niedziela, 15 listopada 2020

Rozdział piętnasty: Nimfadora Tonks

 Występująca w rozdziale Penny Haywood jest postacią z gry Harry Potter: Hogwarts Mystery. Uwielbiam tę grę, czego efektem mogą być jej bohaterowie pojawiający się tu od czasu do czasu.

...

- Proszę podejść – mruknął kiepsko ogolony czarodziej z ochrony, sięgając po próbnik tożsamości. Aidan znał te urządzenia z macierzystego ministerstwa – ich zadaniem było odkryć to, co celowo zamierzał zataić.

Poprzedniego wieczoru szczegółowo omówił plan z ojcem, wymieniając użyteczne informacje. Najwyraźniej ochrona sprawdzała tylko nowych pracowników pod kątem ukrywania tożsamości, a po otrzymaniu identyfikatora można było przemierzać budynek wedle uznania. To oznaczało, że nie mógł  dziś wejść do ministerstwa z działającym pierścieniem. Dlatego posłużył się duplikatem... i małym podstępem.

Próbnik nie wykazał nieprawidłowości, różdżka została zarejestrowana, pozostało mu więc oczekiwanie.

Atrium odznaczało się klasą i rozmachem, można było śmiało stwierdzić, że jego projektanci nie szczędzili środków na prezencję. Intensywny niebieski kolor sufitu i wszechobecne błyszczenie nie pozostawiało ku temu żadnych wątpliwości. Mieli nawet fontannę z posągiem na piedestale.

Pomieszczenie wypełniało mnóstwo ludzi i nikt nie zwracał na niego szczególnej uwagi, zwłaszcza o tak wczesnej porze. Ludzie zdążali przed siebie, zajęci swoimi sprawami – nie potrzebował legilimencji by zgadnąć, że część zapewne myślała wyłącznie o kawie, inni o tym, na jaki genialny pomysł wpadnie dzisiaj szef, a jeszcze inni rozważali, czym mogą się wykazać, by w końcu doczekać się upragnionego awansu. Dlatego jedynie pobieżne spojrzenia skupiły się na Aidanie, gdy niespodziewanie ktoś na niego wpadł.

- Najmocniej przepraszam – odezwał się drobny czarodziej w okularach.

- Nic się nie stało – zapewnił odruchowo Valerious.

Mężczyzna oddalił się tak szybko, jak się pojawił, nie poświęcając mu dłuższej uwagi. Młody auror zerknął raz jeszcze na skrawek pergaminu, który wręczył mu czarodziej z ochrony, po czym włożył go do kieszeni. Wyczuł w niej znajomy kształt pierścienia. Szybko podmienił krążek na palcu, przeczesując włosy wolną dłonią, by odwrócić potencjalną uwagę od manewrów przy płaszczu.

Ot i tyle: wystarczyło przy głównym wejściu do ministerstwa zapytać o drogę czarodzieja z personelu technicznego, którego opisał mu Macnair, skonfundować go, przekonać do upozorowania zderzenia i wrzucenia prawdziwego pierścienia do kieszeni Aidana. Za pięć minut mężczyzna w ogóle nie będzie o tym pamiętał.

- Aidan Valerious? - usłyszał wesoły, kobiecy głos. Odwrócił się, by ujrzeć przed sobą drobną dziewczynę o krótkich, wściekle różowych włosach. Nie wierzył, że aż tak mu się poszczęściło.

- Do usług – skłonił głowę, nie przerywając jednak kontaktu wzrokowego.

- Byłeś już przy stanowisku ochrony? - zapytała, przyglądając mu się uważnie.

Wyjął z kieszeni skrawek pergaminu i uniósł go w dwóch palcach.

- Domyślam się, że też chcesz zobaczyć pergaminy uwierzytelniające?

- Jeśli Eryk już je widział, ja nie muszę. Oddasz je później do kadr. Przy okazji, wszyscy nazywają mnie Tonks.

Nimfadora Tonks, aurorka, członkini Zakonu Feniksa. Miło wiedzieć, że przynajmniej Dumbledore trzyma rękę na pulsie.

- To ksywka?

- Nazwisko.

- Nie mam zwyczaju zwracać się do młodych dam z użyciem samego nazwiska.

- W takim razie dobrze się składa, że nie jestem żadną damą.

- Zdajesz sobie sprawę, jak to zabrzmiało? - uśmiechnął się, unosząc szybko brwi do góry i natychmiast je opuszczając.

- Nie biorę odpowiedzialności za niczyje kosmate myśli. Słuchaj, mów mi Tonks, to istnieje szansa, że się zaprzyjaźnimy, jasne?

- Naturalnie. Nie zaryzykuję nieporozumienia z osobą, która nie przestaje się uśmiechać przed dziewiątą rano.

- Co jest złego w uśmiechaniu się przed dziewiątą rano?

- Nic takiego, słowo.

- Nie jesteś przekonujący. Ty też się uśmiechasz.

- Nigdy nie twierdziłem, że jestem normalny.

Twarz Tonks rozciągnęła się w oburzeniu, ale trwało to tylko sekundę, po której się roześmiała.

- W takim razie będziesz musiał na mnie uważać. Chodźmy.

- Z przyjemnością.


Viktoria otworzyła okno i wpuściła do pokoju dwie sowy. Jedną z nich znała bardzo dobrze – była to Esmeralda, samiczka puchacza należąca do Dracona. Zgodnie z jej przewidywaniami minęła pannę Black i podfrunęła do Vespery.

- Och, witaj, Esme! - zawołała panna von Sternberg, pozwalając przybyłej usiąść na swoich kolanach, gdy zajęła się odczepianiem wypchanej koperty od nóżki ptaka.

