgi, którą składa każdy uczeń Durmstrangu przed rozpoczęciem
edukacji. W razie jej złamania krzywoprzysięzcę czekają straszliwe męki.
Zaczynamy: „Ja…
- Ja! – wykrztusili
niezgodnym chórem nowicjusze.
- Wasze imię.
Dzieci jednocześnie
wymieniły swoje imiona.
- … przysięgam
uroczyście, że swoją sumienną pracą przyczynię się do chwały, nie zaś do upadku
mojej szkoły… i przysięgam, że nie wyjawię nikomu, gdzie położona jest siedziba
Durmstrangu.
Pierwszoroczni
posłusznie powtórzyli przysięgę. Po ostatnim słowie gospodarze zwrócili się w
stronę loży mistrzów.
- Pani dyrektor, rad
jestem, mogąc oznajmić, że nowicjusze są gotowi do wstąpienia w szeregi
wspólnoty Durmstrangu.
Po tych słowach
pochodnie na ścianach zapłonęły jedna po drugiej, natomiast ognie w podłodze
zgasły, odsłaniając najniższy rząd miejsc siedzących. Dyrektor Verdandi zdjęła
kaptur, ukazując owalną twarz o wyrazistych rysach, poznaczoną już pierwszymi
zmarszczkami. Pierwsze wrażenie sugerowało zdecydowaną i pewną siebie osobę,
ale jej uśmiech z pewnością dodał pierwszakom sporo otuchy.
- Z wielką
przyjemnością witam was w Durmstrangu – odezwała się miłym, acz stanowczym głosem.
- Wykazaliście się niemałą siłą ducha, przechodząc rytuał wprowadzenia, choć z
pewnością ucieszy was fakt, że większość uczniów ma okazję przechodzić przez
Tunel jedynie raz w ciągu całej swojej szkolnej kariery. W czasie pobytu w
naszej szkole będziecie mieli szansę wykazać się również innymi przymiotami, na
razie jednak zajmijcie miejsca, ponieważ nim udamy się wszyscy na ucztę, mam do
powiedzenia jeszcze kilka słów.
Gdy pierwszoroczni
posłusznie usiedli, a gospodarze stanęli przy schodach, dyrektorka niespiesznie
rozejrzała się po Starej Sali.
- Dobrze znów was
widzieć, moi drodzy. Nikogo z was zapewne nie dziwi zmiana kierownictwa szkoły,
po owym tajemniczym zniknięciu dyrektora Karkarowa. W związku z brakiem
jakichkolwiek wieści od niego rada nadzorcza uznała go za zaginionego.
Poszukiwania nadal trwają, i liczymy na ich pozytywny rezultat, tymczasem
jednak szkoła nie może sobie pozwolić na zaprzestanie działalności. Ze swojej
strony dołożę wszelkich starań, by funkcjonowanie Durmstrangu nie tylko
podtrzymać, ale i usprawnić, aby w żaden sposób nie odbiło się to negatywnie na
waszej edukacji. Mając to na uwadze, pierwszym moim krokiem było podjęcie poszukiwań
nowego nauczyciela zaklęć, którego dziś mogę wam z przyjemnością przedstawić.
Oto mistrz Tidal Aldhem.
Vespera syknęła, gdy
paznokcie Viktorii wbiły jej się w skórę.
- Czy to nie jest… -
Odilion pochylił się do panny Black, gdy szczupła postać w loży mistrzów
wysunęła się nieco do przodu, zdejmując kaptur i lekko unosząc dłoń w geście
pozdrowienia. Rozległy się oklaski, do których nikt z Berserkerów się nie
przyłączył.
- Tak – potwierdziła,
patrząc z wyraźną niechęcią na ciemne włosy, gładką, opaloną twarz i
zawadiacki uśmiech młodego mężczyzny. - Niechby go demony porwały…
- Mistrz Aldhem
zaledwie kilka lat temu ukończył Durmstrang, ostatni rocznik może go jeszcze
pamiętać. W imieniu szkoły życzę panu owocnej pracy i wielu sukcesów.
- Dziękuję, pani
dyrektor. – Aldhem skłonił się uprzejmie, a Verdandi kontynuowała.
- Ze względu na jego
rozległe doświadczenie, mistrz Kahrman nadal będzie pełnił funkcję zastępcy
dyrektora szkoły.
Kolejna salwa oklasków
zagłuszyła nieliczne szepty, zapewne powtarzające plotki o niezadowoleniu
Kahrmana z braku awansu. Sam wicedyrektor ograniczył się do eleganckiego ruchu
głowy i ledwie dostrzegalnego uśmiechu w podzięce za owację.