- Dawno się nie widziałyście, co? - wytknęła przyjaciółce Viktoria, zajmując się drugą wiadomością. Nie znała sowy, ale znała pismo na kopercie.

- Żebyś wiedziała. Draco musi się uczyć.

- A ty nie?

- Ja też, ale ja nie muszę rywalizować z mugolaczką.

- Nie po to powinien się uczyć.

- To mu to powiedz. Unikając słów „Hermiona” i „Granger”.

- Kiedy ją nazwał po imieniu?

- Nigdy, znam je od ciebie. Właściwie skąd ty je znasz?

- Z artykułu, który mi przysłał w zeszłym roku. Zawzięty jest.

- Zgadza się. - Vespera przygryzła wargę, przypominając sobie pewien zupełnie niezwiązany z tematem rozmowy wakacyjny epizod. - Zdecydowanie.

Panna Black przewróciła oczami, otwierając list od brata.


Księżniczko,

Mogło cię zastanowić, dlaczego tak długo musiałaś czekać na odpowiedź. Przebywam obecnie w Londynie, gdzie oddelegowano mnie w sprawie zniknięcia dyrektora, a sytuacja wygląda tak, że zostanę tu przez jakiś czas. Naturalnie pozostaję w zasięgu sów pocztowych i sieci Fiuu.

Nie zdziwię się, jeśli jest w tym trochę racji. Dyrektor Dumbledore nie jest ostatnio osobą mile widzianą w brytyjskim ministerstwie. Okazuje się, że mają tu obecnie ciekawe podejście do niewygodnych pogłosek – zamiatają je pod dywan. Jeżeli nie niepokoi ich sytuacja, która martwi zagraniczne ministerstwa, coś poszło nie tak.

Cieszę się, że rok dobrze się rozpoczął. Jeśli chodzi o Tidala, dziękuję za informację. W razie konfrontacji wiesz, co robić. Zaufaj swoim instynktom. Nigdy nie uważałem, że nadaje się na nauczyciela, ale być może to kolejna rzecz, którą dobrze ukrywał. Gdyby coś cię zaniepokoiło, nie wahaj się mnie powiadomić. Pilne sprawy przez Fiuu, adres masz na kopercie.

Widziałem się niedawno z Lucjuszem i Narcyzą, oboje mają się doskonale. Twoja ciotka wypytywała o von Sternbergów, chyba robi się poważnie.

Jeśli Ci się uda, skontaktuj się ze mną w piątek o dwudziestej czasu angielskiego.

Całuję,

A.


- Dwudziesta czasu angielskiego – prychnęła Viktoria; nigdy nie przeszła do porządku dziennego nad upodobaniem brata do dwudziestoczterogodzinnego zegara.

- Co mówisz? - zapytała Vespera znad kilometrów swojego listu.

- Aidan jest w Anglii i nadal używa waszego oznaczania czasu.

- Co tam robi?

- Szuka Karkarowa.

- Przecież mówił, że ktoś inny prowadzi tę sprawę. Dlaczego wysłano jego?

- Tego nie napisał. Chce pogadać w piątek wieczorem.

Bardzo rzadko Aidan proponował rozmowy przez Fiuu kiedy była w szkole, zwłaszcza jeśli niedawno się widzieli. Ewidentnie miał jej coś ważnego do powiedzenia. Pewnie tym razem coś o Aldhemie, potraktował temat dość zdawkowo, a może ma dla niej radę nie nadającą się na pergamin.

- Na to nie wpadłam! Przecież mogę porozmawiać z Draco przez Fiuu!

- Nie ekscytuj się tak. Nie można ustanowić połączenia kominkowego między szkołami magii.

- Skąd wiesz?

- Karkarow mi kiedyś powiedział. Jakieś zwyczajowe zasady, czy coś w tym stylu.

- Co za bzdura – prychnęła panna von Sternberg. Jej oczy wróciły do listu.

Tymczasem Viktoria podrzuciła brązowej płomykówce trochę sowiego przysmaku, napisała krótką odpowiedź i przywiązała ją do nóżki ptaka.

- Przejdę się – oznajmiła, wypuściwszy sowę przez okno. - Zobaczymy się na śniadaniu.

Mruknięcie ze strony Vespery uznała za aprobatę.

Pogoda była wyjątkowo piękna, zdecydowała się więc pójść na dziedziniec. O tej porze z rzadka można było tam kogoś spotkać, co oznaczało, że jej ulubiona ławka przy Wieży Jastrzębia była wolna.

- Mruczysz – oświadczył Odilion, siadając obok niej około dwadzieścia minut później.

- Nie pierwszy raz – zauważyła, zamykając czytaną powieść - Jak mnie znalazłeś?

- Podążałem za twoja aurą, oczywiście. Jest nie do odparcia.

Przeszyła go spojrzeniem zwężonych oczu.

- No dobrze, niech będzie. Widziałem, jak wychodzisz na zewnątrz i nie chciałem, żebyś spóźniła się na śniadanie. Jeśli rano nie zjesz, jesteś marudna.

- Nie jestem.

- Jak to nie? Mam ci przypomnieć, jak zaspałaś po imprezie na zakończenie sezonu quidditcha?

- Twierdziłeś, że nie masz o to żalu.

- Bo nie mam. Nawet jeśli zrobiłaś bardzo interesujące pierwsze wrażenie na mojej babci.

- Mogłeś mnie uprzedzić, że za mną stoi.

- W życiu. Nigdy nie widziałem, żebyś się tak zarumieniła.

- Och przestań! - uderzyła go lekko w kolano. - Teraz pewnie myśli, że wychowały mnie wilki.

- Na pewno znajdziesz sposób, by ją pozbawić tego wrażenia.