- Wszelkie kwestie
organizacyjne i nowe zarządzenia będą, jak dotąd, przekazywane za pośrednictwem
gospodarzy szkoły, ale korzystając z okazji, że jesteśmy tu wszyscy, chciałabym
uciszyć pewne plotki. Znajomość magii obronnej jest jedną z najbardziej
użytecznych umiejętności, jaką może posiąść czarodziej lub czarownica, i nie ma
najmniejszej potrzeby, by jej nie praktykować. W związku z tym, nie zamierzam
wprowadzać ograniczeń względem klubu pojedynków. Jest to jedno z najstarszych i
najbardziej użytecznych stowarzyszeń w naszej szkole, a najgłupszą rzeczą, jaką
może zrobić dyrektor renomowanej magicznej placówki edukacyjnej, jest
wytrącanie swoim uczniom różdżek z dłoni. Są rzeczy, których można się nauczyć
z książek, i świetnie sobie poczynać, jednak magia obronna nie jest jedną z
nich. Tym bardziej w czasach, w których mugole są w stanie wytworzyć takie
rodzaje broni, jakich nie mieli podczas pogromu czarownic w średniowieczu. I
jak długo będę kierować tą szkołą, tak długo podobna krzywda was nie dotknie. A
teraz, nie przedłużając, zapraszam wszystkich do Refektarza.
W drodze na ucztę
Magnus oddalił się na chwilę, by zamienić kilka słów ze swoją kuzynką
Eleną, jedną z młodszych gospodyń szkoły. Godzinę później, gdy większość
uczniów była w trakcie deseru, do stolika Viktorii i jej przyjaciół podeszła
główna gospodyni, Natalia Malczewska.
- Słyszałam, że Alex
nie dotarł jeszcze do szkoły i martwicie się o niego – oświadczyła. –
Rozmawiałam na ten temat z mistrzem Adlerem. Okazuje się, że zatrzymały go
nie cierpiące zwłoki sprawy rodzinne. Mistrz prosił, żeby was uspokoić, według
otrzymanych wiadomości Alex zjawi się jutro rano.
- Świetnie, zdążymy
przygotować mu odpowiednie powitanie. – Odilion wyraźnie się odprężył. –
Dzięki, Nat.
- Nie znęcajcie się nad
nim za bardzo – uśmiechnęła się dziewczyna, po czym ich opuściła.
- Czyli nie było o co
się martwić – podsumowała Vespera. – Ulżyło mi.
- Chyba jednak to coś
poważnego, skoro nie miał nawet czasu wysłać listu – zauważyła Viktoria.
- Mógł nie mieć pod
ręką papieru – podsunęła panna von Sternberg. – Dziwię się, że wcześniej nie przyszło
mi to do głowy.
- Najważniejsze, że
jest cały i zdrowy – zakończył Magnus.
- Słusznie – zgodziła
się Viktoria. Przeniosła wzrok na stół nauczycielski, gdzie Tidal Aldhem
prowadził ożywioną rozmowę z mistrzem von Danikenem. W jasnym świetle dało się zauważyć, że włosy nowego nauczyciela nie były po prostu ciemne - były ciemnozielone.
- Tori, samym
spojrzeniem go nie zabijesz – zauważył Mortensen, kładąc jej dłoń na ramieniu.
– Koniec końców kiedyś przyjaźnił się z Aidanem, może nie jest taki…
- Jest wstrętną,
nielojalną świnią, która nie ma pojęcia, co znaczy przyjaźń. Ale bez obaw, nie
zamierzam mu tego mówić. Nie zamierzam w ogóle z nim rozmawiać. Szczęśliwie
będzie uczył przedmiotu, z którym nigdy nie miałam problemów, więc nie jest mi
do niczego potrzebny.
- Twoja sprawa. –
Magnus nie zamierzał oponować. Kiedy była w takim stanie, i tak nic by nie
zdziałał.
Viktoria i Vespera
pożegnały się z chłopakami przy rozgałęzieniu korytarza, którego dwie odnogi
prowadziły odpowiednio do męskich i żeńskich dormitoriów. Tłumiąc ziewanie i
życząc dobrej nocy spotykanym po drodze znajomym, dotarły wreszcie do swojej
sypialni.
- Gotowa? – szepnęła
Vespera, kładąc dłoń na klamce.
Black kiwnęła głową.
- A ty? – zapytała
równie cicho.
- Nie mam wyjścia.
Dobra, idziemy.
To mówiąc otworzyła
drzwi, i weszła do pokoju.