Viktoria schowała książkę do plecaka.

- Co robisz wieczorem?

- Co zechcesz.

- Pytam poważnie.

- A ja poważnie odpowiadam. Nie mam żadnych specjalnych planów, więc mogę być cały twój.

- Trzeba odkurzyć sprzęt.

- A, to. - Odilion westchnął teatralnie. - Myślałem, że chcesz mnie zaprosić na randkę.

- Ja ciebie?

- Czemu nie? Przecież lubisz o wszystkim decydować. Powiedz tylko, kiedy i gdzie.

- A co z „czy w ogóle”?

- Lubię myśleć, że ten etap mamy już za sobą.

- Zapytasz chłopaków o wieczór?

- Pewnie – zapewnił, niezrażony. - Dam ci znać.

- Świetnie. - Wstała i obejrzała się na niego. - Idziesz?

Kiwnął głową.

- Dlaczego akurat dziś? - zapytał, gdy szli przez dziedziniec.

- Musi być zaraz jakiś ważny powód? Twoja perkusja nie była ruszana od dwóch miesięcy.

- Jest zaczarowana, nic jej nie będzie. I nie jest tak naprawdę moja.

- Pan Ivars mówił, że jej nie potrzebuje.

- Bzdura. Sam nie zagra, nie wyrzuci ani nie odda, ale lubi nas słuchać, bez różnicy, co gramy – a to znaczy, że ma dla niego jakąś wartość sentymentalną, choć się do tego nie przyzna. Poza tym zajęłaby za dużo miejsca w bagażu.

- Ledwie wróciłeś, a już myślisz o wyjeździe – nadąsała się Viktoria.

- Jestem w ostatniej klasie. Zapewniam cię, ta podróż ekscytuje mnie bardziej, niż egzaminy końcowe. I wcale nie wiem, czy wrócę po roku.

- Rozumiem. Kto wie, co może cię zatrzymać gdzieś na świecie...

- W ogóle nie będziesz za mną tęsknić, co?

- Przeciwnie. Właściwie to nie wiem, jak sobie bez ciebie poradzę w przyszłym roku.

- Co masz na myśli?

- Bez ciebie, Magnusa i Aleksa będzie tu strasznie nudno. I chyba nie jestem na to gotowa. Zupełnie sobie nie radziłam, zanim zaczęliśmy się przyjaźnić. Wystarczy spojrzeć, jak spaprałam sprawę z Katią.

- Katia miała w tym swój udział. Poza tym teraz ludzie cię znają i lubią.

- Bo wcześniej było inaczej?

- Wcześniej byłaś zmanierowaną małolatą, do której ciężko było dotrzeć. A jedenastolatkowie raczej nie są specjalnie wyrozumiali.

- Zapomniałeś dodać, że byłam przemądrzała.

- Nie, to akurat ci zostało. No już, bez takich min. Chciałem powiedzieć, że teraz jesteś częścią społeczności, i nawet beze mnie w pobliżu świetnie sobie poradzisz.

- To słodkie, że tak mówisz. Ale mam inny plan.

- Jaki?

Powiedziała mu. I wywołała taki efekt, że zatrzymał się i zapomniał, dokąd szedł.

- Mówisz poważnie?

- Jak najbardziej.

- To twój pomysł, czy Vespery?

- Mój. Ale ona będzie zachwycona.

- Nie zgodzą się. Od trzynastu lat nie zgodzili się ani razu.

- Widocznie wnioskujący nie mieli dobrych argumentów.

- I nie zamierzasz uznać odmowy?

- Oczywiście, że nie.

Odilion spróbował się uśmiechnąć, ale zupełnie mu nie wyszło. Tak naprawdę nie powinno go to dziwić. Znał ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że zrobi wszystko, co w jej mocy, by zrealizować swój pomysł.

Tylko że tym razem wcale go to nie cieszyło.


- Nazywacie to kawą? - zdumiał się Aidan, obserwując uważnie brązowy płyn wypełniający kubek.

- Niech zgadnę, przyzwyczaiłeś się do lepszej? - Tonks patrzyła na niego z rozbawieniem. Typowa reakcja gości z zagranicy na kawę podawaną w ministerstwie wahała się pomiędzy zmieszaniem a nieskrywanym zniesmaczeniem.

- Nie byłoby specjalnie trudne znaleźć lepszą.

- Mało bywasz w kiepskich spelunach, nie?

- Zdarza się. Tylko że zamiast paskudnej kawy zamawiam podłe drinki. Z alkoholem przynajmniej wiesz, czego się spodziewać. No i mniej zwracasz uwagę.

- Zapamiętam.

- Mogę się mylić, ale w twoim przypadku trzeba by trochę więcej niż zmiana zamawianego napoju, by nie zwracać uwagi.

- Mówisz? - Dziewczyna spojrzała na niego z wyraźnym rozbawieniem. Chwilę później w miejscu różowowłosej aurorki pojawiła się surowo wyglądająca, starsza pani z ciemnymi lokami. - Zważaj na słowa, młodzieńcze.

Zaskoczenie Aidana na widok transformacji nie było udawane, bo choć nieoficjalnie wiedział o jej umiejętnościach, nigdy wcześniej nie miał okazji widzieć tego typu przemiany na żywo.

- Umiesz transmutować się niewerbalnie i do tego bez użycia różdżki? Jestem pod wrażeniem.

- Niepotrzebnie – zaśmiała się, wracając do poprzedniego wyglądu. - Urodziłam się z tym.

- Tym bardziej. Nie spotkałem wcześniej żadnego metamorfomaga, ale słyszałem, że utrzymanie danego wyglądu wymaga dużej siły woli i stabilnych emocji przez cały czas. To jeszcze bardziej imponujące.

- Po pewnym czasie zaczyna to być tak normalne, jak oddychanie. Nic specjalnego.

- Dysponujesz jedną z najrzadszych magicznych mocy i to ma być nic specjalnego? Niemożliwa jesteś.

- O, to już szybciej. - Tonks napiła się swojej kawy i skrzywiła się.

- A widzisz – wytknął jej Aidan.

- Nalałam sobie odruchowo. Nie lubię kawy.

- Bo nie piłaś dobrej. Trzeba będzie coś z tym zrobić.

- Mocna herbata działa podobnie.

- Ale nie smakuje aż tak dobrze.

- Zależy jaka. W Londynie mamy naprawdę dobrą.

- Założę się, że moja ulubiona kawa przebije twoją najlepszą herbatę.

- Nie ma szans.

- Wyzwanie przyjęte.

Stuknęli się kubkami.

- Dostanę mój własny?

- Kubek? Wyczaruj sobie, jeśli te ci się nie podobają.

- Chcę taki z logo ministerstwa.

- Nie mamy takich.

- Powinniście wprowadzić. Odrobina magii, i macie gotowy upominek dla odwiedzających.

- Takich jak ty?

- Przecież właśnie do tego zmierzam.

- I kto tu jest niemożliwy?

- Trafił swój na swego.

Przekomarzaliby się pewnie jeszcze długo, gdyby właśnie w tej chwili do aneksu kuchennego nie wszedł Carmichael.

- Tu jesteście. Tonks, kiedy mówiłem, żebyś zajęła się nowym, miałem raczej na myśli wprowadzenie go w tutejsze procedury i reguły, a nie popijanie kawy.

- Zrobiłam to kilka godzin temu – odparła wesoło dziewczyna. - Później przeszliśmy się po departamencie, z uwzględnieniem wszystkich biur, z którymi może mieć styczność. Mieliśmy też okazję spotkać panią Bones i parę innych osób.

Starszy mężczyzna spojrzał na nią z uznaniem.

- W porządku. Dzięki za pomoc. - Odwrócił się do Aidana. - Hektor Carmichael, prowadzę sprawę Karkarowa.

- Aidan Valerious, miło mi. - Chłopak skłonił lekko głowę.

- Idziemy, zapoznam cię ze sprawą.

Aidan machnął różdżką, a jego kubek wylał zawartość do zlewu i zaczął się sam myć.

- Do zobaczenia, panno Tonks – pożegnał się, mrugając do niej.

- Na razie – odparła. Spojrzała z niechęcią na swoją kawę i odstawiła ją.

Chwilę później do pomieszczenia wślizgnęła się drobna blondynka, która szybko podeszła do aurorki.

- No dobrze, to teraz wszystko mi opowiedz – zarządziła, opierając się o blat kuchenny.

- Niby o czym? - Tonks wzruszyła ramionami, świetnie wiedząc, o co chodzi.

- Nie myśl, że się wykręcisz. - Penny Haywood pogroziła jej żartobliwie palcem. - Za chwilę każda dziewczyna w ministerstwie będzie chciała wiedzieć, kto to jest - i do kogo przyjdą?

- Mam nadzieję, że nie do mnie – uśmiechnęła się Nimfadora.

- Zrób więc nam obu przysługę i wygadaj się.

- Nie mam wiele do powiedzenia. Nazywa się Aidan Valerious, jest aurorem, i przyjechał ze Szwecji pomóc przy sprawie zniknięcia Karkarowa.

- To zawsze jakiś początek. - Penny odrzuciła włosy do tyłu, zadowolona z uzyskanych informacji. - Długo zostanie?

- Wydaje mi się, że do czasu, aż znajdą dyrektora. Byłego dyrektora, Durmstrang ma już nowe kierownictwo. Nie rozumiem, czym się tak ekscytować.

- Daruj, kochana, ale jesteś albo kompletnie ślepa, albo jeszcze bardziej niezainteresowana.

- Ma pierścień, pewnie jest żonaty.

- W Szwecji też noszą obrączki na lewej dłoni. On ma na prawej. To raczej pamiątka rodzinna.

- Masz zaskakującą wiedzę na temat jubilerskich zwyczajów za granicą. - Tonks nawet nie próbowała ukryć rozbawienia. Penny, z którą jeszcze kilka lat temu dzieliła dormitorium, była jedną z najpopularniejszych i najlepiej poinformowanych uczennic Hogwartu. Wszyscy ją lubili, nawet Snape, a to było osiągnięcie na skalę kosmiczną. Teraz pracowała w zespole badawczym ministerstwa jako młodsza specjalistka od eliksirów, a w wolnym czasie swatała, kogo się dało.

- To jeszcze nic. Okazuje się, że w Skandynawii coraz później decydują się na małżeństwa, więc większość czarodziejów w naszym wieku nie jest z nikim związana. Kolejna rzecz, którą przejmujemy od mugoli.

- I jak tu się zgodzić, że mugole to samo zło?

- Nawet nie próbuj. Radykalne poglądy nie mają prawa przetrwać w świadomym społeczeństwie.

- A jesteśmy takim społeczeństwem? - z wyraźnym powątpiewaniem zapytała Tonks.

- Mamy coraz więcej świadomych jednostek. Z czasem będzie nas więcej.

- Szkoda, że czasem trzeba porządnego szoku, żeby niektórzy się obudzili.

Jeśli Penny usłyszała, co jej koleżanka mruknęła pod nosem, nie dała po sobie tego poznać. Znikła tak szybko, jak się pojawiła, mijając po drodze Kingsleya Shacklebolta.