Sypialnie w Durmstrangu
były tak skromne, jak to tylko możliwe – każdy z lokatorów miał do dyspozycji
pojedyncze łóżko, wąską szafę i trochę przestrzeni wielkości kufra bądź dużej
walizki. Dopiero w ciągu roku pokoje nabierały bardziej indywidualnego
charakteru. W tej konkretnej sypialni oznaczenie swojej przestrzeni miało dla
jej rezydentek wagę wyjątkowo istotną.
- Cześć, Lestrange –
przywitała się Viktoria. Czarnowłosa dziewczyna rozpakowywała swój kufer – w
przeciwieństwie do współlokatorek oparła się pokusie wymiany go na
poręczniejszą walizkę, którą jednak trzeba było magicznie powiększać wewnątrz,
by wszystko się w niej zmieściło. Na dźwięk swojego nazwiska odwróciła głowę w
kierunku nowo przybyłych.
- Ach, to wy. – Nerissa
wzruszyła ramionami, po czym wróciła do swojego zajęcia. Viktoria i Vespera
poszły w jej ślady, wymieniając co jakiś czas uwagi na jakieś banalne tematy,
aż ich współlokatorka zniknęła w toalecie (co by nie mówić o spartańskich
warunkach szkoły, przynajmniej zadbano o małe łazienki przy każdym pokoju).
- Wydaje się być w
dobrym humorze – szepnęła Black do przyjaciółki.
- Wolę ją taką,
przynajmniej o nic się nie czepia. Ciekawe co się stało. Może ma wreszcie
chłopaka?
- Dlaczego wreszcie,
mogła go mieć od dawna, przecież nie śledzimy jej życia.
- Na pewno nie. Wtedy
wyładowywałaby złe nastroje na nim zamiast na nas.
- Ciekawe, jaki jest
jej typ.
- Nie wiem, ale już mi
go szkoda.
Po przebraniu się w
nocną koszulę Vespera zagrzebała się w pościeli i momentalnie zasnęła. Zza
drewnianego parawanu, który Nerissa rozstawiała odkąd z nią zamieszkały, wkrótce dał
się słyszeć miarowy oddech śpiącej.
Siedząca przy oknie w
świetle dnia polarnego Viktoria uniosła w górę pergamin, na którym zapisała
parę zdań do brata.
Jak
się masz, Dan?
U
mnie wszystko w porządku. Nie widzieliśmy dziś Aleksa, ale szkoła została poinformowana,
że ma jakąś pilną rodzinną sprawę i pojawi się jutro. Konrad jest już zdrowy,
wygląda świetnie. Ves powiedziała mi, że Draco został prefektem, a Potter nie. Myślisz, ze Dumbledore przestał go tak wyróżniać ze względu na przesłuchanie? Może musiał ponieść jakieś osobiste koszty, by go wybronić? Trochę jednak ma do stracenia, a wiadomo, że upadek z wysoka najbardziej boli.
Lestrange zachowuje się jak człowiek, ale to zapewne znaczy tylko tyle, że najpóźniej jutro po południu znajdzie jakiś powód, by się do mnie przyczepić. I nie mogę obiecać, że będę dla niej miła, więc nawet nie proś.
Lestrange zachowuje się jak człowiek, ale to zapewne znaczy tylko tyle, że najpóźniej jutro po południu znajdzie jakiś powód, by się do mnie przyczepić. I nie mogę obiecać, że będę dla niej miła, więc nawet nie proś.
Verdandi
rozpoczęła rok w pięknym stylu, oby tak dalej. Podobno nadal szukają Karkarowa,
ale w szkole już go zapewne nie zobaczymy. Kahrman pozostał zastępcą. Nie
będą ruszać klubu pojedynków.
Jest
jeszcze coś, o czym musisz wiedzieć, a nie chcę, żeby powiedział Ci ktoś postronny. Tylko nie rób nic pochopnie. Nowym nauczycielem zaklęć jest
Tidal Aldhem. Prawdopodobnie podadzą to jutro w gazecie. Na razie będę go ignorować i zobaczę,
czy coś o mnie wie, albo się domyśla, i czy wykona jakiś ruch. Jakieś rady?
Całuję,
V.
P.S.
Ta idiotka w ogóle nie ma gustu, jeśli chcesz znać moje zdanie.
Zadowolona, posypała
list piaskiem, strzepnęła go i włożyła do przygotowanej na następny dzień
książki. Następnie wślizgnęła się pod kołdrę, zwijając w kłębek.
Przypomniała się jej
uwaga Magnusa na temat zabijania wzrokiem. Zaśmiała się w duchu, a potem
westchnęła z rezygnacją.