- Jak tam? - zapytał, szukając w szafce puszki z herbatą.

- Przeszedł kontrolę, a eliksir w kawie nie ujawnił żadnych zmian w powierzchowności. W kadrach Ben przejrzał dokumenty i potwierdził autentyczność, a pióro nie wykryło fałszerstwa w podpisie.

- Trzeba będzie jeszcze prześwietlić rodzinę i ewentualne powiązania z obozem przeciwnika. A co ty myślisz?

- Wydaje się w porządku. Może trochę staroświecki i uparty.

- Dobrze słyszałem, że zwrócił się do ciebie per „panno Tonks”? - Shacklebolt sprawiał wrażenie rozbawionego.

- Nikt tak do mnie nie mówił od czasu Hogwartu. Sama byłam w szoku.

- Życie, drogie dziecko. Nie każdy dostosuje się do twoich wymagań.

- Przeżyję. Ale nie ręczę za siebie, jeśli zacznie mi mówić po imieniu.

- Słusznie. Co się będziesz spoufalać z pierwszym lepszym. - Powiedział to żartobliwym tonem, ale po chwili nieco spoważniał. - Tym bardziej, że na sprawę Karkarowa trzeba uważać, bo oni też go szukają.

- Pewnie tak. Dzień dobry, panie Dawlish.

Wysoki auror skinął jej głową, a Kingsley zaraz zajął go rozmową. Tonks wyszła z aneksu bez pożegnania, żeby Dawlish nie pomyślał, że przerwał jakąś tajną naradę. Proponowała na zebraniu Zakonu Feniksa, żeby wymyślili jakiś tajny kod do porozumiewania się w pracy, ale jej pomysł trafił w próżnię. Tak to jest, jak się ma do czynienia ze starszymi pokoleniami. Odkąd dzieciaki wróciły do szkoły, w Kwaterze Głównej zrobiło się jakoś śmiertelnie poważnie. Syriusz snuł się po domu bez celu i ochoty na cokolwiek, a Remus i Bill działali na innych obszarach. Pewnie, że dołączyła do Zakonu niedawno, a prawie wszyscy pozostali znali się z czasów poprzedniej wojny, więc oczywiste, że adaptacja zajmie jej trochę czasu. Gdyby nie wiedziała, jakie to ważne, nie byłoby jej tu, ale jednak lepiej by się czuła, gdyby mogła pogadać o tym, co robią, z kimś w przynajmniej przybliżonym wieku.

Przynajmniej częściej, niż raz na miesiąc.


- Zaczekajcie chwilę. - Viktoria zatrzymała się na skalnej ścieżce prowadzącej z Durmstrangu do portowej osady. Przyjaciele spojrzeli na nią pytająco. - Muszę wam coś powiedzieć.

- To coś pilnego? - zapytał Alex, chowając dłonie głęboko do kieszeni kurtki. - Nie obraź się, ale jest zimno jak w sowiarni.

- Zamierzam pojechać do Hogwartu na wymianę międzyszkolną.

Chwilę trwało, nim ktokolwiek przemówił.

- Rozumiem, że mówisz o przyszłym roku? - upewnił się Magnus.

- Naturalnie. Jest o wiele za późno, by dostać się na obecny semestr.

- Chwileczkę... - wtrąciła Vespera, zaplatając ramiona w ósemkę. - Zamierzasz mnie tu zostawić?

- Zwariowałaś? Chcę, żebyś pojechała ze mną.

Twarz jej przyjaciółki rozpromieniła się na moment, ale za chwilę znów spochmurniała.

- Podejrzewam, że trzeba mieć dużo lepsze oceny.

- Wystarczy, że przyłożysz się w tym roku. Podania składa się przed wakacjami. Pomogę ci w razie potrzeby. Chciałabyś?

- Jeszcze się pytasz? - podekscytowana panna von Sternberg zaczęła podskakiwać w miejscu. - Będę miała wstęp do siedziby Slytherinu?

- Nie mam pojęcia... - zaczęła Black, ale nie dane jej było skończyć.

- Nieważne. Piszę się na to.

- Dobrze to przemyślałaś? - Magnus nie spuszczał wzroku z Viktorii. - Przecież uwielbiasz Durmstrang. Z tego, co pamiętam, cała ta historia z dziadkiem Aidana miała na celu wysłanie cię tutaj. I teraz rezygnujesz? Tylko mi nie mów, że chodzi o nas, bo ci nie uwierzę.

Dziewczyna westchnęła.

- Trochę tak. Między innymi. Bo widzicie, przed incydentem w Arjrplog Aidan powiedział mi, że może będziemy musieli wrócić do Anglii, a teraz sam tam pojechał. Twierdzi, że chodzi o Karkarowa, ale jestem zdania, że sprawdza grunt. Może jutro dowiem się, czy obecność Aldhema ma z tym jakiś związek.

- Myślisz, że może być powiązany z tamtym atakiem? - zapytał Magnus.

- Kto to wie? Dziwne, że pojawił się akurat teraz. Karkarow przepłoszył prawie wszystkie nauczycielki, nie miałby problemu ze znalezieniem tu pracy nawet do kilku lat wstecz. A podobno nigdy nie przejawiał zainteresowania nauczaniem.

- Jakoś mnie to nie dziwi – prychnął Alex. - Nadal niespecjalnie je przejawia.

- No okej, niech będzie – zgodził się Magnus. - Ale co jeśli Aidan rzeczywiście nie będzie chciał, żeby uczył cię Aldhem, i przeniesie cię do Hogwartu za miesiąc? Mniej zachodu i nie potrzeba innego powodu niż zmiana miejsca zamieszkania.

- Wtedy się nie zgodzę.

Przyjaciele spojrzeli na nią wzrokiem zdumionego bazyliszka.

- No co? Program nauczania w Hogwarcie i Durmstrangu znacząco się różni. Nie będę mogła podejść do sumów bez nadrobienia materiału, a to może zająć za dużo czasu. Wolę mój plan.

- I jak się do niego zabierzesz? - Alex kompletnie zapomniał o zimnie. - Hogwart musi wyrazić zgodę, a nie jest tajemnicą, że Dumbledore nie zgodził się od trzynastu lat.

- Alex, a kiedy właściwie tutaj dyrektorem został Karkarow? - zapytała panna Black z wszystkowiedzącym uśmiechem. - Nie mów, że nie pamiętasz. Nie zgadzał się, bo nie chciał sugerować dobrych relacji z Karkarowem.

- No to dlaczego zaprosił go na Turniej?

- Zaprosił Durmstrang, bo Durmstrang zawsze był jego częścią. Ale nie ochronił Karkarowa przed oskarżeniami o śmierć Diggory'ego, ani też w żaden sposób się za nim nie wstawił, prawda? A tymczasem ja jestem córką Syriusza Blacka.

- I siostrzenicą Lucjusza Malfoya – przypomniał Magnus. - Co jest ważniejsze, bo Lucjusz cię wychowywał, a Syriusz... raczej nie miał okazji. No i nie wiemy, czy Dumbledore w ogóle wie, że twój ojciec jest po ich stronie.

- No i tu wkracza mój brat, przebywający aktualnie w Londynie. Dowie się wszystkiego, co jest mi potrzebne. Nie pojadę tam bez odpowiedniej wiedzy.

- Na Odyna, nie mów, że znowu rozmawiamy o nim. - Jeszcze niedawno rozanielona Vespera wyglądała teraz jak rozjuszona Furia. Chłopcy spojrzeli na nią z przestrachem. - Nie pojedziesz tam, żeby się do niego dobrać, słyszysz?

- A może chcę go tylko poznać?

- Nie kłam mi w żywe oczy. Oboje z Draco słyszeliśmy wyraźnie, co wtedy mówiłaś, i wcale się to nam nie podobało.

- To jedź ze mną, żeby mnie pilnować. Najlepiej do spółki z twoim chłopakiem. Przecież nic mu nie zrobię pod nosem Dumbledore'a, prawda?

- Czemu mi to robisz? Wiesz, że o niczym innym nie marzę, niż chodzić do tej samej szkoły co Draco, a teraz się martwię, że wpakujesz się w jakąś grandę.

- Ves, nikt już nie używa słowa „granda”.

- Będę mówiła, jak mi się podoba!

- O czym w ogóle mowa? - chciał wiedzieć Odilion.

- Nie twoja sprawa – burknęła siostra. - Ja wiem i ona wie, to wystarczy.

- A jeżeli obiecam, że będę dla niego miła? - zapytała Viktoria. Vespera spojrzała na nią podejrzliwie. - Nie obiecuję, że zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi na świecie, nie możesz tego ode mnie wymagać, ale będę miła. W końcu jest kimś w rodzaju mojego przyszywanego kuzyna.

- Coś mi tu nie gra... sądziłem, że chodzi o Zoriana – wtrącił Odilion. - Ale on jest twoim prawdziwym kuzynem.

- Ja myślałem, że chcesz po prostu zobaczyć się z ojcem, ale zbiłyście mnie z tropu – przyznał Alex.

- No dobra... - Viktoria poddała się. - Niech wam będzie. Ves uważa, że chcę jechać, żeby załatwić Pottera.

- A chcesz? - zainteresował się Magnus.

Black mogłaby przysiąc, że nie tylko widzi zaniepokojone spojrzenia przyjaciół, ale też je czuje.

- Myślisz, że dałabym radę?

- Trudno powiedzieć. Ale raczej łatwo by nie było. Według Draco chłopak jest raczej podejrzliwy i uprzedzony do każdego, kto ma związek ze śmierciożercami, więc nie miałabyś łatwego startu. Może nawet nie chciałby z tobą gadać.

- Nie? - zaśmiał się Alex. - Magnus, czy ty się jej kiedykolwiek dobrze przyjrzałeś? Jeśli Potter nie gra w przeciwnej drużynie, sam będzie szukał okazji, żeby z nią pogadać. Ładne dziewczyny tak mają, jak tylko się pojawią w nowym miejscu, wydają się nawet ładniejsze, niż są. A na pewno o wiele bardziej niż te, które widuje się na co dzień. Wystarczy wybrać cel i okazać mu szczególne względy.

- Miło to słyszeć – zawtórowała mu Viktoria. - Ale bardziej mi zależy, żeby Vespera się nie burzyła, więc nie będę utrudniać. I tak pewnie w końcu ktoś go dorwie, nie muszę to być ja.

- Dlaczego miałabym ci wierzyć? - Vespera nadal nie wyglądała na przekonaną.

Przyjaciółka objęła ją za szyję.

- Bo bardziej cię kocham niż jego nie cierpię? No i pomyśl, jeśli będę dobrze żyła z Potterem, może uda mi się w końcu spotkać z ojcem? Pamiętasz, co mówił Draco, może są w kontakcie. Mam szansę poznać jedynego rodzica, który mi pozostał. Nie popsuję tego.

Udobruchana Vespera odwzajemniła uścisk.

- Nie mogłaś tak od razu, ty wredna wiedźmo?

- W żadnym razie. A teraz chodźcie, bo przed jutrem muszę się jeszcze wyspać.

- To trzeba było odłożyć przegląd instrumentów na weekend – zauważył Alex.

- Jasne, bo w weekend w karczmie nie będzie pełno innych ludzi?