Gdyby tylko wiedział...
___
* „Walkiria” jest
najmniejszym z okrętów należących do Durmstrangu. To na jej pokładzie
reprezentacja szkoły udała się do Hogwartu.
O rany, marzec się skończył, a ja dopiero teraz zauważyłam, że jest nowy rozdział. I jak to się stało, że wciąż nie ma komentarzy?
OdpowiedzUsuńAkcja powoli się rozkręca ��. Wciąż sporo pamiętam z pierwszej wersji i mimowolnie porównuję obie (chyba w tej pierwszej wersji świeca wypadła jakiemuś dzieciaków?). Oczywiście różnic jest więcej i muszę powiedzieć, że nowa wersja bardziej mi się podoba :). Ciekawa jestem jak rozwinie się fabuła. Warto czekać na każdy rozdział.
Pozdrawiam
rose29
Pewnie ma to coś wspólnego z faktem, że ludzie tracą nadzieję na następny rozdział. A ja się uparłam, i raz na czas coś publikuję.
OdpowiedzUsuńStarej wersji już nie ma w internecie, dzięki likwidacji platformy blog.pl, i jeśli o mnie chodzi, to dobrze, bo w obecnej wersji sporo się zmieni. Poczynając od postaci dyrektorki Durmstrangu - tamtą paniusię, którą pewnie jeszcze pamiętasz, usunęłam całkowicie, a zamiast niej mamy Aud, moją nową ulubienicę. Jeszcze nie wiem, gdzie dokładnie ją zaprowadzę, ale paluchy mnie świerzbią, żeby o niej pisać, więc zapewne będzie jej sporo.
Nikt nie upuścił świecy, po to jest to zaklęcie, i wcześniej też było :) Ale cieszę się, że teraz bardziej Ci się podoba, to dowód, że się poprawiam.
Również pozdrawiam.
A ja uparłam się czytać :) mam nadzieję, że świadomość, że chociaż jedna osoba czyta i czeka będzie jakąś motywacją. Właśnie mi się coś wydawało, że mamy zmiany w kadrze. Też lubię panią dyrektor. W ogóle lubię silne i inteligentne postaci kobiece. Co do świecy mogło mi się poplątać. Ciekawi mnie bardzo Victoria. Widzę w niej rodzinne podobieństwo do taty. Tom Riddle też był przecież uroczy, inteligentny i czarujący.
OdpowiedzUsuńI o czym to jeszcze chciałam... Nie jestem pewna czy już wcześniej o tym pisałam. Bardzo mnie cieszy, że pokazujesz zwyczaje i mentalność czarodziejow czystej krwi właśnie jako coś innego, a nie złego z założenia. Nigdy nie mogłam uwierzyć Rowling, że wszyscy po za Weasley'ami to patologia.
rose29
To zawsze jest motywacja :) Sama rosnąca liczba odwiedzin jest pokrzepiająca :)
OdpowiedzUsuńTeż lubię silne kobiety - o takich najlepiej mi się czyta i pisze. Uwielbiam Viktorię, ale ona ma ten jeden defekt - piętnaście lat, przez co nie mogę o niej pisać tak, jak lubię najbardziej (słyszałam zarzuty, że jest zbyt kompletna jak na dziewczynę w tym wieku, ale to tylko na początku tak się wydaje, wcale nie jest). Tym bardziej kocham wprowadzać postaci takie jak Kadma, Aud czy Ingrid (szefowa Aidana z poprzedniego rozdziału), lubię pisać o Narcyzie i Belli, a z czasem z pewnością będą i inne ciekawe panie.
Podobieństwo do taty musi być ;) Z wyglądem nie wyszło (zawsze miałam poczucie, że geny Malfoyów są BARDZO silne), niech więc ma chociaż urok osobisty na pociechę.
Mogłaś coś wspomnieć :) Też uważam, że "czystokrwisty" nie musi od razu oznaczać "zły". To trochę tak, jak generalizowanie pewnych narodowości - wszędzie są zarówno ludzie dobrzy i źli, wredni i sympatyczni, kwestia szczęścia, na kogo się trafi. Skupiłam się tak naprawdę na Durmstrangu, starając się go pokazać od innej strony, niż jest przedstawiony w "Czarze Ognia", ale nie obyło się bez zaplecza społecznego ;) A Joaśka w ogóle trochę przesadziła na początku, z tym całym podziałem na dobrych ludzi i Ślizgonów, i do dziś za to pokutuje.
Rozpoczęłam odliczanie do nowego rozdziału :)
OdpowiedzUsuńrose29