- Jakby raz na czas posłuchali, nic by się nie stało.

- Mimo to podziękuję.


Świetlica Durmstrangu mieściła się na drugim piętrze, w obszernej, pełnej małych stolików sali. Nie zamykano jej na noc, ponieważ nie było tam nic wartościowego. Jedyną pokusę stanowił kominek, na którego użytkowanie patrzono jednak z przymrużeniem oka – w razie gdyby uczeń zaginął, zawsze można było go zlokalizować za pomocą Namiaru.

Viktoria cicho zamknęła drzwi i z pomocą zaklęcia rozpaliła ogień na palenisku. Wydobyła z kieszeni mały woreczek z proszkiem Fiuu, wrzuciła garstkę w płomienie i weszła w nie, wypowiedziawszy przedtem adres Aidana. Nigdy nie lubiła wsadzać do kominka samej głowy, na pewno nie na taką odległość, więc kilkanaście minut później wylądowała na twardej, drewnianej podłodze.

- Cześć, Księżniczko.

Podniosła głowę, by uśmiechnąć się do brata. Trochę ją zdziwiło, że nie odpowiedział tym samym, ale wytłumaczyła to sobie ciężkim dniem w pracy i zajęła się sprawami bieżącymi.

- Zawsze mnie ciekawiło, jakim sposobem Fiuu funkcjonuje pomiędzy krajami oddzielonymi morzem – oświadczyła, wstając.

- Tak samo, jak wewnątrz kraju. Teleportuje cię z kominka do kominka, aż trafisz do właściwego. Przecież wszystkie rury świata się z sobą nie łączą.

- I tak uważam, że to strasznie daleko jak na teleportację. Jesteśmy w Londynie?

- W samym centrum. Do ministerstwa mam odległość spacerem.

- Nieźle się urządziłeś – stwierdziła, rozglądając się po pokoju. Był maleńki, z aneksem kuchennym w tym samym pomieszczeniu co łóżko i ściśnięte przy niewielkim stoliku krzesła. Zauważyła jednak, że meble wyglądają porządnie i dziwnie znajomo. - Przywiozłeś własne wyposażenie?

- Po co? Transmutowałem tylko to, które tu mieli.

- Więc jeśli niechcący wypsnie mi się Finite incantatem...

- Wtedy się pogniewamy – oświadczył złowróżbnie, przywołując na usta coś, co mogło być zapowiedzią uśmiechu. - Trzy godziny dobierałem odpowiedni odcień rolet. Nie miałaś problemu z dostaniem się do kominka?

- Przecież wiesz, że pan Wu nigdy do końca nie rozumiał, o co chodzi z ciszą nocną. W życiu by nikogo nie wsypał.

- Jasne. Jakby coś pisz, wytłumaczę cię.

- Czy coś się stało? Chodzi o Aldhema?

- Nie, zupełnie nie. Właściwie nie wiem, od czego zacząć.

- Od Karkarowa? - podpowiedziała. - Wiadomo, dlaczego zniknął?

- Ja wiem, ale ministerstwo jeszcze nie, i szybko się nie dowie. Ani tutejsze, ani nasze.

Siostra spojrzała na niego zaskoczona.

- Nie po to tu przyjechałeś? Skoro wiesz coś, co może pomóc...

- Problem polega na tym, skąd to wiem. Usiądź, proszę.

Odsunął jej krzesło, a sam usiadł naprzeciwko niej i wziął ją za ręce.

- Dan, to nie tak, że zachowujesz się dziwnie, ale trochę zaczynam się martwić.

- Viktorio, nasz ojciec wrócił.

Mrugnęła kilka razy, wpatrując się w brata.

- Jeżeli to jest żart, to bardzo, bardzo głupi.

- Nigdy nie żartowałbym w tej sprawie.

- Przecież dopiero co mówiłeś, że to niemożliwe!

- Nie miałem racji. Wrócił. Widziałem się z nim.

- O, Merlinie... - Głos Viktorii lekko się załamał. - Kiedy mogę się z nim spotkać?

- Nie dzisiaj. Nie możemy ryzykować, że ktokolwiek dotrze do niego przez twój Namiar.

- Nie spotkam go, dopóki nie skończę siedemnastu lat? - Poczuła, jak wzbiera w niej złość. Zacisnęła palce na dłoniach brata. - To nie fair! Chcę się z nim spotkać... muszę się z nim spotkać!

- Wszystko w swoim czasie, Księżniczko.

- Nie będę czekała prawie dwóch lat! Czekałam całe życie!

- W takim razie kilka miesięcy nie zrobi większej różnicy. Przyjedziesz na święta do Malfoyów, wtedy zorganizujemy spotkanie.

- Jutro przyjadę do Malfoyów. Z samego rana pójdę do Verdandi, powiem, że Lucjusz jest ciężko chory i muszę go odwiedzić.

- I nie będzie to ani trochę podejrzane.

- Nic mnie to nie obchodzi.

- Jesteś pewna? Chcesz narazić całą konspirację?

- Konspirację? - Na chwilę dziewczyna straciła rezon.

- Oczywiście. Wiesz, dlaczego Dumbledore ma na pieńku z ministerstwem? Bo twierdzi, że ojciec wrócił, tylko że ma na to jedynie słowo Pottera, a...

- A co ma do tego Potter?

- Ojciec zażyczył sobie, aby chłopak był częścią rytuału odzyskania ciała. Miał zginąć, ale uciekł i o wszystkim opowiedział. Minister nie uwierzył, przez całe lato kazał prasie dyskredytować i chłopaka, i Dumbledore'a, ale Zakon Feniksa znów działa i...

- Czekaj... jak to przez całe lato? I Draco nic mi o tym nie powiedział?

- Draco nie mógł nic powiedzieć żadnemu z nas – zapewnił auror. - Prawie udało mi się coś z niego wyciągnąć, ale się nie złamał, choć chyba bardzo chciał.

- Podejrzewałeś coś podczas jego wizyty i nie przyszło ci do głowy, żeby się tym ze mną podzielić?

- Obawiałem się, że to ślepy zaułek. Potter miał złą prasę i brał udział w kilku podejrzanych incydentach, że o potencjalnych powikłaniach uderzenia śmiertelnej klątwy prosto w głowę nie wspomnę.

Viktoria wysunęła dłonie z jego uścisku i zakryła nimi usta.

- Na Merlina, popatrz, co ja robię... Zamiast się cieszyć, że wrócił, szukam powodów do kłótni... A przecież już wymyśliłam najlepsze rozwiązanie. Może podświadomie wiedziałam, że właśnie do tego będzie potrzebne.

- O czym mówisz?

- O przeniesieniu do Hogwartu. - Dziewczyna wyraźnie się uspokoiła, wkraczając na obszar, nad którym miała więcej kontroli. - To znaczy, o wymianie. Ale teraz będę musiała już zostać na dobre.

Aidan uśmiechnął się lekko.

- Też mi to przyszło do głowy. Ale nie będzie łatwo.

- Wiem, jestem siostrzenicą śmierciożercy.

- Tak, a ja pracuję w ministerstwie i mogą mnie posądzić o bycie szpiegiem. Wybadam, ile o nas wiedzą, do grudnia powinienem mieć wystarczająco dużo danych. Do tego czasu uważaj, co i komu mówisz. Nic poza tym, co konieczne, nic ważnego w listach. Tego, co naprawdę istotne, nie dowiedzą się nawet od ojca. A właśnie... - spojrzał na nią z troską. - To pewnie będzie dla ciebie trudne, ale przez Fideliusa on nie może cię nazwać swoją córką, tak samo jak ty jego ojcem.

- Przecież zawsze tak o nim mówiłam – zdziwiła się dziewczyna.

- Bez użycia jego imienia. Nikt by się nie zorientował, że chodzi o niego, słuchając tylko twoich wypowiedzi, zaklęcie to gwarantuje. Ja to co innego, ale sama wiesz...

- Nieważne. - Viktoria niecierpliwie machnęła ręką. - Może pewnego dnia to zaklęcie nie będzie już potrzebne. Nie ma co się tym martwić na zapas.

- Hej. - Aidan pochylił się w jej stronę. - Ale ty zdajesz sobie sprawę, co oznacza jego powrót, prawda? Będzie wojna, właściwie już jest, a to nigdy nie są dobre wieści.

- Myślisz, że nie wiem? Ale tym razem wygramy.

- Nadal nie rozumiesz. Nie wygramy, bo jesteśmy po niewłaściwej stronie i nie mamy w tej sprawie za wiele do powiedzenia. Nie ty i ja. Jasne, że on może wygrać – ale nie chcę nawet myśleć, jakim kosztem. I będziemy musieli z tym żyć.

- Dan. - Siostra spojrzała mu w oczy. - Nie od wczoraj wiemy, kim jest nasz ojciec. Nie zmienimy tego. Ale możemy zminimalizować szkody, a z dala od niego nic nie zdziałamy. Dajmy mu szansę, przecież jesteśmy jego jedynymi krewnymi. Na pewno coś możemy zrobić.

Aidan nieco się zdziwił podobnie dojrzałym podejściem do sprawy, w której siostra zawsze miała tendencję do wybielania lub przemilczania niewygodnych szczegółów. Może zbyt pochopnie ją ocenił...

- Kto wie... Jedno jest pewne, od tej pory musimy być ekstremalnie czujni. Nie ma miejsca na pomyłki.

- Żadnych pomyłek – zgodziła się.

- Ufasz mi, Księżniczko?

- Ufam tylko tobie.

- W takim razie pora spać. Odezwę się niedługo.

- A co z Aldhemem?

- Co z nim?

- Dziwny jest. Pytał mnie, czy pochodzę z Anglii. I wyszukał informacje na temat całej klasy.

- Pewnie chciał się popisać. Zawsze miał niezłą pamięć.

- Chyba niespecjalnie ciekawi go ta praca, a twierdzi, że we Włoszech też był nauczycielem.

- Nie każdy lubi swoją pracę, ale czasami nie ma się wyboru. Postanowili z Hedrą wrócić do domu, więc musiał się czymś zająć.

- A ona co robi?

- Nie wiem, czy w ogóle cokolwiek. Jakoś niespecjalnie się interesowałem ostatnimi czasy.

- Przepraszam, po prostu mnie to martwi. Nie lubię tego Aldhema.

- Nie będę cię przekonywał do zmiany zdania, ale zwróć uwagę, że chwilę temu zdecydowałaś się zaufać, że samemu Voldemortowi da się coś przetłumaczyć. Nic ci tu nie zgrzyta?

- To co innego.

- Mam poważne powody by podejrzewać, że Tidal aż tak ludzkości nie podpadł.

- Podpadł tobie.

- Dziękuję. Radzę sobie z nietrafionymi wyborami, jakich w życiu dokonałem. Kto wie, może czegoś jednak się od niego nauczysz.

- Wypraszam sobie. Zamierzam doprowadzić go do odejścia.

- Wykończysz mnie kiedyś.

- Ciebie nie, ale jego bardzo chętnie. Poczekaj tylko.

- Dziedziczenie morderczych skłonności po rodzicach to jednak straszna rzecz.

- Żeby tylko tego.